Już w niedzielę koszykarska reprezentacja Polski mężczyzn rozpocznie zmagania w prekwalifikacjach do Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. W rozgrywanym w Arenie Gliwice turnieju wezmą udział 4 drużyny, zaś kolejne cztery równolegle będą toczyć bój na parkiecie w Estonii. Po dwa zespoły z obu grup awansują do półfinałów zawodów. Stawką jest udział w przyszłorocznych kwalifikacjach olimpijskich, do których awansuje tylko jedna z ośmiu ekip.
Impreza potrwa tydzień. Biało-czerwoni w meczach grupy B zagrają kolejno z Węgrami, Bośnią i Hercegowiną oraz Portugalią. W równolegle rozgrywanych spotkaniach drugiej grupy zmierzą się Czechy, Izrael, Estonia, a także Macedonia Północna. Reprezentacja Polski prowadzona przez trenera Igora Miličicia jest faworytem swojej grupy, mimo sporych osłabień personalnych. Do tego jednak jeszcze dojdziemy. Nasi przeciwnicy w olimpijskich prekwalifikacjach nie należą do europejskich potęg. Ba, w korelacji z ubiegłorocznym 4. miejscem naszych koszykarzy na EuroBaskecie wyglądają jak ubodzy krewni – Portugalczycy w ogóle nie wzięli udziału w imprezie, Węgrzy przegrali w grupie B wszystkie spotkania, zaś Bośniacy dowodzeni przez Jusufa Nurkicia z Portland Trail Blazers i Džanana Musę z Realu Madryt zdołali pokonać „Madziarów” oraz dość sensacyjnie Słoweńców ze świetnym Luką Dončiciem, ale było to za mało, aby awansować do dalszych gier.
Ubiegłoroczny sukces biało-czerwonych powinien stawiać naszą drużynę w roli faworyta całego turnieju, natomiast nie jest to takie oczywiste. Z zespołu, który na parkietach Pragi i Berlina otarł się o medal Mistrzostw Europy, pozostało zaledwie sześciu zawodników – Aleksander Balcerowski, Jakub Garbacz, Michał Michalak, Mateusz Ponitka, Michał Sokołowski i Jarosław Zyskowski. Koszykarską karierę zakończył już weteran Aaron Cel. Szkoleniowiec reprezentacji Polski musi łatać spore luki w składzie kadry. Dwóch graczy wykluczyły względy zdrowotne. Łukasz Kolenda kończył sezon z urazem kolana, latem przeszedł zabieg i obecnie przechodzi rehabilitację przed startem nowego sezonu Orlen Basket Ligi. Z kolei Jakub Schenk zapadł na groźną chorobę – zespół Guilaina-Barrego, który prowadzi do postępującego osłabienia siły mięśniowej z powodu uszkodzenia nerwów obwodowych. Choroba jest uleczalna, ale powrót do pełni zdrowia potrafi zająć nawet 3 lata! Nieobecność każdego z wymienionych graczy jest więc usprawiedliwiona.
Natomiast aż pięciu zawodników odmówiło latem gry w zespole z orzełkiem na piersi. Najgłośniejszym nazwiskiem nieobecnym w składzie reprezentacji Polski na zbliżający się turniej prekwalifikacyjny jest oczywiście Jeremi Sochan. Dwudziestoletni zawodnik San Antonio Spurs ma za sobą bardzo udany, debiutancki sezon na parkietach NBA. Mimo, że na każdym kroku powtarza jak ważna jest dla niego kadra i jak bardzo chciałby w niej grać, drugi rok z rzędu zdecydował się zrezygnować z udziału w reprezentacyjnych zmaganiach. – Po konsultacjach ze Spurs i moimi trenerami zdecydowaliśmy, że tego lata nie zagram w kadrze. Za mną pierwszy sezon w NBA i wspólnie ustaliliśmy, że najlepiej będzie poświęcić ten czas na skupienie się na moim rozwoju i przygotowaniu do kolejnego sezonu w NBA oraz do gry w reprezentacji w kolejnych latach. – mówił w wywiadach Sochan. Obecność skrzydłowego „Ostróg” byłaby ogromnym wzmocnieniem drużyny narodowej, ale nie sposób odnieść wrażenia, że zachowanie Sochana to pewnego rodzaju marketing. W końcu młody zawodnik w biało-czerwonych barwach wystąpił zaledwie raz.
Sztab kadry oraz zespół w pełni rozumie nieobecność A.J.-a Slaughtera, który przez ostatnie siedem lat był podporą drużyny, biorąc udział we wszystkich najważniejszych turniejach, w których reprezentacja Polski brała udział. „Slaughterowski”, który z hiszpańską Gran Canarią odpadł w ćwierćfinale ligi ACB, bardzo późno, bowiem dopiero 7 lipca, skończył sezon grając jeszcze w Wenezueli w barwach Guaros de Lara. Dla amerykańskiego rozgrywającego z polskim paszportem lato będzie czasem na odpoczynek przed podpisaniem być może ostatniego dużego kontraktu w karierze. Mniej wyrozumiale podchodzi się do absencji Aleksandra Dziewy, który przyszły sezon spędzi w Bundeslidze. Przygotowania do nadchodzących rozgrywek nie powinny być powodem do rezygnowania z gry w kadrze. Jednak w przypadku byłego podkoszowego Śląska Wrocław w grę wchodzą również sprawy osobiste – w Święto Wojska Polskiego Dziewa bierze ślub. Są momenty w karierze sportowca, kiedy zmagania z przeciwnikiem schodzą na dalszy plan.
W przypadku dwóch ostatnich nieobecności nie będę zbyt uprzejmy. Brak Dominika Olejniczaka, który zrezygnował z występów dla biało-czerwonych podczas turnieju prekwalifikacyjnego został odebrany dość negatywnie. Ja z kolei uważam, że mimo dużych niedostatków pod koszem w reprezentacji Polski, absencja Olejniczaka przejdzie bez echa. Dlaczego? Już podczas ubiegłorocznego EuroBasketu środkowy BCM Gravelines Dunkierka był piątym kołem u wozu w kadrze, kompletnie nie wnoszącym nic do gry drużyny. Nie wiem co widzi w nim trener Miličić, albo jakie kwity na chorwackiego szkoleniowca ma reprezentacyjny center, ale jego nieobecność będzie dla mnie niezauważalna. Inaczej rzecz się ma w przypadku Andrzeja Mazurczaka, za którym kapitalny sezon w Polskiej Lidze Koszykówki. Dziennikarze prześcigali się w apelach do Miličicia, aby wreszcie dał szansę „Andy’emu”, który przyćmiewał krajową konkurencję, żeby nie powiedzieć, że ją deklasował. Gdy Mazurczak pojawił się w końcu na zgrupowaniu reprezentacji, był traktowany przez trenera jako zło konieczne. Nic więc dziwnego, że lekką ręką odpuścił grę dla kadry, będąc co najmniej czwartym wyborem selekcjonera na pozycji rozgrywającego. Nieprzychylny los w krytycznym dla drużyny narodowej momencie zmusił Miličicia do kontaktu z Mazurczakiem, ale ten miał przyjazd na zgrupowanie głęboko w poważaniu. I ja mu się nie dziwię.
Problemy personalne naszej kadry mimo wszystko powinniśmy odłożyć na bok. Jeżeli biało-czerwoni poważnie myślą o udziale w Igrzyskach Olimpijskich, na których nie było nas od 1980 roku, prekwalifikacyjny turniej powinien zostać wygrany nawet w teoretycznie słabszym zestawieniu osobowym. Nadzieje na sukces wiążemy po rozegranych sparingach. Trener Miličić sporo w nich mieszał, ale we wtorkowym meczu przeciwko Turcji, przegranym 84:87, liderzy zespołu błysnęli formą. Balcerowski rzucił 24 punkty, kolejnych 14 dołożył Ponitka oraz – co dość niespodziewane – Igor Miličić junior. Najstarszy syn selekcjonera, grający obecnie w NCAA w barwach Charlotte 49ers, zrobił zauważalny postęp i kto wie czy nie zostanie czarnym koniem reprezentacji w nadchodzącym turnieju. Problemem wciąż pozostaje strefa podkoszowa. Obok znakomitego Balcerowskiego w pomalowanym są pustki. Naturalizowany Amerykanin Geoffrey Groselle jest cieniem samego siebie sprzed trzech sezonów, zaś mający za sobą bardzo udane rozgrywki Mikołaj Witliński to ciągle nie ten rozmiar kapelusza.
Przed nami tygodniowe zmagania, w których nagrodą będzie przepustka do gry o Igrzyska Olimpijskie w Paryżu. Ubiegłoroczne czwarte miejsce w EuroBaskecie dla większości sportowców byłoby najgorszą możliwą lokatą, ale dla naszej koszykówki był to nieprawdopodobny wyczyn po latach niepowodzeń. Życzymy biało-czerwonym, aby w niedzielę, 20 sierpnia, mogli świętować kolejny sukces i rozpalić nasze marzenia o przyszłorocznym wyjeździe do stolicy Francji.