Kolarski sezon jeszcze się nie kończy, ale zakończona w minioną niedzielę Vuelta Espana była już ostatnim z trzech wielkich tourów w sezonie. Już teraz śmiało można napisać, że królami sezonu zostali kolarze Jumbo-Visma. Nie może być inaczej, skoro holenderska grupa wygrała każdy z trzech najważniejszych wieloetapowych klasyków, a w Vuelcie po prostu zmiażdżyli całą stawkę.
Giro d’Italia wygrał Primoż Roglić. W Tour de France triumf z zeszłego roku powtórzył Jonas Vingegaard. Obaj panowie stanęli na starcie Vuelty, będąc obok Remco Evenepoela z Soudal-Quick Step głównymi faworytami imprezy. Gwiazdorska obsada Vuelty zwiastowała wielkie emocje, ale tych emocji za dużo nie było – Evenepoel zaliczył jeden dzień kryzysu, który załatwił sprawę. Belg stracił kilkadziesiąt minut i nie liczył się już w walce o zwycięstwo. Po ósmym etapie koszulkę lidera przejął Amerykanin Sepp Kuss i nie oddał jej już do samego końca. Amerykanin to oczywiście kolarz Jumbo-Visma, który w czasie Giro i Wielkiej Pętli był szalenie ważną częścią drużyny, mocno pracując na końcowy triumf odpowiednio Roglicia i Vingegaarda. Tutaj Słoweniec i Duńczyk schowali ambicję do kieszeni i nie kąsali swojego kolegi z drużyny. Docenili jego zasługi i klasę i to oni stali się jego „giermkami” w drugim i trzecim tygodniu rywalizacji.
Efekt? Na podium wyścigu stanęli Kuss, Vingegaard (17 sek straty) i Roglić (1:08 straty). Podium składające się z trzech kolarzy jednej grupy nie zdarzyło się w wielkim tourze od 1966 roku! Wtedy to – również w La Vuelcie – na mecie aż 20% stawki stanowili zawodnicy grupy Kas – Kaskol, którzy zajęli 6 z 7 pierwszych pozycji. To były jednak inne czasy, a przez ponad pół wieku kolarstwo mocno się zmieniło. Wyczyn Jumbo-Visma jest absolutnie niesamowity i będzie trudny do powtórzenia przez wiele lat. No chyba, że znów zrobi to Jumbo-Visma, czyli kolarski dream team.
Pokazem ich siły był na pewno 13. etap, z metą na legendarnym Col du Tourmalet. Kolarze holenderskiej grupy „pozamiatali” towarzystwo – wygrał Vingegaard, a na podium stanęli Kuss i Roglić – nieco inna konfiguracja niż w minioną niedzielę w Madrycie podczas dekoracji całego wyścigu, ale to był moment, kiedy Jumbo-Visma pokazała całej reszcie peletonu, że nie ma tu czego szukać – karty są już rozdane.
Kuss po wygraniu pierwszego w życiu wieloetapowego klasyku zdecydował się zakończyć sezon i nie brać już udziału w żadnych imprezach. Nic dziwnego – ma w nogach wiele kilometrów. Już same trzy klasyki (Giro, TdF i Vuelta) to przecież sześć tygodni ścigania na najwyższych obrotach.
Po swoim kryzysie z Vuelty nie wycofał się Evenepoel. Belg postanowił wycisnąć z wyścigu, co tylko możliwe. I udało się – skończył z trzema etapowymi zwycięstwami i z wygraną w dwóch klasyfikacjach – górskiej oraz najaktywniejszych. To oczywiście „nagrody pocieszenia”, po sezonie, który Evenepoel kończy nawet bez jednego podium w wielkim klasyku. Z Giro wykluczył go koronawirus, w Vuelcie wystarczył jeden gorszy dzień, by stracić jakiekolwiek szanse. Czy w sezonie 2024 belgijski mistrz świata rzuci rękawice zawodnikom Jumbo-Visma? Na razie za wcześnie na takie dywagacje, ale pewne jest jedno – będzie bardzo ciężko, bo na naszych oczach narodził się potężny zespół. Kto wie, czy nie najpotężniejszy w dziejach tej dyscypliny, a przynajmniej w XXI wieku.