Skip to main content

Po zwycięskim dla Golden State Warriors finale NBA nie zdążył jeszcze dobrze opaść kurz, a przed fanami najlepszej koszykarskiej ligi świata kolejne emocje. W nocy z 23 na 24 czerwca odbędzie się draft NBA – najważniejsze wydarzenie offseason w Stanach Zjednoczonych. Wśród dostępnych do wyboru graczy znajdzie się dwóch Polaków – Jeremy Sochan oraz Aleksander Balcerowski. W przypadku pierwszego z nich nie pytamy „czy trafi do NBA”, ale „do jakiego zespołu”?

Prowadzony od 1947 roku draft jest procesem pozyskania przez kluby NBA praw do nowych zawodników. Najczęściej są to zawodnicy kończący szkoły wyższe w USA, ale coraz liczniej pojawiają się w draftach obcokrajowcy. Proces wyboru składa się z 2 rund, w których wybieranych jest po 30 zawodników. Teoretycznie każda z drużyn ma prawo wyboru jednego zawodnika w każdej rundzie, ale dość skomplikowane zasady draftu pozwalają dokonywać dowolnych transakcji, czy to oddając swój wybór czy też pozyskując dodatkowe. To częsty proceder przy transferach zawodników wewnątrz NBA. Stąd w tegorocznym drafcie po 4 wybory mają Oklahoma City Thunder, San Antonio Spurs oraz Minnesota Tomberwolves. Z kolei Brooklyn Nets, Phoenix Suns, Utah Jazz i Los Angeles Lakers nie mają ani jednego.

Eksperci zajmujący się od lat basketem za oceanem twierdzą, że może to być najbardziej „płaski” draft od niemal dekady. Co to znaczy „płaski”? Dość przewidywalne wydają się być pierwsze cztery „picki”, natomiast im dalej w las tym więcej wątpliwości, a rozstrzał między przewidywanymi miejscami kolejnych zawodników jest coraz większy. Ranking zawodników w minionych dwóch tygodniach zmieniał się w zasadzie z dnia na dzień. Każdy przepracowany workout danego gracza wpychał go na wyższe miejsce lub strącał w topu w końcówkę pierwszej rundy. Żadna z drużyn NBA nie traciła w tym roku czasu, a odpowiedzi poznamy już w czwartkową noc. Kto ma największe szanse na wybór z numerem 1. i jak w drafcie plasują się nasze dwa „rodzynki”?

Pierwszy „pick” należy do Orlando Magic, a znawcy tematu jako ich wybór najczęściej wskazują na nazwisko Jabariego Smitha. Dziewiętnastoletni silny skrzydłowy z uczelni Auburn jest bardzo dobrym strzelcem, nieźle broni, co przy jego wszechstronności, atletyzmie i dużym wzroście (prawie 210 cm) daje mu spory kapitał do dalszego rozwoju. Porównania do Rasharda Lewisa czy nawet Chrisa Bosha budzą uznanie. Cieniem kładzie się jednak zespołowy występ w NCAA. Beznadziejni partnerzy Jabariego obnażyli jego pewne braki w kreowaniu pozycji zarówno sobie jak i kolegom na parkiecie. Auburn odpadli już w drugiej rundzie March Madness sprawiając tym olbrzymie rozczarowanie.

Na szczycie przeddraftowych zestawień znajdujemy także Paolo Banchero. Ten w porównaniu ze Smithem błysnął w rozgrywkach uniwersyteckich, prowadząc drużynę uczelni Duke do Final Four NCAA. Potężna postura, wielka siła i wysokie umiejętności pozwoliły ekspertom na porównywanie go do Chrisa Webbera oraz Blake’a Griffina, zwycięzcy konkursu wsadów z 2011 roku. Przebojowy w ataku skrzydłowy potrafi wykreować okazję zarówno dla siebie, jak również przytomnie odnaleźć partnera na wolnej pozycji. Banchero nie jest też pozbawiony wad. Bywa zbyt wolny w obronie, choć stara się nadrabiać pojedyncze błędy swoim koszykarskim IQ. I choć zwykle przewija się w rankingach na pozycji 2-3, w Stanach mówi się, że może być najlepszym zawodnikiem całego draftu.

Na podium tegorocznych wyborów plasuje się też Chet Holmgren. Wysoki środkowy z nieprawdopodobnym zasięgiem to obecnie niezbyt chodliwy towar w NBA. Przemawiają za nim znakomite statystyki z występów w drużynie Gonzaga (to tam swego czasu występował Przemysław Karnowski) – średnio 14 punktów, niemal 10 zbiórek i prawie 4 bloki na mecz przy wysokiej skuteczności to linijka wręcz perfekcyjna. Fachowcy twierdzą, że pokazał jedynie część swojego potencjału, porównując go do Marcusa Camby’ego, Dirka Nowitzkiego czy choćby Kevina Garnetta. Gdzie zatem tkwi haczyk? Holmgren jest przeraźliwie chudy, co w tak fizycznej lidze jaką jest NBA może być sporym problemem. Oczywiście masę można zbudować, pytanie tylko jakim kosztem?

Bardzo wysoko znajdujemy również nazwisko Jadena Iveya. Wysoki, eksplozywny rozgrywający z uczelni Purdue wykorzystał swój czas. W ubiegłym roku podjął decyzję, aby odpuścić draft i spędzić w NCAA jeszcze jeden sezon. Wówczas typowano go na możliwy wybór w połowie pierwszej rundy. Po dwunastu miesiącach i świetnym sezonie, w którym poprawił się niemal w każdej płaszczyźnie Ivey jest intrygującą opcją, szczególnie w obronie. W sieci pojawiają się porównania do Ja Moranta czy Russella Westbrooka, ale skauci stawiają znak zapytania przy pełnych, ofensywnych możliwościach zawodnika, wspominając także o jego niełatwym charakterze.

Czarnym koniem draftu miał być Shadeon Sharpe. Miał, bowiem głosy zza oceanu donoszą, że niekoniecznie potwierdził swój talent na workoutach. Gość jest największą niewiadomą czwartkowego wyboru. Przez ponad rok ukrywał się przed skautami, nie rozegrał nawet jednego spotkania dla Kentucky i tak naprawdę nikt do końca nie wie jakim jest koszykarzem. Czasy drużyn młodzieżowych i liceum, gdzie był olbrzymim talentem już minęły. Swoją aktualną sportową anonimowość niweluje znakomitymi warunkami fizycznymi. Niewykluczone, że zostanie wybrany w pierwszej 10 draftu. To może być największy steal tego roku, a równocześnie należy myśleć o potencjalnie największym flopie przy wysokim „picku”.

W tym miejscu zaczyna się opcja wyboru Polaka w drafcie. Urodzony w USA, wychowany w Wielkiej Brytanii Jeremy Sochan ma wszystko, aby zostać w NBA na długo. Znakomite geny – oboje rodzice byli koszykarzami, a pradziadek przedwojennym piłkarzem – i niesamowity talent zaprowadziły 19-latka w miejsce, o którym marzy każdy adept koszykarskiego rzemiosła. Choć rozstrzał pomiędzy jego pozycjami w rankingach jest dosyć spory, jedno jest pewne – będzie to wybór w TOP 15 pierwszej rundy. Jeszcze w styczniu zastanawialiśmy się, czy Jeremy w ogóle przystąpi do draftu. Tymczasem realia i workouty z drużynami pokazały, że na nazwisko Sochan są w NBA chętni. Młodzian z uniwersyteckiej drużyny Baylor, jako jeden z 22 zawodników, został zaproszony przez władze ligi do „green roomu” , aby razem z całą rodziną na żywo móc „dotknąć” draftowych emocji.

Skauci zachwycają się wszechstronnością młodego Polaka, który jako zawodnik jest wręcz skrojony pod obecne potrzeby klubów NBA. W obronie może kryć wszystkie pięć pozycji, z kolei w ataku spokojnie zagra na trzech. Potencjał Sochana pokazują porównania do Draymonda Greena, Bena Simmonsa, Aarona Gordona czy Borisa Diawa. Największe braki, o których wspomina sam Jeremy – a może raczej rezerwy – tkwią w rzucie. Skuteczność na poziomie 57,5% z rzutów wolnych oraz 31,7% za trzy nie powala na kolana, ale to akurat jeden z elementów, który da się poprawić w treningach. Trafienie do zespołu posiadającego specjalistę od treningu rzutowego byłoby dla Sochana strzałem w dziesiątkę.

Gdzie trafi 19-latek? Trudno to jednoznacznie wskazać. Swoje umiejętności prezentował na specjalnych treningach dla Sacramento Kings, Portland Trail Blazers, Oklahoma City Thunder oraz New Orleans Pelicans, zaś podczas Draft Combine odbył także rozmowę z przedstawicielami San Antonio Spurs – zespołu, który najmocniej „grzeje” kibiców basketu nad Wisłą. Oprócz nich zainteresowanie Sochanem wyrażają Cleveland Cavaliers, Charlotte Hornets, Washington Wizards, a nawet New York Knicks. Gdziekolwiek zostanie pozyskany nie zmieni się jedno – Jeremy będzie czwartym Polakiem wybranym w drafcie NBA (Maciej Lampe z nr 30. i Szymon Szewczyk z nr 35. w 2003 roku oraz Marcin Gortat z nr 57. w 2005). Jedynie Cezary Trybański trafił do NBA spoza naboru. Z kolei Szewczyk nigdy w niej nie zagrał.

Szansę na wybór ma także Aleksander Balcerowski, chociaż eksperci nie wymieniają jego nazwiska w kontekście czwartkowych wyborów. 21-letni środkowy, dla którego tegoroczny draft jest ostatnią szansą na amerykański sen, otrzymał szansę na pokazanie się w workoutach dla Cavaliers, Atlanta Hawks, Kings oraz Los Angeles Clippers. I choć pozycja wysokiego centra nie jest tym, czego szukają dzisiejsze zespoły NBA to w Stanach mogła zaimponować wszechstronność mierzącego 219 cm wzrostu olbrzyma ze Świdnicy. W jego przypadku w grę wchodzi raczej wybór typu draft&stash, czyli pozyskania gracza bez gwarancji podpisania umowy i odesłania go do Europy w celu dalszego rozwoju. Taki zawodnik wraca później na letnią ligę NBA w poszukiwaniu szansy na angaż. Zapytacie pewnie czy komukolwiek wcześniej udała się taka sztuka? No cóż, było ich kilku: Manu Ginobili, Marc Gasol, Serge Ibaka, Arvydas Sabonis, Toni Kukoč, Ricky Rubio czy właśnie Gortat.

Tegoroczny draft rozpocznie się o godzinie 2:00 w nocy z 23 na 24 czerwca w hali Barlays Center na nowojorskim Brooklynie. Wiemy już, że obok Jeremy’ego Sochana w green roomie pojawią się jego mama Aneta oraz babcia Lucyna. Powrót Polaka do najlepszej ligi świata po dwóch latach od zakończenia kariery przez Marcina Gortata może rozpalić na nowo płomień zainteresowania NBA w Polsce. Bardziej zaangażowani w dyscyplinę kibice już przebierają nogami na myśl o zarywaniu kolejnych, oprócz czwartkowej, nocy. My mocno ściskamy kciuki za obu biało-czerwonych. Niech draft Wam sprzyja!

Related Articles