Skip to main content

Półfinały Energa Basket Ligi za nami. Podobnie jak w ćwierćfinałach nie zabrakło emocji i niespodzianek. Rywalizacja Legii z Anwilem była zaskakująco jednostronna, natomiast półfinał Śląska z Czarnymi był ekscytujący, momentami nieprawdopodobny, a nawet zupełnie szalony. Kto zdołał awansować do finału Polskiej Ligi Koszykówki?

Pierwszym, sensacyjnym finalistą została Legia Warszawa, która przez rywalizację ćwierćfinałową i półfinałową przejechała jak walec. Po Arged BM Stali Ostrów Wielkopolski tym razem „ofiarą” podopiecznych Wojciecha Kamińskiego został Anwil Włocławek. Choć półfinał z „Rottweilerami” został rozstrzygnięty w trzech meczach, awans wcale nie przyszedł bez kłopotów. Już w pierwszym spotkaniu we Włocławku do wyłonienia zwycięzcy potrzebna była dogrywka. Legia znakomicie rozpoczęła ten mecz prowadząc w drugiej kwarcie nawet różnicą 12 punktów. Zespół trenera Przemysława Frasunkiewicza zdołał jednak zniwelować straty. Na sześć sekund przed końcem meczu do remisu doprowadził James Bell trafiając niezwykle ważny trzypunktowy rzut. W ostatniej akcji Luke Petrasek zablokował Roberta Johnsona i czekała nas dogrywka. Tę fenomenalnie rozpoczął Anwil wychodząc na sześciopunktowe prowadzenie po szalonej „trójce” Bella z 8 metrów. Co wydarzyło się później będzie analizowane jeszcze długo. „Legioniści” dzięki trójkom Johnsona zanotowali serię 10:0 wygrywając ostatecznie 83:79.

Emocji nie zabrakło także w drugim spotkaniu. Gospodarze mieli olbrzymie problemy ze swoim atakiem, przez co Warszawiacy po pierwszej kwarcie prowadzili w Hali Mistrzów aż 23:3! „Rottweilery” przed przerwą odrobiły nieco strat, ale szesnaście punktów przewagi rywali nie wróżyło najlepiej przed drugą połową. Ba, chwilę po wznowieniu gry różnica punktowa znów wynosiła 20 „oczek”. Anwil konsekwentnie starał się gonić wynik, prym we włocławskiej ekipie wiódł ponownie Bell, ale zespół trenera Kamińskiego w kluczowych momentach hamował rywali celnymi rzutami kontrolując rezultat wyświetlany na tablicy. W samej końcówce włocławianie „doszli” rywali na trzy punkty, lecz aby mieć jakiekolwiek szanse na zwycięstwo musieli zatrzymywać zegar faulami. Skutecznie egzekwowane wolne Johnsona i Raymonda Cowelsa zapewniły „Legionistom” drugie zwycięstwo na parkiecie przeciwnika!

Przed wyjazdem do Warszawy kibice Anwilu z wielką pompą żegnali swój zespół wierząc i życząc powrotu do Włocławka na piąte spotkanie. Bardziej martwiąca była statystyka Legii – w Energa Basket Lidze „Wojskowi” nigdy (!) nie przegrali meczu play-off w Warszawie! Znakomita passa została podtrzymana. Mimo zaciętego meczu i początkowego prowadzenia Anwilu gospodarze stopniowo budowali swoją przewagę. Legia nie pozwalała przeciwnikom zbliżyć się na mniej niż 3-4 punkty. Po raz trzeci o rozstrzygnięciu zadecydowały końcowe fragmenty czwartej kwarty. W niej lepiej radzili sobie gracze z Warszawy. Na celne „trójki” Łukasza Koszarka i Muhammada-Aliego Abdur-Rahmana Anwil nie potrafił już odpowiedzieć. Legia wygrała różnicą 10 punktów i mogła świętować awans do finału. „Wszystko co wiemy o koszykówce, to nic” – powiedział po wygranym spotkaniu kapitan Legii, Łukasz Koszarek. Trudno się z nim nie zgodzić.

Do wyłonienia drugiego finalisty potrzeba było aż pięciu spotkań. Został nim WKS Śląsk Wrocław, który pokonał 3:2 Grupę Sierleccy Czarnych Słupsk. Półfinałowa rywalizacja rozpoczęła się na parkiecie zwycięzców rundy zasadniczej w Słupsku. Hala Gryfia pękała w szwach, ale podopieczni trenera Mantasa Cesnauskisa dwukrotnie musieli uznać wyższość drużyny Śląska. Wrocławianie szybką, kombinacyjną grą zaskoczyli gospodarzy, którzy mieli olbrzymie problemy ze skutecznością w obu spotkaniach na własnym parkiecie. W pierwszym starciu podobnie jak w ćwierćfinałowej serii błyszczał Travis Trice. W drugim jego występ był bardziej dyskretny – wobec niemocy rzutowej skupił się na rozdawaniu piłek kolegom z zespołu, co przyniosło znakomity efekt. Drużyna trenera Andreja Urlepa wracała do Wrocławia z efektownym prowadzeniem 2:0, okraszonym 45 punktami różnicy w dwóch meczach.

To co wydarzyło się na Dolnym Śląsku przejdzie do historii Energa Basket Ligi. Czarni dokonali niemożliwego comebacku demolując gospodarzy w meczu nr 3 w Hali Orbita różnicą 63 punktów! SZEŚĆDZIESIĘCIU TRZECH! Demolka, deklasacja, dewastacja, pogrom, nokaut, kosmiczny mecz. Dziennikarze prześcigali się w superlatywach pod adresem słupszczan. Aż sześciu zawodników Czarnych zakończyło spotkanie z dwucyfrową zdobyczą punktową. Prym wiedli Billy Garrett (33 pkt) oraz Marcus Lewis (22 pkt). Śląsk był bezradny wobec agresywnej obrony przeciwnika i bardzo nieskuteczny – 27% skuteczności z gry oraz zaledwie 12% w rzutach trzypunktowych. Katastrofa. Mecz nr 4 w Hali Stulecia to już nieco lepsze oblicze wrocławian. Ale cóż z tego? Przyjezdni ponownie zdominowali Trice’a i spółkę wygrywając różnicą 20 „oczek”. Śląsk prowadził w tym spotkaniu jedynie przez… 17 sekund! Ponownie liderami słupszczan byli Garrett i Lewis, dzięki którym decydujący moment rywalizacji został przeniesiony do Hali Gryfia. „Wracamy do piekła na piąty mecz.” – podsumował w pomeczowym wywiadzie zawodnik Czarnych, Mikołaj Witliński.

Piątek trzynastego był szczęśliwy dla wrocławian. Podopieczni trenera Urlepa od początku spotkania wrócili do gry zespołowej szybko uzyskując niemal dwucyfrową przewagę. Czarni przyspieszyli w drugiej kwarcie, zaczęli seryjnie trafiać „trójki” i do przerwy zniwelowali stratę do pięciu „oczek”. W drugiej połowie gracze Śląska szybko przekraczali limit przewinień, ale zespół trenera Cesnauskisa nie potrafił tego w żaden sposób wykorzystać. Mnóstwo strat po obu stronach lepiej wykorzystali goście, którzy zbudowali 9-punktową przewagę. W ostatniej kwarcie Czarni nie mieli już nic do stracenia, ale popełniali mnóstwo błędów w ataku oraz zanotowali kilka bezmyślnych strat, po których wrocławianie zdobywali łatwe punkty. Śląsk kontrolował wynik do samego końca wygrywając 10 punktami. Goście wygrali ten mecz na tablicach. Ivan Ramljak skończył z double-double (13 pkt i 10 zb), zaś Kerem Kanter i Aleksander Dziewa byli o włos od tego wyczynu (odpowiednio 20 i 14 pkt oraz po 9 zb). Czarnych napędzali Garrett, zdobywca 28 punktów oraz Beau Beech (double-double 16 pkt i 12 zb). W barwach gospodarzy kompletnie zawiódł dotychczasowy lider, Marek Klassen.

Po 59 latach na dwóch najwyższych stopniach podium zameldują się Legia Warszawa i Śląsk Wrocław. Dla „Legionistów”, którzy ostatni raz Mistrzem Polski byli w 1969 roku, będzie to pierwszy w historii finał Energa Basket Ligi. Z kolei dla Śląska, 17-krotnego triumfatora krajowych rozgrywek, jest to powrót do finału po 18 latach przerwy. Czy Wojciech Kamiński i Legia spłatają wrocławianom psikusa i sprawią największą od lat sensację? A może to Andrej Urlep z Travisem Trice’m zawojują Polską Ligę Koszykówki? Początek finałowej serii już we wtorek, 17 maja we Wrocławiu.

Related Articles