Od kilku dni trwają mistrzostwa świata w snookerze. To najważniejszy turniej, który wieńczy cały sezon. W drugiej rundzie jest już kilku zawodników, w tym obrońca tytułu sprzed roku – Ronnie O’Sullivan, choć biorąc pod uwagę marną formę mistrza i dobry czas jego rywala – wcale nie było to takie oczywiste.
Mistrzostwa świata rozpoczęły się tradycyjnie – od meczu tego, który broni tytułu. Ronnie O’Sullivan wygrał 10:7 z Junxu Pangiem. Młodego Chińczyka trudno nazwać objawieniem, ale jest na pewno jednym z tych, których należy obserwować z uwagą. Jako rozstawiony z numerem 33 rozpoczął kwalifikację od trzeciej rundy. Czwartą też przeszedł spokojnie i awansował na najważniejszą snookerową imprezę. Los nie był dla niego łaskawy, ponieważ trafił na wielkiego mistrza, chociaż… czy aby na pewno? Ronnie rok temu zgarnął swoje mistrzostwo świata numer siedem i ma ich najwięcej – razem ze Stephenem Hendrym – biorąc pod uwagę erę nowoczesną (od 1969 r.), ale obecny sezon ma słabiutki. Wygrał dwa turnieje nierankingowe, ale one są niepunktowane. W rankingowych dotarł najdalej – uwaga – do ćwierćfinału! Zatem szukając niespodzianki, można było zerkać już na pierwszy dzień mistrzostw, skoro będący bez formy Ronnie mierzył się z zawodnikiem, który zanotował dwa bardzo udane turnieje z rzędu – Welsh Open oraz WST Classic. Ostatecznie jednak siła doświadczenia wygrała i to Ronnie zameldował się w drugiej rundzie.
Crucible Theatre jest miejscem dla czołowej szesnastki rankingu oraz dla tych, którzy szczęśliwie przebrnęli przez kwalifikacje. Obecność tutaj, nawet tych uznanych nazwisk, wcale nie musi być taka oczywista. W eliminacjach odpadł na przykład znany przecież Barry Hawkins, finalista European Masters z tego sezonu. Wyżej rozstawieni rozpoczynają później, a słabsi kwalifikanci muszą przebrnąć aż przez cztery rundy, żeby móc zagrać na głównej scenie w Crucible Theatre. Akurat w tej edycji nie ma żadnego snookerzysty, któremu by się taka sztuka powiodła. Jedynie Andrew Higginson grał od pierwszej fazy kwalifikacyjnej aż do ostatniej, ale na końcu drogi odpadł. Poza tym raczej na mistrzostwa załapali się ci, których się tutaj spodziewaliśmy, czyli Hossein Vafaei, Ryan Day, Anthony McGill, David Glbert albo Ricky Walden. Kwalifikantów później dolosowano do czołowej szesnastki.
Na razie największą rewelacją jest Walijczyk – Jak Jones. 29-latek gra na swoich pierwszych w życiu mistrzostwach świata. Wyeliminował w ostatniej fazie kwalifikacji wyżej wspomnianego Barry’ego Hawkinsa. W tym roku miał raczej przeciętne wyniki. Był sensacją ubiegłosezonowego Gibraltar Open, gdzie w półfinale zmierzył się z Robertem Milkinsem. Ten zestaw półfinałowy oznaczał, że to była duża niespodzianka, że ktokolwiek z nich zagra w finale. Górą z tego wyszedł Milkins, ale Jak Jones zagrał swój turniej życia. To był jednak krótki format – do czterech wygranych frejmów. Pokonał między innymi Neila Robertsona (4:1), a w ćwierćfinale Stuarta Binghama (4:0). W tym sezonie, jeśli gdzieś się pokazał, to w Welsh Open, gdzie ograł samego Marka Williamsa, ale to znów krótki format – do czterech wygranych frejmów. W mistrzostwach świata trzeba wygrać aż o sześć frejmów więcej i to już w pierwszej rundzie, a potem gra się jeszcze dłużej. Nawet w samych kwalifikacjach gra się do 10, dlatego jego zwycięstwa z Hawkinsem (10:8) i na głównym turnieju z Alim Carterem (10:6) są jeszcze bardziej imponujące.
W drugiej rundzie jest też już Hossein Vafaei i zmierzy się z O’Sullivanem. To akurat starcie, o którym warto napisać kilka słów, bo panowie się nie lubią od ostatnich mistrzostw. Irańczyk rok temu wysyłał Ronniego na emeryturę za brak szacunku, a teraz powiedział, że Ronnie jest miły tylko wtedy, kiedy śpi. Anglik przyznał, że uwielbia takie prowokacje, gdy ktoś go wyzywa, bo to go kręci i podnieca. Luca Brecel potrzebował decidera, żeby pokonać Ricky’ego Waldena. To był akurat pojedynek, w którym nie było faworyta. Ze spokojem w drugiej rundzie zameldowali się Mark Williams, Stuart Bingham oraz Neil Robertson. Spotkania pierwszej rundy cały czas są rozgrywane, bo to nie takie hop-siup. Całe mistrzostwa świata trwają ponad dwa tygodnie i są świętem snookera. Najwięcej do stracenia ma Mark Selby, bo broni punktów z 2021 roku, kiedy został mistrzem świata. Sezon 2021/22 miał fatalny, właściwie do zapomnienia, dlatego tak ważne jest dla niego dojście jak najdalej, by nie zlecieć spektakularnie w dół w światowym rankingu. Kolejnego takiego podsumowania najważniejszej snookerowej imprezy można spodziewać się po drugiej rundzie.