Skip to main content

Jak co roku, podejmuję się próby uporządkowania drużynowego układ sił w NBA. Zaczynam od Konferencji Wschodniej. Kto wejdzie do play-offs, kto skończy jako ekipa loteryjna, no i oczywiście, kto zarezerwuje sobie prawo gry w turnieju play-in? U mnie wygląda to tak:

 

1. Philadelphia 76ers. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Tych dwóch to Bucks i Nets, ale o nich później. Dziś brzmi to, jak historia starożytna, ale gdy Embiid i Simmons mieli wokół siebie klasowych strzelców, to byli o centymetry (dosłownie) od dogrywki w game 7 z Raptors, a dalej, kto wie, też mieliby dobry matchup przeciwko Bucks, a dalej, kto wie, też nie byliby bez szans w Finałach z Warriors. Gdyby babcia miała wąsy? Być może. Usiłuję jedynie powiedzieć, że choć jestem zwolennikiem przekonania, że obaj liderzy Sixers lepiej maksymalizowaliby swoje talenty, gdyby grali w różnych drużynach, to jestem też zdania, że przy odpowiednio dobranych partnerach, ci dwaj, mimo wszystko, mogą wygrywać. Wszak potwierdzają to statystyki. Po odejściu J.J. Redicka, Sixers umarli z braku spacingu. Teraz na nowo go dostają. Seth Curry przybywa do Filadelfii ze swoim znakomitym rzutem zza łuku. Od przynajmniej 2-3 lat nie jest już tylko “bratem Stepha”, ale pełnoprawnym zawodnikiem NBA. Jego odsetek celnych rzutów za trzy punkty z ostatnich trzech sezonów to 42.5%, 45% i 45.2%. Wierzę też, że wersja Danny'ego Greena z bańki, to wersja która była raczej wypadkiem przy pracy, a nie początkiem końca jego całkiem niezłej kariery. Nagle boisko dla Embiida i Simmonsa zrobi się taaaakie wielkie. A to nie wszystko. Tobias Harris, po odejściu Ala Horforda, wróci na pozycję niskiego skrzydłowego, na której czuje się najlepiej. Widzę dużo potencjału w tej ekipie, a przecież Daryl Morey nie przyjechał do Filadelfii, żeby siedzieć i nic nie robić. Spodziewam się agresywnych ruchów z jego strony. Nie wiem czy uda mu się sprowadzić Hardena, ale jestem przekonany, że po trade deadline, ta rotacja będzie wyglądać inaczej, niż w dniu otwarcia rozgrywek.

 

2. Milwaukee Bucks. Będą wygrywać, bo mają Giannisa, bo mają dobry skład, ale wszyscy dobrzy wiemy jaki jest ich główny cel. Szczególnie teraz, kiedy zakontraktowali swoją gwiazdę i wiele oddali za Jrue Holidaya. To jest mistrzostwo, albo sezon do śmieci. Coach Budenholzer będzie musiał zacząć eksperymentować ze składem i podejrzewam, że sam o tym dobrze wie. Przez lata zbyt mocno i zbyt często uciekał do swoich stref komfortu, które może i są receptą na sukces w sezonie regularnym, ale są dość czytelne do rozpracowania w play-offach. W styczniu, w Paryżu, byłem na ich treningu, stałem przy parkiecie. To, co widać w telewizji, na żywo jest jeszcze bardziej czytelne i wymowne. Stałem w jednym z rogów, do którego zawsze, co by się nie działo, któryś z graczy Bucks przybiegał, gdy konstruowano atak. Zawsze. Budenholzer będzie musiał kombinować z rotacjami, stawiać a to Giannisa, a to Middletona, a to graczy ławki w trudnych sytuacjach. Tak samo trudnych, w jakich znajdują się w play-offach, gdy rywal czyni usprawnienia w serii, a Bud historycznie, za późno na nie reaguje. To zapewne będzie kosztować Bucks parę wygranych w rundzie zasadniczej, ale ma to ich przygotować na ostateczną walkę o tytuł.

3. Brooklyn Nets. Nie wiem, czy to już jest ekipa na tytuł, ale wiem, że jest to ekipa przeładowana siłą rażenia, co zazwyczaj jest gwarancją na kolekcjonowanie wygranych w rundzie zasadniczej. Play-offy, to inna historia, ale o nich teraz nie rozmawiamy. Kevin Durant wyglądał dobrze w meczach preseason. Jeśli jego zdrowe ciało dawało mu miejsce top 2 w NBA, to nawet spadek o 20% swojej fizyczności, dalej czyni go graczem poziomu All-Star. W interesie Nets, ani samego KD, nie jest mordować się w rundzie zasadniczej, więc myślę, że prewencyjnie będzie opuszczał wybrane mecze. Podobne Irving, który od lat nie może utrzymać zdrowia i ma już za sobą parę operacji. Nets będą dobrzy, mają za dużo talentu i za dobrą ławkę trenerską, żeby nie być. Ale ich nadrzędnym celem jest sukces w postseason, nie sezon regularny sam w sobie. Dlatego będą momenty, że będą sobie "bimbać".

4. Miami Heat. Z coachem Spoelstrą za sterami, Heat będą zawsze dobrze przygotowani na rywala. Z Heat nigdy, nikomu nie będzie grało się wygodnie. Nie stoję po tej samej stronie z ludźmi, którzy uważają, że ich udział w Finałach był serią kilku sprzyjających okoliczności, z bańką na Florydzie na czele. Nie. Heat wygrali swoje serie bez żadnego drugiego dna, bez znaków zapytania i dodatkowych historii. Za coś naturalnego biorę dalszy rozwój Tylera Herro, spodziewam się też, że Bam Adebayo już na stałe wejdzie na poziom All-Star, że w obronie powalczy o tytuł defensora roku. Przyjście Bradley'a i Harklessa powinno zrównoważyć odejście Crowdera. A gdzieś tam w biurach klubu, ukryty za stertą papierów, Brylantynowy Pat już coś knuje…

5. Boston Celtics. Trochę martwi mnie lewe kolano Kemby Walkera, które już trzy razy było otwierane przez chirurgów. Ale za to podoba mi się dodanie do rotacji Tristana Thompsona, który przyniesie pod kosz trochę twardości (jeśli będzie zdrowy). Stevens, w zależności od rywala, będzie mógł rotować swoimi środkowymi, jak robił to Nurse z Ibaką i Gasolem. Pytanie nadrzędne, to z czym nowym przyjdą do tego sezonu Tatum i Brown. Pierwszy musi wejść, a raczej ugruntować swoją pozycję, na poziomie All-NBA, drugi na poziomie All-Star. Z Bradem Stevensem za sterami, z Marcusem Smartem, generałem defensywy, ta drużyna nie może nie być bardzo dobra.

6. Washington Wizards. Why not? Ludzie tak szybko zapomnieli, że Westbrook, do czasu zamknięcia sezonu, grał prawdopodobnie najlepszą koszykówkę w swojej karierze i znalazł się w składzie All-NBA. Może i nie jest to styl, z którym da się zdobyć tytuł. Ale to jest styl, z którym wchodzi się do play-offów. Beal dostaje partnera, jakiego nie miał od przeszło dwóch lat. Jak zdrowie pozwoli, to Wizz będą dobrzy. Są strzelcy, są wysocy, są weterani, jest trener. "Jest elegancko, profesjonalnie."

7. Toronto Raptors. Trener Nurse jest gwarantem, że ta ekipa nie zejdzie poniżej pewnego poziomu. Ale…Tampa, to nie Toronto, choć też na T. Jak bardzo społeczność tego miasta by nie przyjęła Raps, to jednak nie jest ich dom. Kyle Lowry za trzy miesiące skończy 35 lat. Co innego poświęcać swoje ciało przez miesiąc w play-offach, a co innego nieść drużynę przez cały sezon. Nie mam pewności jaką wersję Pascala Siakama zobaczę w sezonie. Jestem więcej, niż pewny że Siakam z bańki się nie powtórzy, ale zastanawiam się czy jego 22/7/3 z tamtego sezonu, to poziom na którym jest na stałe i jeszcze przez parę lat będzie trochę dodawał, czy raczej jednorazowy wystrzał sprzyjających okoliczności. Czas najwyższy, żeby O.G. Anunoby wszedł na wyższy poziom ze swoją grą w ataku.

8. Atlanta Hawks. Jastrzębie Lloyda Pierce'a są od dwóch sezonów są całkiem ciekawe do oglądania. Ciężko to od razu zauważyć, bo Hawks tankowali, ich lider miał alergię na grę w obronie, albo inaczej – nie ma odpowiednich słów, które mogłyby opisać, jak bardzo w d…ie Tray Young miał defensywę. Właściciele klubu usilnie chcą, żeby Atlanta wróciła na mapę NBA. Nie jestem pewny, czy to zrobią, ale jestem przekonany, że z całą grupą więcej, niż kompetentnych graczy, ma to prawo się udać. I więcej nie będę pisał bo…kogo interesuje Atlanta Hawks?

9. Indiana Pacers. Czuję, że mogę przejechać się a tym typie, bo spodziewam się dobrych rzeczy po nowym trenerze Pacers. Nate Bjorkgren wychodzi spod skrzydeł Nicka Nurse'a z Raptors. Oni tam w Kanadzie lubili pokombinować ze schematami i czegoś podobnego spodziewam się po nim w Indianie. Problem jest taki, że w tym składzie jest kilka poważnych znaków zapytania. Cały czas nie wiem, co z fizycznością Victora Oladipo. Jak wiecie, ma za sobą poważną kontuzję i poważną operację uda, przez co może już nigdy nie zobaczymy jego wersji 100%. A miałem wrażenie, gdy oglądałem go zdrowego, że już trochę szura głową po suficie swojego talentu i potencjału. Pacers już chyba odpowiedzieli sobie na pytanie czy wierzą w duet Sabonis – Turner, a odpowiedź brzmi nie. Nazwisko tego drugiego przewijało się przy okazji różnych transferowych plotek. Przy składzie Pacers mam więcej pytań, niż odpowiedzi.

10. Orlando Magic. Kto nie idzie do przodu, ten się cofa. Magic nie wzmocnili składu sprzed roku, a tamten skład na dość wyraźnym minusie doczłapał się do ósmego miejsca. Z kolei kilku rywali Magic zrobiło znaczące ruchy kadrowe. To nadal może być solidna drużyna. Vucevic nie zejdzie poniżej pewnego poziomu, Fournier będzie grał o nowy kontrakt, więc jestem przekonany, że sumiennie przepracował lato (przynajmniej ja bym tak zrobił, a przynajmniej tak myślę, że bym tak zrobił). Wolnym agentem będzie również Fultz, który w końcu zdrowy, zaczął wyglądać jak koszykarz. Magic będą chcieli być dobrzy. Coach Clifford nie pozwoli tej ekipie stoczyć się w przepaść, ale żeby ta drużyna była faktycznie dobra, musi jednocześnie wydarzyć się kilka sprzyjających im scenariuszy. Nie postawiłbym pieniędzy, że wszystkie wydarzą się na raz. Pytasz jakie? Vuc na poziomie All-Star, Gordon na przynajmniej 17 punktów, 8 zbiórek i jakieś 35% zza łuku, przynajmniej tak dobry, jak rok temu sezon Fourniera, zauważalny skok rozwojowy Fultza, więcej Mo Bamby pod koszem. Wszystko to okraszone zdrowiem. Nie są to warunki z kosmosu, ale czy wszystkie jednocześnie staną się rzeczywistością?

11. Charlotte Hornets. Gordon Hayward jeszcze nie zaczął sezonu, a już jest kontuzjowany. W tym składzie jest trochę talentu, kilka ciekawych postaci. Ich koszykówka w preseason była dość przyjemna dla oka. Problem jest jeden – tam nikt niczego nie robi tragicznie, ale też nikt niczego nie robi wybitnie. Jamesa Borrego będzie próbował z tego ciasta wypiec coś dobrego, ale obawiam się, że do play-offów trochę mu zabraknie.

12. Chicago Bulls. Nowy GM, nowy trener, ale… nadal za mało na play-offy, ale… chyba już za dużo na tankowanie. A skoro tak, to ten sezon może odbyć się według scenariusza – walczymy na 100% od samego początku, a potem po jakichś 20-30 meczach zobaczymy, gdzie jesteśmy w skali Konferencji, i jeśli będzie trzeba, to w kontrolowany sposób wyhamujemy. Bulls pewnie zaskoczą tu i tam, ale na regularne wygrywanie nadal mają niewystarczająco dużo na obu końcach parkietu.

13. Detroit Pistons. Ekipa z Michigan zrobiła sporo kadrowych ruchów w tej przerwie między sezonami. Na początku wyglądały mi one na trochę dziwne, potem na ciekawe, potem znów na dziwne, potem na tak dziwne, że aż ciekawe, a na koniec w sumie nie wiem, czy w tym wszystkim był jakiś długofalowy plan, czy coś w stylu "róbmy coś i zobaczmy, dokąd nas to doprowadzi". My tu gadu gadu, a tymczasem z gigantycznego kontraktu Blake'a Griffina został już tylko rok ($36.8 mln) plus opcja gracza ($38.9 mln) a to już jest coś, co jak najbardziej nadaje się do handlowania. Tym bardziej, jeśli potwierdzą się plotki o tym że 31-latek jest (na ten moment) w 100% zdrowy.

14. New York Knicks. Knicks, tak po prostu, mają za mało talentu, żeby marzyć o czymkolwiek w tym sezonie. I dla własnego dobra chyba nawet nie powinni próbować być choćby średni. Obecność coacha Toma Thibodeau, jeśli pan Dolan pozwoli mu na w miarę autonomiczną pracę, jest jakimś rodzajem gwarancji, że nawet w takim ubogim w talent składzie, nie będzie na boisku dziadostwa. Ale nadal ta ekipa nie będzie wygrywać. Paradoksalnie, to wcale nie powinien być powód do zmartwień dla fanów tej drużyny. O ile są z nią wystarczająco długo, by pamiętać, ile kompromitujących decyzji podjęła ta organizacja w ostatnich 20 latach. Po raz pierwszy od dawna, Knicks nie podpisali podstarzałej gwiazdy z nadal dużym nazwiskiem, ale już bez zdrowia i chęci. Nie zapowiadali szumnie kogo to oni nie pozyskają przed sezonem. To jest już drugi rok, w którym Knicks nie robią spektakularnych kroków w stronę przepaści, tylko małe kroki w stronę normalności. Jeśli Jamesowi Dolanowi starczy cierpliwość, to w Knicks mogą zacząć dziać się dobre rzeczy. To może być make-or-break sezon dla trzech graczy tego klubu – Frank Ntilikina i Dennis Smith Jr., czyli ósmy i dziewiąty wybór draftu 2017 roku, oraz Kevin Knox dziewiątka naboru 2018.

15. Cleveland Cavaliers. Chyba nie ma za bardzo o czym tu dyskutować. Cavs byli najgorszą ekipą Wschodu w tamtym sezonie. Ich tegoroczna wersja nie jest lepsza od tamtej. Tristan Thompson odszedł do Bostonu, jeszcze w trakcie rozgrywek Jordan Clarkson zabrał się do Utah. Kevin Love albo zmieni klub, albo dostanie jakiejś kontuzji. A nawet jeśli żadna z tych rzeczy się nie wydarzy, to wątpię, żeby w wieku 32 lat wypruwał sobie żyły dla tej drużyny, która nie gra absolutnie o nic. Garland i Sexton wrócą bogatsi o kolejny rok gry w NBA, o kolejne przepracowane miesiące między sezonami, ale to nadal nie jest backcourt na regularne wygrywanie i wątpię, żeby kiedykolwiek się nim stał. W interesie tej organizacji nawet nie powinno być wygrywanie w tym sezonie.

Related Articles