Do 27 sierpnia potrwają mistrzostwa świata w lekkoatletyce. Nasz bilans to na razie dwa srebrne medale wywalczone przez Wojciecha Nowickiego w rzucie młotem oraz Natalię Kaczmarek w biegu na 400 metrów.
Cóż… nie są to na ten moment udane mistrzostwa dla reprezentacji Polski. Zdecydowanie więcej jest przykrych niespodzianek i rozczarowań.
Zacznijmy jednak od dobrych informacji, czyli tych medalowych. Do złota typowano Wojciecha Nowickiego, ale nawet srebro może być pewnym roczarowaniem, bo wielką niespodziankę sprawił młody Kanadyjczyk – Ethan Katzberg. Na pewno Polak musiał na niego uważać i był świadomy jego potencjału, ale nie mógł spodziewać się, że ten chłopak z rocznika 2002 odpali tak szybko. Osiągnięte 81,25 m przez Katzberga to rekord Kanady. Nowicki rzucił w czerwcu w Oslo 81,92 m, ale tu w Budapeszcie nie miał tak imponującej odległości i przegrał złoto. Natalia Kaczmarek jest w świetnej formie. Podczas Memoriału im. Kamili Skolimowskiej 16 lipca ustanowiła rekord życiowy – 49,48 s. Był to drugi wynik w historii polskiego sportu, tuż za Ireną Szewińską i jej na razie nieosiągalnym 49,28 s z igrzysk w Montrealu. Tym razem w finale Kaczmarek pobiegła wolniej niż w Chorzowie – 49,57 s, jednak to wciąż doskonały rezultat. Życiówka i tak nie pozwoliłaby jej wyprzedzić Marileidy Paulino. Dominikanka była absolutnie poza zasięgiem. Zabrakło na mistrzostwach rekordzistki świata – Sydney McLaughlin-Levrone.
Trzeba pamiętać o tym, że również wiele polskich nazwisk brakuje na Węgrzech z różnych powodów, szczególnie na dystansie 400 metrów. Swoje robi też forma indywidualna. Dlatego zapowiadano najgorsze mistrzostwa świata od lat. Od sztafety mieszanej 4×400 metrów trudno było oczekiwać cudów. A to przecież konkurencja olimpijska, w której reprezentacja Polski w fenomenalnym stylu wywalczyła złoto po finiszu Kajetana Duszyńskiego. Bohater finału olimpijskiego mówił, że już samo osiągnięcie finału tutaj będzie dużym sukcesem. Osiągnąć go się udało, ale na ogromnym farcie, bo tylko dzięki upadkowi niemieckiego zawodnika, który przeszkodził Duszyńskiemu i Wyciszkiewicz-Zawadzkiej. Normalnie do tego finału by nie weszłą, a tak po proteście dokooptowano ją jako dziewiątą. Igor Bogaczyński, Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka, Karol Zalewski oraz Marika Popowicz-Drapała w finale zajęli ósme miejsce, bo… przewróciła się Femke Bol.
Anita Włodarczyk najlepsze lata ma już za sobą. Również od dominatorki rzutu młotem na świecie trudno oczekiwać, że nawiąże do swych najlepszych czasów, ale przynajmniej wejścia do finału się spodziewaliśmy. Sygnały dobrej formy nadchodziły. W Mityngu w Bańskiej Bystrzycy na Słowacji Polka w drugiej próbie uzyskała 74,81 m. Taki wynik z palcem w nosie dałby przepustkę do finału, ale niestety Włodarczyk rzuciła zaledwie 71,17 m i uplasowała się na 13. miejscu, a dalej przechodziło 12. Jeszcze większą sensacją jest jednak 67,72 m Brooke Andersen. To trzecia w historii kobieta, która przekroczyła 80 metrów. Miało to miejsce w maju tego roku. Mająca w tym sezonie aż TOP5 najlepszych wyników Amerykanka także przepadła w eliminacjach. Z wynikiem 72,35 m do finału awansowała brązowa medalistka olimpijska, Malwina Kopron.
Od jakiegoś czasu zmieniono dystans chodziarzom i chodziarkom. Cztery lata temu, gdy mistrzostwa świata odbywały się w Katarze, to panowie i panie zdobywali medale na dwóch dystansach – 20 kilometrów oraz 50 kilometrów. Łabędzim śpiewem morderczego dystansu były IO w Tokio, gdzie sensacyjne złoto wywalczył Dawid Tomala. 50 kilometrów sprzyja tym, którzy radzą sobie ze skrajnym wykończeniem. Zmienione zostało to na 35 kilometrów, co automatycznie pomniejsza szanse Tomali. Już rok temu w Eugene zajął 19. miejsce, a teraz było jeszcze gorzej, bo w ogóle zszedł z trasy. Inni Polacy też spisali się przeciętnie. Katarzyna Zdziebło rok temu była największą polską bohaterką MŚ, zdobywając aż dwa srebra i przedstawiając się polskim sympatykom. Niestety, tym razem szansa na medal w 35 km przepadła po trzech ostrzeżeniach. Szła w pięcioosobowej grupce z dużymi szansami na krążek, ale otrzymała wtedy właśnie trzecie ostrzeżenie. To oznaczało trzy i pół minuty pauzy i utratę jakichkolwiek szans na medal. Ostatecznie i tak nie doszła do mety. Zdjęto ją z trasy też podczas chodu na 20 km. Polka się nie żaliła. Przyznała, że ma problemy z techniką.
Sofia Ennaoui też spisała się kiepsko. Nie przeszła nawet do półfinału w biegu na 1500 metrów. 4:03.59 rok temu dało jej brąz mistrzostw Europy, a teraz pobiegła aż o trzy sekundy wolniej. Także Paweł Fajdek wyjeżdża z Węgier bez medalu. Mówił, że po eliminacjach skręcił kostkę i w finale postawił tylko i wyłącznie na pierwszy rzut. 80 metrów okazało się za słabym wynikiem. Pięciokrotny mistrz świata musiał obejść się smakiem. Na koniec trochę pozytywów, ale tych niemedalowych. Ewa Swoboda jest pierwszą Polką, która awansowała do finału biegu na 100 metrów w 40-letniej historii. Skończyła tam jako szósta. Choć to w ogóle ciekawa historia, bo miejsce o finał przegrała o… uwaga… 0,001 sekundy. Została jednak włączona do dziewięcioosobowego finału przez organizatorów z uwagi na protest, by jeszcze raz przejrzeć finisz na fotokomórce. Sędziowie ponoć uzgodnili, że straciła jeszcze mniej, bo 0,00001 sekundy (!), a to już jest na tyle niedostrzegalne, że nie pozwalało na jednoznaczne stwierdzenie różnicy w czasie.