Niby 2/3 wyścigu za nami, ale do rozstrzygnięcia jeszcze daleko. Zgodnie z przewidywaniami Jonas Vingegaard i Tadej Pogacar zdominowali rywalizację na trasie Tour de France i najprawdopodobniej w niedzielę to jeden z nich zostanie triumfatorem 110. edycji „Wielkiej Pętli”. Który?
Bardzo łatwo zadać to pytanie, ale dużo trudniej odpowiedzieć na nie w sposób niepozostawiający wątpliwości. Za nami poniedziałek, który był drugim dniem przerwy na trasie touru. Drugi tydzień rywalizacji był szalenie zacięty i emocjonujący, ale na szczycie klasyfikacji generalnej nie przyniósł prawie żadnych zmian. Vingegaard utrzymał prowadzenie, które wywalczył 6 lipca, na trasie 6. etapu. Od tej pory Duńczyk nieprzerwanie przemierza szosy Francji z żółtej koszulce. Pogacar zniwelował trochę straty do ubiegłorocznego zwycięzcy, ale mówimy o sekundach niemalże wydzieranych na bonifikatach. Obaj panowie niemal non stop jadą koło siebie. Pewnie już mają siebie dość nawzajem, ale przynajmniej do soboty prawdopodobnie nic w tej materii się nie zmieni. Dziś przewaga Vingegaarda wynosi 10 sekund. Co ciekawe, Duńczyk nie wygrał żadnego etapu. Taki etapowy sukces ma na koncie Pogacar, ale paradoks jest tym większy, że Słoweniec wygrał etap nr 6, po którym liderem wyścigu został właśnie Vingegaard. Swoje chwile radości mieliśmy również my – w piątek na mecie etapu na Grand Colombier najlepszy okazał się Michał Kwiatkowski, dla którego to drugi w karierze triumf na pojedynczym odcinku „Wielkiej Pętli”.
Co przed nami? We wtorek, czyli dziś, jazda indywidualna na czas. Co ciekawe, jedyna na trasie tegorocznego touru. Przeważnie obserwowaliśmy minimum dwie „czasówki”, a na ogół trzy (wliczając w to prolog). Etap Passy – Combloux to nieco ponad 22-kilometrowy odcinek z delikatnym wzniesieniem pod koniec trasy. Ciut lepszym czasowcem wydaje się Pogacar, ale czy może zyskać na tak krótkim etapie wyraźną przewagę nad Vingegaardem? Duńczyk wie, o co jedzie i na pewno da z siebie wszystko. Nawet jeśli to Słoweniec wygra etap i nawet jeśli zostanie nowym liderem, to prawdopodobnie nie uzyska przewagi, która cokolwiek mu zagwarantuje. Kluczowe dla dalszej rywalizacji o zwycięstwo w 110. Tour de France będą dwa górskie etapy – w środę i w sobotę.
Środowy liczy 165 kilometrów i ma na trasie dwie premie 1. kategorii, jedną premię 2. kategorii i tuż przed finiszem w kurorcie Courchevel wspinaczkę ponad kategoriami pod Col de la Loze – szczyt nazwany „dachem” tegorocznego TdF. Jeśli ten morderczy etap nie przyniesie finalnych rozstrzygnięć, to ostatnią próbę sił między Vingegaardem i Pogacarem (a także między ich zespołami) zobaczymy w sobotę. Etap nr 20 ma aż 6 górskich premii (trzy 2. kategorii, jedna 3. kategorii i na koniec dwie 1. kategorii). Pofałdowana trasa to niby „tylko” 133 kilometry, ale non stop w górę lub w dół. Jazdy po płaskim będzie tyle, co kot napłakał.
Niedziela to etap przyjaźni z metą w Paryżu – kolarski obyczaj jest taki, że nawet jeśli różnica w klasyfikacji generalnej jest niewielka, to na tym etapie zmian w czołówce nie ma się co spodziewać. Kolarze uszanują rozstrzygnięcia po sobocie. Można spodziewać się jeszcze wielu emocji.
O tym, że zwycięstwo w wyścigu dookoła Francji będzie na 99% udziałem Vingegaarda lub Pogacara najlepiej niech świadczy ich przewaga w „generalce”. Trzeci Carlos Rodriguez z grupy INEOS ma już ponad 5 minut straty do lidera i prawdopodobnie skupi się na obronie miejsca na podium. Za jego plecami jest Adam Yates. Brytyjczyk przede wszystkim pomaga Pogacarowi, ale przy okazji może ugrać coś dla siebie. Piąty Jai Hindley z Bora-Hansgrohe również ma spore szanse na podium (6:38 straty do lidera). Kolejni zawodnicy dochodzą już do 10-minutowych strat. Co ciekawe, 17. miejsce zajmuje Rafał Majka, ale on traci do Vingegaarda już… 47 minut!
Póki co oczy fanów kolarstwa skierowane będą na dzisiejszy etap „czasówki”. Vingegaard na trasę wyruszy jako ostatni – punktualnie o 17:00. Dwie minuty wcześniej wystartuje Pogacar.