Wszyscy zapowiadali tegoroczny Tour de France przez pryzmat pojedynku Tadeja Pogacara z Jonasem Vingegaardem. Patrząc na różnicę czasową w klasyfikacji końcowej, można powiedzieć, że Duńczyk wygrał bezdyskusyjnie, ale każdy kto ciut mocniej interesował się przebiegiem Wielkiej Pętli wie, że jak najbardziej było to starcie tych dwóch panów.
Przez pierwsze dwa tygodnie byliśmy daleko od rozstrzygnięcia. Vingegaard prowadził, ale prowadzenie to było minimalne, bo nie przekraczało minuty. Aktywny Pogacar atakował, urywał sekundy i wyglądało na to, że w trzecim tygodniu przeprowadzi decydujące akcje, które miałyby mu zapewnić trzeci w karierze triumf we Francji. Jednak kluczowe okazały się wydarzenia z zeszłego wtorku i środy.
Najpierw czasówka. Jedna jedyna na trasie tegorocznego wyścigu, co zdarza się rzadko. Bukmacherzy ciut większe szanse dawali Pogacarowi, ale niemal wszyscy byli zgodni – ten temat niczego nie rozstrzygnie, bo na 22-kilometrowym odcinku trudno wypracować sobie sporą przewagę. Tymczasem to, co zrobił Vingegaard przejdzie do annałów TdF. Duńczyk nie tylko wygrał, ale zdeklasował rywali. Osiągnął czas o 1:38 min lepszy niż drugi Pogacar! Tego nie mógł spodziewać się nikt. Duńczyk był przygotowany perfekcyjnie – zarówno fizycznie, jak i sprzętowo. Mało tego, znał na pamięć każdy zakręt na tej trasie. Pokonywał je idealnie, z odpowiednią prędkością, pod odpowiednim kątem. Perfekcja. Najlepiej to, jak Vingegaard osiągał przewagę nad Pogacarem obrazuje poniższy filmik.
A lot of talks about the performance from 🇩🇰 Vingegaard yesterday. He had mega legs, but that’s not the only explanation for his great win! 🥹#TDF2023 pic.twitter.com/AXG2mOJw1s
— Domestique (@Domestique___) July 19, 2023
Grupa Jumbo-Visma zadbała o każdy szczegół, do tego stopnia, że opracowała nawet specjalny rower dla Vingegaarda na tę czasówkę. Rower… nie był pomalowany, bo farba waży około 100 gram, a nawet taki detal może oznaczać ubytek kilku sekund. Niesamowite.
Jednak mimo tego, że ubiegłoroczny zwycięzca dołożył Pogacarowi ponad półtorej minuty na etapie jazdy indywidualnej na czas, wciąż kwestia wygranej pozostawała otwarta, bo wyścig widział nie takie cuda jak odrobienie ponad dwóch minut straty. Do odjechania pozostawały jeszcze dwa poważne etapy w górach – środowy i sobotni. Słoweniec nie był więc bez szans. Tak przynajmniej się wydawało.
Tymczasem okazało się, że Pogacar jest w fizycznym dołku i pewnie również dlatego przegrał czasówkę aż tak wyraźnie. W środę Vingegaard przypieczętował triumf w TdF. Etapu wprawdzie nie wygrał – przyjechał czwarty, ale Pogacar dotarł do mety prawie sześć minut później niż lider wyścigu. Było pozamiatane. Kolejne etapy nie miały już większego znaczenia. Znokautowany w środę Słoweniec postanowił sobie na otarcie łez wygrać sobotni etap, co mu się udało, ale poza bonifikatą nie ugrał nawet sekundy nad Vingegaardem.
Tym samym 26-latek z grupy Jumbo-Visma obronił tytuł. Za rok pewnie powalczy o trzeci z rzędu triumf w Wielkiej Pętli. Pogacar z kolei od czterech lat nie spadł poniżej drugiego miejsca. Dwa razy wygrał (2020, 2021), dwa razy musiał uznać wyższość Jonasa (2022, 2023). Podium uzupełnił inny kolarz UAE Team Emirates, Adam Yates. Jego brat, Simon, zajął 4. miejsce. Najwyżej z Polaków uplasował się Rafał Majka – 14. miejsce. „Zgred” pracował jednak przede wszystkim na Pogacara i z tego zadania wywiązał się bardzo dobrze. Teraz chce powalczyć o triumf w Tour de Pologne, gdzie jednym z jego głównych rywali może być Michał Kwiatkowski. On z kolei w czasie Wielkiej Pętli popisał się etapowym zwycięstwem.
Majka i Kwiatkowski myślą o nadchodzącym wielkimi krokami Tour de Pologne, a Vingegaard również wybiega w przyszłość i już zapowiedział udział w Vuelta Espana. A jeśli taki kolarz zapowiada udział w wieloetapowym klasyku, to raczej nie po to, żeby tylko się przejechać. Z miejsca staje się on jednym z głównych faworytów ścigania w Hiszpanii.