Mistrzami świata w koszykówce 3×3 zostali – żadna niespodzianka – Serbowie. Nie przygniotła ich rola faworytów i w takim samym składzie jak rok temu, znów sięgnęli po złoto. Polacy zakończyli zmagania na ćwierćfinale, choć zostali wyeliminowani przez niespodziewanego rywala – Brazylię.
Polskę na tym turnieju reprezentowała mieszanka młodości i doświadczenia. Częściowo kadra została zmieniona w stosunku do tej, która dwa lata temu zdobyła brąz mistrzostw Europy. Nie ma Łukasza Diduszki i przede wszystkim Pawła Pawłowskiego, ale są za to młodzi i gniewni, niedawni mistrzowie świata U-23, Adrian Bogucki i Mateusz Szlachetka. Czasami na tym turnieju potrafili zaprezentować współpracę godną mistrzów. Czwórkę uzupełnili doświadczeni Szymon Rduch oraz Przemysław Zamojski, który miał być naszym liderem i brać ciężar odpowiedzialności w najważniejszych momentach spotkań. Różnie z tym jednak bywało. Przeplatał gorsze momenty z tymi lepszymi. Jak wyglądał cały turniej w naszym wykonaniu?
Początek był fatalny. Wydawało się, że po dwóch meczach nasi mogą już pakować walizki do domu. Tym bardziej, że przegrali z Portoryko i Izraelem, a teoretycznie te trudniejsze mecze dopiero były do rozegrania. Obie porażki bolały, bo Portoryko to żaden potentat, ale też z drugiej strony nie do końca było wiadomo na co tę reprezentację stać. Polacy raczej przegrali sami ze swoją skutecznością. Jeżeli chodzi o rzuty za dwa punkty, to oddali ich aż 13, z czego trafili zaledwie trzy. Nie można mieć zastrzeżeń do Boguckiego, który skutecznie rzucał za jeden punkt. Jeżeli już miał dobrą pozycję, to z niej korzystał, trafiając w sumie 5/5. Polacy w obu meczach identycznie zaczęli – od beznadziejnej skuteczności i kiepskiej obrony. Portoryko prowadziło 4:0 po pierwszej minucie i Izrael dokładnie tak samo. Dopiero później nasi brali się za odrabianie.
Portorykańczycy pokazali, jak należy trafiać za dwa. Cuascut, Ralat i Ocasio – wszyscy trafili tak po dwa razy, a to daje liczbę 12 punktów. Dwie z tych dwójek padły jedna po drugiej, co dało kilka punktów przewagi. U nas za to co rusz mylił się Przemysław Zamojski. To było bardzo słabiutkie otwarcie w jego wykonaniu. Portoryko sprawiło niespodziankę, wygrywając z Polską 21:18. Mieliśmy się odkuć z Izraelem, tym bardziej, że rywal był bardzo osłabiony brakiem największej gwiazdy. Netanel Artzi, zawodnik Hapoelu Holon, walczył o mistrzostwo krajowe w normalnej odmianie kosza, dlatego nie mógł jechać do Austrii na turniej 3×3. Polacy znów fatalnie trafiali za dwa – 3/14 to raczej nie jest dobra skuteczność. Ponownie zawodził Zamojski, a dystans trzymał w miarę Szymon Rduch. Izrael dopasował się w grze za dwa i tam także pudłował. Polacy popełnili aż 10 fauli, a rywale skrzętnie z tego korzystali przy rzutach osobistych i wygrali 21:19.
Raczej nikt nie wierzył, że Polacy są w stanie się odrodzić, skoro czekały reprezentacja Litwy (nr 3 w rankingu) oraz Belgii (nr 5 w rankingu). Z Litwą kluczowy okazał się Adrian Bogucki, który świetnie zbierał i punktował. Koledzy go odnajdywali, a on zapewniał kolejne punkty przy koszu. Trafił 9/12 i to na nim opierała się gra. Więcej od siebie dał tym razem Zamojski za dwa. U Litwinów grę robiło dwóch koszykarzy, a dwóch grało na bardzo słabej skuteczności. Przeciętny Mateusz Szlachetka – 0/5 ze strefy za dwa pkt – został “przykryty” przez pozostałą naszą trójkę i jego kiepska celność nie miała aż takiego wpływu. Polacy przegrywali już 18:20, ale pokazali charakter. Wtedy petardę odpalił Zamojski rzutem za linii. Potrzebna była dogrywka, a tam doskonale bronił Bogucki, żeby jeszcze później trafić z bardzo trudnej pozycji na 22:21, będąc w zasadzie tyłem. Polacy to wyrwali. Z Belgami za to pokazali coś nieznanego na tym turnieju. Wszyscy, oprócz Boguckiego, skutecznie ładowali za dwa. 7/12 z tej strefy zrobiło kapitalną robotę. Bogucki górował na tablicy. Sam zebrał więcej piłek (12) niż wszyscy Belgowie razem wzięci (9) i udało się spokojnie wygrać – 21:15.
Miejsca 2-3 dawały awans do 1/8 finału i już to było jakimś tam odległym marzeniem, a tu się zdarzył… cud jeszcze z pięć razy większy, bo Polacy wygrali grupę! Przeskoczyli szczebel i dostali się od razu do ćwierćfinału. Jakim cudem? Tego nie wie nikt. Skończyło się bardzo nietypową, niespotykaną wręcz sytuacją w tabeli. Każda z pięciu reprezentacji miała taki sam bilans zwycięstw i porażek: 2-2. O awansie decydowały punkty. W koszykówce 3×3 promuje się ofensywę. Można mieć bilans małych punktów – przykładowo na +8, ktoś będzie miał mniej, ale to nie ma znaczenia. Liczą się punkty ofensywne, a nie bilans dodatni czy ujemny. Właśnie w taki sposób Polacy wszystkich wyprzedzili. Zdobyli w czterech meczach 80 punktów, najwięcej ze wszystkich i nieważne było to, ile ich stracili. W ćwierćfinale czekała Brazylia, która do tej pory zawsze zajmowała miejsca na MŚ przy samym końcu, a tu wyszła z grupy i była jedną z pozytywnych niespodzianek.
Ćwierćfinału szkoda komentować. Polacy przegrali go ostatnim rzutem. W żadnym spotkaniu na mistrzostwach świata nie padło mniej punktów. Tu wynik to zaledwie 12:11, z czego te ostatnie dwa punkty to właściwie trochę rozpaczliwy rzut zza zasłony na dwie sekundy przed końcem. Na nieszczęście dla nas – celny. Zamojski kompletnie nie dojechał. Trafił zaledwie jeden raz na dziewięć prób – czy to za jeden, czy za dwa. Bogucki absolutnie i niespodziewanie przegrywał walkę na tablicy z Mirandą. Miał zaledwie cztery zbiórki, a Brazylijczyk aż 11. Canarinhos grali tak samo słabo jak my, ale trafili ten ostatni rzut i w tak bolesny sposób wyeliminowali z turnieju. Można więc podsumować te mistrzostwa świata tak, że nasi reprezentanci wygrali z tymi rywalami, z którymi nikt się tego nie spodziewał, a przegrali z tymi, z którymi mieli sobie poradzić.