Skip to main content

Półfinały Orlen Basket Ligi już za nami. O ile w 1/4 finału rywalizacje w seriach były zacięte i emocjonujące, o tyle decydujące starcia o udział w finale rozstrzygnęły się dość gładko. O złoto zagrają aktualny czempion krajowych parkietów, King Szczecin, oraz pretendent do tytułu, wicemistrz Polski sprzed 12 lat, Trefl Sopot. O brąz zagrają PGE Spójnia Stargard i WKS Śląsk Wrocław.

Derby o prymat w województwie zachodniopomorskim przez najbliższe dwanaście miesięcy były niezwykle jednostronne. Mistrzowie Polski, King Szczecin, poradzili sobie z PGE Spójnią Stargard w zaledwie trzech spotkaniach. Podopieczni trenera Arkadiusza Miłoszewskiego zaczęli rywalizację z wysokiego C. Już w pierwszym spotkaniu zdominowali rywali budując, dzięki serii 9:0 na początku drugiej kwarty, wysoką i bezpieczną przewagę do przerwy oraz kontrolując wynik meczu w kolejnych 20 minutach. Zespół do zwycięstwa poprowadzili Zac Cuthbertson (20 pkt), Matt Mobley (19 pkt) i Andrzej Mazurczak (18 pkt). Goście ze Stargardu wyraźnie przegrali walkę pod tablicami w inauguracyjnej odsłonie półfinałowych zmagań.

Kolejne spotkanie było już bardziej nerwowe. Drużyna trenera Sebastiana Machowskiego prowadziła po pierwszej kwarcie 18:15, ale koncertowo roztrwoniła prowadzenie w kolejnych 10 minutach. Spory przestój w drugiej kwarcie kosztował Spójnię w końcowym rozrachunku bardzo wiele. W pewnym momencie „Wilki Morskie” prowadziły już nawet różnicą 15 „oczek”, ale przyjezdni niespodziewanie zniwelowali różnicę do zaledwie jednego punktu. I choć stargardzianie już byli w ogródku i już witali się z gąską, to złudzeń w końcówce pozbawił ich Tony Meier, autor 15 punktów dla Kinga. Dorobek Devona Danielsa – 23 punkty (w tym 4×3) – to było zbyt mało, aby myśleć o wygranej i wyrównaniu rywalizacji. Przed wyjazdem do Stargardu King prowadził 2:0.

Mecz nr 3 był jedynie potwierdzeniem kapitalnej dyspozycji aktualnych mistrzów Polski. King od początku spotkania w Stargardzie budował swoją przewagę, a Spójnia po raz trzeci zawaliła drugą kwartę meczu. Do przerwy „Wilki Morskie” wygrywały różnicą, aż 15 punktów. Gospodarze starali się niwelować straty, ale szło im mozolnie. Ostatecznie szczecinianie wygrali 88:75, kompletnie dewastując rywali pod tablicami (42:25 w zbiórkach!). King umiejętnie rozłożył akcenty zespołu – aż pięciu zawodników zdobyło dwucyfrową liczbę punktów. W przekroju całej serii największy udział w sukcesie miał Cuthbertson, ale warto zwrócić uwagę na wciąż reprezentacyjną formę Mazurczaka, który podobno wrócił na orbitę zainteresowań Igora Miličicia przed turniejem kwalifikacyjnym do Igrzysk Olimpijskich w Paryżu.

Drugim finalistą został wicelider po rundzie zasadniczej, Trefl Sopot. Podopieczni trenera Žana Tabaka musieli jednak napocić się o 40 minut dłużej niż ich finałowi rywale ze Szczecina. Sopocianie rozpoczynali rywalizację ze Śląskiem Wrocław na własnym parkiecie i już w pierwszym spotkaniu po prostu zdemolowali przeciwnika. Dosłownie wgnietli go w parkiet. W szeregach Śląska jedynie Łukasz Kolenda zdołał dopisać do swojego konta dwucyfrową liczbę punktów (10). Sopocianie wygrali różnicą 26 punktów, zbierając aż o 21 piłek więcej spod tablic! Najskuteczniejszym zawodnikiem Trefla był Jarosław Zyskowski (15 pkt), double-double zaliczył Paul Scruggs (10 pkt, 12 zb.), a Benedek Varadi rozdał aż 9 asyst.

W meczu nr 2 wydawało się, że wrocławianie sprawią niespodziankę. Śląsk wygrał bowiem pierwsza kwartę 21:17. W dwóch kolejnych wydarzyła się jednak kompletna katastrofa. Ekipa trenera Miodraga Rajkovicia rzuciła zaledwie 22 punkty, przy 53 „oczkach” sopocian. W końcówce trener Tabak wpuszczał do gry zawodników z samego końca ławki (zagrała cała dwunastka z rotacji). Mimo szalonej pogoni w ostatniej odsłonie meczu Śląskowi udało się jedynie zniwelować różnicę punktową do 18. Trudno myśleć jednak o wygranej notując aż 19 strat. Aaron Best zdobył 18, a Zyskowski 14 punktów. Wśród zawodników ze stolicy Dolnego Ślaska prym wiedli Angel Nuñez i Hassani Gravett – po 13 punktów.

Po przeniesieniu rywalizacji do Wrocławia wreszcie zrobiło się ciekawiej. Trzecie spotkanie było zdecydowanie bardziej zacięte. Prowadzenie przechodziło z rąk do rąk, a do przerwy górą byli gracze Trefla. Śląsk przebudził się w trzeciej kwarcie, budując nawet dwunastopunktową przewagę nad rywalami. Przyjezdni próbowali jeszcze gonić wynik, ale wrocławianie skutecznie odpowiadali, kontrolując bezpieczną przewagę. Śląsk wygrał 76:70 i zachował szanse na utrzymanie emocji w serii oraz ewentualną grę w finale. Jakub Nizioł (16 pkt) i Daniel Gołębiowski (13 pkt) byli najjaśniejszymi punktami w szeregach gospodarzy. Z kolei 12 punktów Varadiego i 11 Jakuba Schenka były jedynymi dwucyfrowymi zdobyczami po stronie gości.

Wspomniany Schenk „odpalił” się w meczu nr 4. Rozgrywający Trefla rzucił aż 29 punktów walnie przyczyniając się do zwycięstwa sopocian w serii. Ekipa znad Bałtyku już w pierwszej kwarcie zaznaczyła swoją przewagę, ale zawody były bardzo zacięte. Gospodarze gonili wynik, ale do przerwy przegrywali trzema punktami. W czwartej kwarcie po rzucie Gravetta objęli nawet prowadzenie. Wówczas ponownie do głosu doszedł Schenk, który najpierw wyrównał, a potem odzyskał pierwszeństwo dla Trefla. W ostatnich minutach wojnę nerwów na linii rzutów wolnych lepiej przetrwał zespół z Sopotu i to on zagra w serii o złoto. Po dwunastu latach przerwy tytuł może wrócić… nad morze.

Medalowa rywalizacja rozpocznie się już w piątek o godzinie 20:00. Przewagę parkietu, dzięki lepszej pozycji wyjściowej po rundzie zasadniczej, ma Trefl. Oba zespoły mierzyły się ze sobą w tym sezonie już trzykrotnie. Dwa skalpy zgarnęli sopocianie – w styczniu w meczu ligowym oraz w lutym w ćwierćfinale Pekao S.A. Pucharu Polski. W naszej ofercie większe szanse dajemy jednak Kingowi Szczecin. W finale gramy do czterech zwycięstw. Z kolei rozstrzygnięcie dwumeczu o brązowy medal pomiędzy Spójnią i Śląskiem trudno przewidzieć. Wiele wskazuje na to, że decydować będą małe punkty.

Related Articles