Jest pierwsza wygrana trenera Milicicia. Reprezentacja Polski w koszykówce wygrała w Lublinie z Estonią 70:68. Był to rewanż za przegraną w Talinnie kilka dni wcześniej. Sytuacja w grupie eliminacyjnej do mistrzostw świata i tak jest bardzo trudna. Bardzo istotne jest to, że niestety nie udało się wygrać więcej niż czterema punktami.
No właśnie, bardzo ważne było to, żeby znaleźć się wyżej od Estonii w przypadku równej liczby punktów. 25 lutego Estończycy wygrali w Talinnie 75:71. Polacy zrewanżowali się w Lublinie, ale wygrali tylko dwoma punktami – 70:68. Sytuacja w grupie wygląda w tym momencie następująco: Niemcy mają siedem punktów, Izrael i Estonia po sześć, natomiast my tylko pięć. Czekają nas jeszcze spotkania z Izraelem i Niemcami, więc naprawdopodobniej po prostu odpadniemy na tym etapie. Przegrana z Izraelem 30 czerwca definitywnie zamyka nam drogę na mundial. Jeżeli uda się wygrać, to będzie decydował ostatni mecz z Niemcami. Trzeba wyprzedzić tylko jedną reprezentację, żeby przejść do kolejnego etapu.
Tak naprawdę Polska bardziej w Lublinie walczyła po prostu o zachowanie szansy na mundial. Już na samym początku ważne było to, że Aleksander Balcerowski złapał trzy faule i usiadł na ławce rezerwowych. To trochę pokrzyżowało plany trenera Milicicia. W pierwszej kwarcie generalnie mało co wychodziło i skończyła się ona wynikiem 12:21, a w pewnym momencie było nawet 5:17. Druga połowa wyglądała już dużo lepiej, jeśli chodzi o zbiórki czy atak, w którym brylował Jarosław Zyskowski. Zawodnik Zastalu Enea BC Zielonej Góry miał swój dobry moment i trafiał raz za razem, głównie dzięki niemu udało się odrobić straty i do przerwy przegrywać tylko 38:42. W drugiej kwarcie wpadły już trzy trójki, a nie jak w pierwszej – jedna.
W drugiej połowie ofensywa marnowała to, co wypracowywała obrona. Po trzeciej kwarcie przegrywaliśmy już tylko jednym punktem – 55:56, cały czas mając na uwadze to, że trzeba najlepiej wygrać pięcioma punktami. Szczególnie bolesna pod względem skuteczności była ostatnia kwarta – tylko 4/11 za dwa, co dało w całej kwarcie tylko 36% skuteczności w tym elemencie. Nie udało się wykorzystać równie kiepskiej skuteczności Estończyków. Ostatnia kwarta to bardziej już sama walka fizyczna, walka o zbiórki. Dobrą skuteczność miał Dominik Olejniczak, który trafił 5/7 rzutów za dwa punkty. W pewnym momencie, właśnie po skutecznych rzutach Olejniczaka, był upragniony przez nas wynik – 63:58, ale takie prowadzenie było w tym meczu tylko raz.
Pogrzebała nas niesamowita trójka od tablicy rzucona przez Kotsara, kiedy już praktycznie nie miał czasu na akcję. Były to punkty na 66:65. Do wygranej kilkoma punktami były jednak jeszcze cztery minuty, ale mimo dramaturgii, agresji boiskowej w defensywie, straty Balcerowskiego za faule – nie udało się wygrać pięcioma oczkami. Trochę zawalił Jakub Schenk, który dawał sobie odbierać piłkę w najważniejszych momentach, ale okazje na +5 i tak jeszcze były, jak choćby rzut Michała Sokołowskiego, czy Michała Michalaka w ostatniej akcji. Udało się wygrać 70:68, ale żal, że nie pięcioma punktami, bo wówczas tylko jedna wygrana w dwóch meczach mogłaby spowodować wyprzedzenie Estończyków i awans, a tak będzie o to dużo trudniej.