Skip to main content

Finał Orlen Basket Ligi był fantastycznym zwieńczeniem całego, niezwykle emocjonującego sezonu na krajowych parkietach. Siedmiomeczowa batalia o tytuł zakończyła się fenomenalnym comebackiem Trefla Sopot, nowego Mistrza Polski! King Szczecin prowadził z sopockim zespołem w serii już 3:1, a jednak obejdzie się smakiem zakładając na szyję jedynie srebrne medale.

Sam Alfred Hitchcock nie powstydziłby się scenariusza w jakim potoczyły się tegoroczne finały Orlen Basket Ligi. Już pierwszy mecz finałowej rywalizacji dostarczył nie lada emocji. Szczecińscy obrońcy tytułu kiepsko weszli w pierwszą kwartę spotkania w Sopocie, ale skutecznie gonili wynik, aby wreszcie konsekwentnie budować swoją przewagę. W pewnym momencie drugiej odsłony prowadzili nawet 13 punktami, ale na przerwę schodzili z prowadzeniem 38:29 na parkiecie rywala. Aktualni wówczas mistrzowie Polski kontrolowali wynik aż do czwartej kwarty. Wówczas to gracze Trefla wrzucili wyższy bieg, zniwelowali różnicę punktową do czterech „oczek”, ale zabrakło postawienia kropki nad „i”. King wykorzystał to do bólu wygrywając w końcówce 82:73. Liderem szczecinian w pierwszym spotkaniu był wreszcie powołany do kadry Polski Andrzej Mazurczak (19 pkt, 7 as.).

W drugim spotkaniu w Ergo Arenie goście ze Szczecina ponownie starali się narzucić Treflowi swoje warunki, jednak mecz był zdecydowanie bardziej wyrównany. Do przerwy King wypracował czteropunktowe prowadzenie, jednak zespół trenera Žana Tabaka regularnie niwelował straty. Zwycięstwo przechodziło z rąk do rąk, gospodarze po rzutach Paula Scruggsa potrafili zbudować nawet 5 punktów przewagi, ale trafienia Tony’ego Meiera i Zaca Cuthbertsona sprawiły, że na tablicy wyników pojawił się remis. W ostatniej minucie zawodów, po rzucie Geoffrey’a Groselle’a, Trefl był +3. Szczecinianie dwukrotnie mieli rzuty na dogrywkę, ale zarówno Avery Woodson, jak i Cuthbertson chybili celu. Double-double Mazurczaka nie wystarczył do odniesienia sukcesu. Sopocianie zwyciężyli 84:81 doprowadzając stan rywalizacji do remisu.

Seria przeniosła się do Szczecina, gdzie już w pierwszym meczu King pokazał swoją siłę. Miejscowi w zasadzie od początku prowadzili, natomiast goście z Sopotu nie potrafili złapać swojego rytmu. Różnica punktowa dość szybko urosła do 12 punktów i utrzymała się do przerwy. W kolejnych dwóch kwartach drużyna trenera Arkadiusza Miłoszewskiego kontrolowała wydarzenia na parkiecie, nie pozwalając rywalom na zbliżenie się choćby do jednocyfrowej straty. Trefl nie miał zbyt wielu argumentów w swoich rękach i przegrał 59:75. Po raz kolejny najważniejszym zawodnikiem Kinga był Mazurczak, zdobywca 22 punktów. W szeregach gości równy poziom trzymał jedynie jego vis-a-vis, Jakub Schenk.

Mecz nr 4 był w pierwszej połowie najbardziej zaciętym widowiskiem w całej serii. Mimo inicjatywy sopocian gracze ze Szczecina utrzymywali wynik w okolicach remisu. Do przerwy to jednak Trefl prowadził jednym punktem. Prawdziwa katastrofa w szeregach sopockiej ekipy wydarzyła się jednak na początku trzeciej odsłony. King zanotował run 8:0, budując przewagę nawet do 13 „oczek”. Schenk dwoił się i troił odrabiając straty, ale gospodarze mieli tego dnia świetnie dysponowanego Cuthbertsona, który dzięki 15 punktom walnie przyczynił się do wygranej numer trzy. Dwadzieścia trzy punkty Schenka zdały się na nic. Wygrana 81:76, wynik 3:1 w finałowej rywalizacji i trzy szanse Kinga na końcowy tryumf. Co mogło pójść nie tak?

Ano wszystko. W spotkaniu numer pięć to zespół Trefla nadawał ton. Gospodarze prowadzili od początku do końca, a obrońcy tytułu jedynie próbowali być pod tlenem. Straty niwelowane były głównie dzięki świetnej grze Przemysława Żołnierewicza, ale sopocianie mieli tego dnia w swoich szeregach równie dobrze dysponowanego Groselle’a. W ostatniej kwarcie Trefl prowadził nawet 14 punktami, ale szalona pogoń Kinga zafundowała kibicom w Sopocie nieprawdopodobne emocje. Ostatecznie to zespół trenera Tabaka zwyciężył 88:84, przedłużając swoje szanse na tytuł mistrzowski. Jedynym problemem był brak przewagi parkietu, ponieważ na szóste spotkanie rywalizacja przenosiła się do Szczecina.

„Wilki Morskie” nie wykorzystały jednak swojej szansy na dobicie „liczonego” na deskach rywala. Co więcej, to właśnie Trefl znokautował swoich przeciwników. Ku zaskoczeniu szczecińskich fanów basketu to sopocianie od początku meczu nr 6 dyktowali warunki na parkiecie. Goście budowali przewagę, ale gracze Kinga konsekwentnie starali się doganiać rywala. Do przerwy obrońcy mistrzowskiego trofeum tracili do przeciwników pięć punktów, ale na początku trzeciej kwarty to oni objęli jednopunktowe prowadzenie. Trefl był jednak na fali. Wynik 101:80 dla drużyny z Sopotu to był nokaut. Gospodarze mogli liczyć jedynie na Mazurczaka i Cuthbertsona. U gości świetnie zagrali Schenk, Scruggs, Jarosław Zyskowski i Andy Van Vliet.

King nie wykorzystał handicapu własnego parkietu i zapłacił za to najwyższą cenę. Decydujące spotkanie w Ergo Arenie przebiegało pod dyktando Trefla. Sopocianie zaczęli mocno od runu 5:0 i systematycznie akcja po akcji utrzymywali kilkupunktową przewagę. Goście ze Szczecina nie potrafili dotrzymać im kroku i na przerwę schodzili przegrywając 30:38. W trzeciej kwarcie różnica punktowa była już dwucyfrowa na korzyść gospodarzy, którzy nie pozwalali rywalom na złapanie kontaktu. King złapał jeszcze oddech w czwartej kwarcie, dochodząc przeciwnika na sześć punktów, ale było to ostatnie tchnienie. Trefl nie pozwolił odebrać sobie zwycięstwa, wygrywając 77:71. Po 16 latach przerwy tytuł mistrzowski powrócił do Sopotu!

W rywalizacji o trzecie miejsce górą WKS Śląsk Wrocław. Ekipa trenera Miodraga Rajkovicia uporała się dwumeczu z PGE Spójnią Stargard, wygrywając oba spotkania, których stawką były brązowe medale (88:83 i 87:85). I pomyśleć, że jeszcze w rundzie zasadniczej zastanawialiśmy się czy Śląsk w ogóle zagra w play-offach! A jednak zespół ze stolicy Dolnego Śląska potrafił wziąć się w garść i powalczyć o coś więcej. Mimo zajęcia najgorszego dla sportowców miejsca, podopieczni trenera Sebastiana Machowskiego nie mają się czego wstydzić. Zespół ze Stargardu tylko raz w swojej historii – srebro w 1997 roku – był na ligowym „pudle”. Osiągnięcie półfinałów i walka o brązowy medal to naprawdę dobry wynik Spójni, rozsądnie budowanej przez niemieckiego szkoleniowca od 2022 roku.

To był niesamowity sezon. Złote medale dla Trefla nie są niespodzianką. Konsekwentnie prowadzona przez trenera Žana Tabaka drużyna wreszcie zagrała na miarę swoich możliwości i dołączyła w klubowych annałach do fantastycznej dynastii Prokomu Trefla z początków XXI wieku. Srebro dla Kinga, solidnie i stabilnie pracującego pod okiem trenera Miłoszewskiego, zaś brąz dla Śląska, który był o krok od kompromitacji w sezonie zasadniczym. Z ligowym basketem żegnamy się na 3 miesiące. Czas na olimpijskie kwalifikacje reprezentacji Polski.

Related Articles