Dzień dobry! Bierzemy na warsztat pierwszą oraz drugą rundę tegorocznych play-offów. Tradycją ostatnich dwóch sezonów, zamiast zwykłego podziału, analizuję poszczególne pary, a w nich wyodrębniam dobre i złe rzeczy, które tam się wydarzyły. W tej części Wschód. Zapraszam!
Celtics (1) – Miami Heat (8)
Śliwki:
– Bez Jimmy’ego Butlera, to fizycznie nie miało prawa się wydarzyć, więc tym bardziej śliwka dla Heat za wygranie meczu drugiego, ale przede wszystkim za przywrócenie, choćby tylko na moment, narracji „a może znów dadzą radę te skurczybyki?” Przetrzebieni kontuzjami Heat nie powinni byli wygrać game 2. Ale to zrobili i nagradzam ich za to. Ekipa z Miami trafiła tamtego wieczoru aż 23 trójki, co jest ich klubowym rekordem w play-offach (poprzedni wynosił 21 i był ustanowiony w 2021 roku, w serii z Bucks).
– Jayson Tatum w obronie. Ofensywnie, to nie była jego najlepsza seria (tylko 41,6% z gry i 29% zza łuku, średnio 21,8 punktu na mecz), ale za to w obronie, był bardzo dobry. Swoją drogą, to w skali ogólnej jest kolosalnie istotna rzecz dla Bostonu, że zarówno Tatum jak i Jaylen Brown są dobrzy w obronie. To jeden z powodów, dla których każdy kto będzie kiedyś podejmował ewentualną decyzję o rozłączeniu tej pary, z obojętnie jakiego powodu, wcześniej będzie musiał mocno pogłówkować czy szukając nadwyżki ofensywnej nad dajmy na to Brownem, za bardzo nie straci w obronie z pozyskanym w wymianie graczem. Zakładając, że w skali od 1 do 10 w obronie i ataku, Tatum jest między 8 a 10 w ataku oraz przynajmniej 7-8 w obronie, a Brown powiedzmy 7-8 w ataku oraz mniej więcej tyle samo w obronie, to nie wiem czy tak łatwo byłoby znaleźć Celtom ewentualny upgrade nad którymś z nich.
Robaczywki:
– Tyler Herro. W zasadzie, to miał tylko jeden dobry mecz w tej serii (24 punkty i 14 asyst w jedynym wygranym meczu). A tak, to bardzo przeciętnie. Średnie na poziomie 16,8 punktu, 3,6 zbiórki i 5,4 asysty. To nie są tragiczne wartości, ale już 38,5% z gry ociera się o tragizm. Poza tym tylko 10 oddanych rzutów wolnych w całej serii. 24-latek przez najbliższe trzy sezony zarobi $92 mln. Nie jest to fatalna umowa, ale też nie jest to umowa, po którą, w ewentualnym pakiecie, kluby będą się zabijać i oferować cuda. Więc, sięgając w przyszłość, to jest takie trochę martwe miejsce Heat – Herro nie jest na tyle dobry, by być ofensywnym wiceliderem za Butlerem, a (zbyt) często nie jest nawet trójką za Butlerem, bo wyprzedza go Adebayo. I to jest problem dla tej drużyny. Ale to jest temat na osobne rozważanie.
– Jimmy Butler. Gdy grał w tamtych play-offach, a przy okazji trochę trollował w internecie, to było to zabawne, urocze i tak bardzo butlerowskie, jak tylko może być. Bo Jimmy, jak doskonale pamiętacie, w tamtym roku był ze swoimi Heat, w meczu play-in przeciwko Bulls, dosłownie o parę minut od odpadnięcia z dalszej rywalizacji, by następnie przejść trzy rundy play-offów i zatrzymać się tylko na Nuggets. W tym roku natomiast, Jimmy leczący kontuzję, a przy okazji trollujący, to jak na mój gust, zbyt… nie wiem jakiego słowa by tu użyć. Zbyt niepotrzebne? Jeszcze do zaakceptowania było to, jak po wygranym przez Heat meczu drugim, Jimmy wrzucił na Instagram swoją podobiznę edytowaną w twarzy Jaylena Browna z podpisem „nie dajcie nam wygrać jednego meczu”. To nawiązanie do słów Browna sprzed roku, po tym jak Celtics wygrali mecz czwarty serii z Heat, a potem z 0:3, a następnie 1:3, zrobiło się gorące 3:3. To jeszcze kupuję. Ale to gadanie, że jakby był zdrowy, to Miami przeszłoby Boston i Boston byłby już w domu, Knicks byliby też w domu, a Josh Hart, to jest… aaa, no dajcie już spokój. Tak twierdzi Jimmy, a jak dla mnie to już jest trochę za dużo. No, niby nic obraźliwego nie powiedział, ale to nie jest jakaś licealiada dla 15-latków, żeby się mocować „w gębie”. Po co to komu? Jak grasz, to sobie gadaj. Jak się leczysz, to się lecz. Tym bardziej, że Heat zaliczyli bardzo przeciętny sezon, Jimmy zresztą też. Nie było momentu, w którym Miami pięłoby się w górę tabeli wschodu. Było wręcz przeciwnie. A sam Jimmy też był co najwyżej średni. Więc tak zuchwała gadka tym razem ma mało pokrycia w rzeczywistości. A to akurat do niego podobne nie jest.
– Celtics za przegranie game 2. Za ten sam mecz chwaliłem Heat, ale Celtics muszę delikatnie skrytykować. Jak bardzo Heat nie byliby przygotowani mentalnie i taktycznie na to starcie, to biorąc pod uwagę składy obu ekip, poziom talentu i doświadczenie, to Heat nie powinni byli wygrać tamtego meczu. I tyle.
Cleveland Cavaliers (4) – Orlando Magic (5)
Śliwki:
– Paolo Banchero. 27 punktów, 8,6 zbiórki, 4 asysty, 1,1 przechwytu, 45% z gry, 40% zza łuku za całą serię z Cavs. Znakomity w meczu piątym (39/8/4), bardzo dobry w spotkaniu kończącym serię (38 punktów, 16 zbiórek). Chyba nie powinno się oczekiwać niczego więcej po 21-latku w jego pierwszych w karierze play-offach. Szkoda, że ofensywnie jego koledzy nie dojechali, ale o tym później.
– Jalen Suggs w obronie. Być może nigdy nie będzie nowoczesną jedynką, która dostarcza po 20+ punktów, choć na razie nie ma co wyrokować, bo gracz Magic ma dopiero 22 lata. Ale to, co już pokazuje w obronie, każe przypuszczać, że w defensywie może być elitarnym graczem. Jeśli tylko dołoży do niej przyzwoity rzut, to będzie coś wielkiego. Jeśli nie, to być może stanie się takim trochę Andre Robersonem, którego lubię nazywać Robertsonem bez „t”. Mieszkam w Skandynawii i nigdy nie spotkałem się z żadnym Robersonem. Więc śmiem twierdzić, że jak familia Robertsonów przybyła zdobywać dziki zachód, to gdzieś kiedyś, w jakimś urzędzie u szeryfa, ktoś zgubił „t” i ak już zostało. Tak, celowo pominąłem „t” w tak, żeby było śmiesznie.
– Donovan Mitchell. W przekroju całej serii był jak dla mnie dość średni, mimo niezłych liczb (28/5/4) ale wyróżniam go za mecz szósty. Mitchell zdobył w nim 50 punktów, a cała reszta jego drużyny tylko 46. 27-latek trafił ponad 60% swoich rzutów, więc ofensywnie, to był naprawdę dobry występ. Mało tego, Mitchell zdobył ostatnie 22 punkty drużyny, w tym wszystkie (!!!) 18 punktów w czwartej kwarcie. Żaden z zawodników Cleveland, który nie nazywa się Mitchell nie zdobył punktów w tym spotkaniu przez ostatni 14 minut (!) meczu. Cavs przegrali to spotkanie, tak nawiasem mówiąc.
Robaczywki:
– Franz Wagner. W skali całej serii było OK, ale tylko okej. 18,9 punktu, 6,9 zbiórki, 4,4 asysty oraz 1,3bloku. To są dobre liczby, ale są też gorsze wskaźniki – tylko 40,8% z gry, tylko 26,5% zza łuku. No coś, co najbardziej nastawiło mnie, żeby dać mu robaczywkę. Mecz kończący serię. Banchero wyszedł na parkiet w Cleveland na game 7 z myślą, żeby wygrać. Tam się aż prosiło, żeby ktoś dołączył się ze zdobywaniem punktów, z męczeniem obrony Cavs. Nikt taki się nie pojawił. 22-letni Niemiec spudłował 14 z 15 oddanych rzutów z gry.
– Cavs. Za ostatnie 14 minut meczu, w których punktował tylko Mitchell. 18 punktów przez całą kwartę? I tylko jeden gracz je zdobył? Trochę szok.
Milwaukee Bucks (3) – Indiana Pacers (6)
Śliwki:
– Khiris Middleton. Robił co mógł, żeby utrzymać Bucks w tej serii. Sił i możliwości starczyło tylko na sześć meczów. 24,7 punktu, 9,2 zbiórki, 4,7 asysty za serię. Świetny mecz trzeci na 42 punkty i 10 zbiórek. Cztery występy z double-double na koncie. Czy dałoby się zrobić coś więcej? No niby tak, wygrać tę serię, ale realnie patrząc, to nie wiem, co konkretnie Middleton mógłby robić lepiej/inaczej w przeciwko Pacers, żeby było lepiej. I czy w ogóle coś robił źle? Ja myślę, że nie.
– Damian Lillard. Niby nie była to jakoś wyjątkowa seria w wykonaniu Lillarda, ale liczby go bronią. No i trzeba pamiętać, że zmagał się z bolącym Achillesem, a to nie są żarty. 35 punktów w pierwszej połowie meczu otwarcia. Był to nowy rekord Bucks, jeśli chodzi o zdobycze w którejś z połów w play-offach. Były to także ostatnie punkty, jakie zdobył w tamtym meczu. Średnia z całej serii sięgnęła 31,3 punktu, 3,3 zbiórki, 5 asyst i 1 przechwytu. Dame trafił 20 trójek w czerech meczach, jakie zdołał rozegrać.
– Pascal Siakam. Pacers bez niego w składzie nie zrobiliby tego awansu. Kameruńczyk był dobry na obu końcach parkietu. 36 punktów i 13 zbiórek w meczu pierwszym, 37 punktów i 11 zbiórek w meczu drugim. W serii po 22,3 punktu, 8,8 zbiórki oraz 4,2 asysty. Do tego 54,7% z gry.
Robaczywki:
– Jechanie po Docu Riversie. Doc Rivers niejedno ma za uszami. Wiele głupiego zrobił, a jeszcze więcej powiedział. Sam żartowałem z niego wiele razy. Ale tutaj, w tej serii z Pacers, trochę nie rozumiem krytyki pod jego adresem. Bez kontuzjowanego Giannisa, z nie do końca zdrowym Lillardem, to miało małe szanse na powodzenie. Dla mnie awans niżej notowanej Indiany, to nawet nie jest niespodzianka. Tak typowałem przez rozpoczęciem serii
New York Knicks (2) – Philadelphia 76ers (7)
Śliwki:
– Joel Embiid. Pozwolę sobie skrytykować go poniżej, a teraz pochwały. 33 punkty, 10,8 zbiórki, 5,7 asysty, 1,5 bloku, 1,2 przechwytu za serię. 50 punktów (13/19 z gry) w game 3. Wszystko to na jeszcze nie do końca wyleczonym kolanie, tak myślę, oraz po wielu tygodniach bez regularnego grania. Mimo wszystko trzeba to brać pod uwagę.
– Jalen Brunson. Cudowny był Brunson w serii z 76ers. W obliczu kontuzji w rotacji Knicks, niemal dosłownie wziął drużynę na swoje plecy i wciągnął ją do drugiej rundy. 35,5 punktu, 4,5 zbiórki, 9 asyst. Jego zdobycze w meczach 3, 4, 5 i 6 to 39, 47, 40 i 41 punktów.
– Knicks za końcówkę meczu drugiego. Na 47 sekund przed końcem przegrywali 96:101. OK, w tym meczu było dużo smrodu, o tym później, ale to nie sędziowie zbierali piłki z tablic i trafili dwie trójki. To sami gracze Knicks to zrobili. I to było coś! Na 27 sekund przed końcem Brunson rzucił na 101:99 (nadal) dla 76ers. 14 sekund później Donte DiVincenzo wyprowadził Knicks na prowadzenie 102:101, którego Knicks nie oddali.
– Tyrese Maxey. Jeśli po sezonie regularnym ktoś jeszcze miał wątpliwości czy Maxey jest warty max(ey)a, to w serii z Knicks Maxey te wątpliwości rozwiał. 29,8 punktu przy dobrej skuteczności (47,8% z gry, 40% zza łuku, 89,3% z linii). Do tego notował po 5,2 zbiórki oraz 6,8 asysty. Wielki występ w meczu piątym, wygranym po dogrywce (do której Maxey doprowadził gigantycznym rzutem za trzy) przez 76ers. Filadelfia ma na czym budować, Embiid ma powody, żeby nie prosić Daryla Moreya o transfer. Wielkie rzeczy.
Robaczywki:
– Joel Embiid. Zacznijmy spokojnie. Miałem wrażenie, że były momenty w kilku meczach tej serii, że Embiid nie chciał brać na siebie odpowiedzialności. No niby jest usprawiedliwienie w postaci długiego rozbratu z koszykówką, który spowodowany był operacją. Ale przecież ten argument nie może, albo nie powinien działać wybiórczo, że jak grał dobrze, to wszystko było dobrze, a jak źle, to dlatego, że dopiero wrócił. Poza tym bardzo, ale to bardzo nie podobało mi się niesportowe zachowanie Embiida. Mecz trzeci stał się jego prywatnym folwarkiem żenującego i chamskiego dziadostwa, które odbywało przy akompaniamencie NBA. O tym później. Embiid kopał, szarpał, przewracał i cholera wie co jeszcze robił swoim rywalom z Nowego Jorku. On w tym meczu zdobył 50 punktów w 41 minut, ale prawda jest taka, że powinien był wylecieć z boiska może nawet i przed końcem pierwszej połowy. Do tego trochę dziwnych wypowiedzi przed meczami i po nich. No i tak ogólnie, były to kolejne play-offy, w których Embiid nie do końca dojechał. Tak, liczby miał całkiem imponujące, ale skuteczności, straty, decyzyjność już nie do końca. Spora część tego to brak kondycji po operacji, brak ogrania i jeszcze nie do końca wyleczone kolano. To rozumiem i kupuję. Tylko czemu jest tak, że jak przychodzi do postseason, to z Embiidem jest zawsze „coś”. Doczekamy się kiedyś jego zdrowych i dobrych play-offów, takich beż żadnej gwiazdki?
– Sędziowie w game 3. Końcówka drugiego meczu była szalona. Piszę o niej i powyżej i poniżej, więc tu tylko o sędziach. Raport z ostatnich dwóch minut wskazuje kilka ich błędów, ale… mam to gdzieś, wiesz? 76ers powinni byli to wygrać. Kiedyś pogadamy o samych tych raportach, których nawiasem mówiąc nigdy nie sprawdzam. One same w sobie są złem.
Sędziowie, jak dla mnie, przystąpili do game 3 w atmosferze takiej, że muszą zadośćuczynić Filadelfii. Niestety dla widowiska przybrało to kuriozalny obraz, który to obraz miał na sobie gębę Embiida. Przepraszam, że tak piszę. Ja nic do Embiida nie mam. Po prostu w tym konkretnym spotkaniu Embiid miał pozwolone na o wiele za wiele i z tej wolności korzystał. Ale też nie należy łączyć jego karygodnego zachowania z tym, że aż 21 razy stawał na linii rzutów wolnych. Bo to akurat jest inna bajka. Tak, Knicks faulowali go aż tyle razy. Czy któryś z tych fauli był naciągany? Pewnie tak, ale pewnie też kilka „no calli” można by bez problemu zamienić na gwizdki. Tak to już jest sędziować ludziom będącym fizycznie ponad resztą.
– 76ers. Za końcówkę meczu drugiego. Sędziowie sędziami, ale jak na 47 sekund przed końcem meczu prowadzisz 101:96 w play-offach, to nie powinieneś przegrać. Złe wprowadzenie piłki do gry, brak zastawienia po niecelnym rzucie. Knicks zapraszali 76ers do wygrania meczu. Ci grzecznie podziękowali i powiedzieli, że może jutro.
– Tobias Harris. Seria się zaczęła, zrobiła ffffśśśśttt i się skończyła dla tego pana. Przeszła obok niego, albo raczej on przeszedł obok niej. Dosłownie, bo to nie było tak, że nie grał. Grał. Po 36 minut w meczu. A notował po ledwie 9 punktów i 1,5 asysty. Poza „testem oka” to, co pokazuje mi jak bardzo w tej serii go nie było, są wskaźniki strat (0,5 na mecz) oraz fauli (1,8). Pasywny na obu końcach boiska. Zakładamy się, że za trzy lata w NBA może już go nie być? Jestem bardzo ciekaw jego nadchodzącej wolnej agentury. Czy jest ktoś w NBA o jednego Tobiasa Harrisa od włączenia się do walki o tytuł?
——————
Druga runda:
New York Knicks (2) – Indiana Pacers (6)
Śliwki:
– Jalen Brunson. Po wysłaniu 76ers do domu, mały rozgrywający Knicks nie zwolnił tempa. 29,7 punktu, 6,1 asysty, 2,3 zbiórki. Średnio osiem razy na linii rzutów wolnych co mecz. 27-latek zostawił dosłownie wszystko na parkiecie w tej serii. Jego złamana kość w dłoni w game 7, to była alegoria występów jego samego oraz całej ekipy Knicks w tych play-offach, a szczególnie w tej serii. Ciekawe lato przed tą organizacją, parę decyzji do podjęcia, albo świadomego nie podjęcia.
– T.J. McConnell. Prawie 12 punktów na mecz, 2,3 zbiórki, 6 asyst i 1,1 przechwytu za całą serię. To tylko liczby. Trzeba zobaczyć, żeby docenić, jaką iskrą z ławki był dla Pacers. Nie ma dla niego straconych piłek czy nieważnych posiadań. Pamiętasz, jak w 2019 roku w play-offach w serii 76ers-Raptors, McConnell był bardziej plusowy od Bena Simmonsa? Ja pamiętam.
Robaczywki:
– O.G. Anunoby. Nie dla niego samego, bo niby za co. Pragnę jedynie podkreślić, że bardzo liczyłem na jego matchup z Pascalem Siakamem. Niestety przez kontuzje Anglika, nie było mi i Tobie za bardzo dane. Tylko dwa zagrane mecze, trzeci symbolicznie. W drugim 28 punktów. Jeśli Knicks nie podpiszą go tego lata za duży pieniądz, to ktoś inny to zrobi.
Boston Celtics (1) – Cleveland Cavaliers (4)
Śliwki:
– Evan Mobley. To jest wyróżnienie na zachętę, bo trochę punktów nastukał sobie przy 37-letnim Alu Horfordzie, który owszem, nadal jest dobry, ale już za stary, żeby z równą intensywnością grać duże minuty. 21,4 punktu, 9,4 zbiórki, 3,2 asysty, 1 blok. To już powoli powinny zacząć być jego średnie za cały sezon regularny, nie tylko kilka meczów serii. Cavs już chyba ostatecznie zrozumieli, że granie nim i Jarrettem Allem nie jest optymalne dla żadnego z nich.
Robaczywki:
– Seria, sama w sobie. Możesz zarzucić mi, że jestem rozpuszczonym fanem NBA. Cóż, może i jestem, choć sam bym tak się nie określił. Miałka jakaś taka była ta seria. Cavs przełamali Celtics w meczu drugim, ale bardziej niż myśleć o ewentualnej niespodziance w tym starciu, bardziej rozważaliśmy (nie pierwszy raz zresztą) przyczyny mentalnej defekacji liderów Bostonu. Naprawdę ciężko jest napisać coś pozytywnego o tej serii. Nie będziemy jej wspominać, ani źle, ani dobrze. W dyskusjach o NBA nie będziemy mówić „a pamiętasz, jak w 2024 roku, w serii Celtics-Cavs…”. Nie będziemy.