Do finału Tour de France 2022 zostały już tylko dwa etapy. Tylko kataklizm mógłby odebrać triumf Jonasowi Vingegaardowi.
Duńczyk po 19. etapach prowadzi z ponad 3-minutową przewagą nad drugim Tadejem Pogacarem. Słoweniec był głównym faworytem wyścigu, ale wszystko wskazuje na to, że nie zgarnie trzeciego z rzędu zwycięstwa w Wielkiej Pętli. Na pewno nie wygra też jego rodak Primoż Roglić, który miał być głównym kontrkandydatem Pogacara.
Rok temu zresztą było podobnie – Le Tour miał rozstrzygać się pomiędzy dwoma Słoweńcami. Roglić wycofał się jednak w trakcie, mając już i tak duże straty. Wówczas rolę lidera w ekipie Jumbo-Visma przejął właśnie Vingegaard i zajął 2. miejsce. Wtedy wygrana Pogacara była niezagrożona. Teraz role się odwróciły. Roglić znów szybko przestał się liczyć w “generalce”, a przed 15. etapem całkowicie wycofał się z wyścigu. Tym razem było to już w momencie, gdy Vingegaard przywdziewał już żółtą koszulkę lidera. Zresztą, już przed startem tegorocznej Wielkiej Pętli nie brakowało głosów, że lider Jumbo-Visma wyłoni się w naturalny sposób na trasie i wcale nie musi być nim Roglić. Mimo wszystko bukmacherzy typowali, że jeśli ktoś ma przeszkodzić Pogacarowi w ustrzeleniu klasycznego hat-tricka, to będzie to jego rodak.
Pogacar jechał w żółtej koszulce od 7. etapu, który zakończył się jego wiktorią. Pierwsze górskie przeszkody faworyt pokonywał jak na faworyta przystało, ale Vingegaard cały czas pilnował Słoweńca z UAE Team Emirates. Tąpnięcie nastąpiło podczas 11. etapu. Pogacar nie wytrzymał tempa narzuconego przez Duńczyka. Vingegaard wygrał etap, a Pogacar przyjechał siódmy, ale z blisko trzyminutową stratą. To był kluczowy moment wyścigu.
Później obaj jechali obok siebie i w klasyfikacji generalnej nie zachodziły praktycznie żadne zmiany. Pogacar wygrał 17. etap, ale Vingegaard z takim samym czasem wpadł na metę za jego plecami. Dzień później kolejność była odwrotna, z tą jednak mało subtelną różnicą, że Duńczyk dołożył Słoweńcowi kolejną minutę straty w klasyfikacji. To był ostateczny cios zadany dwukrotnemu zwycięzcy touru. Zwłaszcza, że były to ostatnie duże góry w Tour de France 2022. Vingegaard przypieczętował wygraną w kapitalnym stylu, bo wygrywając 18. etap zgarnął też koszulkę lidera klasyfikacji górskiej! Zyskał też duży szacunek kibiców, bowiem na jednym z trudnych technicznie zjazdów Pogacar upadł, a widząc to lider “generalki” po prostu zwolnił i poczekał na swojego głównego rywala. Nie chciał wypracowywać sobie przewagi w taki sposób. Zrobił to w 100% w sportowy sposób.
Do finału wyścigu pozostały dwa etapy. W niedzielę tradycyjnie etap przyjaźni z metą na Polach Elizejskich, a dziś jazda indywidualna na czas na 40-kilometrowym odcinku. Dwa lata temu Pogacar właśnie na przedostatnim etapie “czasówki” wyrwał niemal pewne zwycięstwo z rąk Roglicia, ale wtedy strata była jednak znacznie mniejsza. Odrobienie prawie 3,5 minuty wydaje się realne tylko wówczas, gdyby Pogacar jechał na motorowerze. To jednak sport, więc Vingegaard studzi dziennikarzy i kibiców, którzy już koronowali go na zwycięzcę Wielkiej Pętli. – Pogadamy o tym za dwa dni – mówił po czwartkowym zwycięstwie etapowym.
Innego zdania jest sam Pogacar. – Myślę, że tak. Tour już mniej więcej rozstrzygnięty. Pogratulowałem dzisiaj Jonasowi zarówno zwycięstwa etapowego, jak i tego w Tour de France. Myślę, że on wygrał ten wyścig. Pozostał jeden etap, który mogę wygrać i będę próbował. Do samego Paryża będę dawał z siebie wszystko – mówił dwukrotny zwycięzca Le Tour w czwartek.
O tym jak mocny jest w tym roku Vingegaard najlepiej niech świadczy fakt, że trzeci w klasyfikacji generalnej Geraint Thomas (triumfator wyścigu z 2018 roku) traci do Duńczyka 8 minut, a dziewiąty Kazach Alexey Lutsenko ponad 20 minut (sic).