Skip to main content

W meczu na szczycie tabeli Polskiej Ligi Koszykówki naprzeciw siebie stanęły dwie najlepsze drużyny na tym etapie sezonu Polskiej Ligi Koszykówki – niepokonany WKS Śląsk Wrocław oraz gospodarz, Trefl Sopot, mający na koncie zaledwie jedną porażkę. Koszykarski szlagier nie zawiódł, ale miejscowi kibice zgromadzeni w Ergo Arenie przeżyli spore rozczarowanie. Na parkiecie rywala wrocławianie wygrali aż 88:74.

Niedzielny hit dobitnie pokazał, dlaczego sopocianie podpisali z Jarosławem Zyskowskim juniorem aż trzyletni kontrakt. Nieobecność na parkiecie popularnego „Zyzia” była aż nadto widoczna od początku spotkania. Po celnym „haku” Belga Jeana Salumu Trefl prowadził w meczu zaledwie przez 17 sekund! To co wydarzyło się w pierwszej kwarcie trudno pojąć ludzkim rozumem. Defensywa gospodarzy była dziurawa jak szwajcarski ser, dzięki czemu podopieczni trenera Andreja Urlepa rzucili w pierwszych 10 minutach aż 37 punktów. Miejscowi do słabej obrony dorzucili także katastrofalną skuteczność – zaledwie 6/16 z gry i aż 22 „oczka” straty po pierwszej części spotkania.

Zespół trenera Żana Tabaka zdołał się otrząsnąć i podnieść do walki w drugiej kwarcie, podczas której od stanu 21:43 jego zawodnicy – głównie Glynn Watson – zanotowali run 12:0, niwelując nieco prowadzenie gości ze stolicy Dolnego Śląska. W tej części spotkania to właśnie wrocławianie nie potrafili rozwinąć skrzydeł i seryjnie pudłowali. Drogę do kosza znalazły jedynie 3 z 12 prób obrońców mistrzowskiego tytułu. Mimo to przyjezdni dysponowali po pierwszej połowie dziesięciopunktowym kapitałem. Świetną partię w pierwszej połowie rozgrywał Jeremiah Martin. Rozgrywający Śląska zdobył w tej części spotkania 18 punktów, do których dołożył także 4 zbiórki i 5 asyst.

Na początku trzeciej kwarty wydawało się, że Trefl wrócił do gry. Po akcji 3+1 w wykonaniu Rolandsa Freimanisa i zdobytych łącznie siedmiu punktach z rzędu, gospodarze tracili do wrocławian już tylko trzy „oczka”. Mistrzowie Polski odpowiedzieli jednak w najlepszy możliwy sposób. Osiem kolejnych punktów duetu Aleksander Dziewa – Jeremiah Martin przywróciło status quo w meczu. Szarpana gra z obu stron parkietu zakończyła się sprawiedliwym remisem w przedostatniej partii spotkania. Ostatnie 10 minut miało rozstrzygnąć rywalizację na szczycie Energa Basket Ligi.

Decydująca odsłona meczu upłynęła pod kontrolą zawodników Śląska, którzy nie tylko utrzymali dystans punktowy, ale wobec pewnej bezradności miejscowych powiększyli różnicę punktową. W ważnych momentach czwartej kwarty sprawy w swoje ręce brał Martin. Amerykański lider wrocławian znów zagrał „koncert” w starciu z drużyną z czołówki tabeli – solidne double-double, 30 punktów przy 66% skuteczności z gry, 10 asyst, 6 zbiórek i 3 przechwyty. „Wiedzieliśmy, że nasi rywale przegrali w tym sezonie tylko jeden mecz i są tuż za nami. Dlatego chcieliśmy pokazać kto jest lepszy tak szybko jak potrafimy.” – mówił po meczu Martin, który z uwagi na chorobę Łukasza Kolendy spędził na parkiecie ponad 33 minuty, najwięcej ze wszystkich uczestników spotkania.

Śląsk niczym rozpędzony walec „przejechał się” po kolejnym rywalu i wciąż pozostaje niepokonany. Perfekcyjny bilans drużyny Andreja Urlepa wzrósł o jeden i wynosi 11-0. Ostatnia ligowa porażka miała miejsce 83 dni temu. Zwycięstwo ma jednak słodko-gorzki smak. Z urazami parkiet opuszczali Conor Morgan oraz Jakub Nizioł. Krótka wrocławska ławka może zostać jeszcze bardziej przetrzebiona, a napięty terminarz Śląska związany z występami w EuroCupie nie ułatwia sprawy.

Related Articles