Skip to main content

NBA jest ligą, która nawet gdy nie gra, to nie przestaje dostarczać tematów do rozmów i analiz. Ledwie trzy dni po tym, jak Boston Celtics zdobyli mistrzowski tytuł, karuzela transferów, zwolnień z pracy i podpisywania kontraktów ruszyła pełną parą. Pascal Siakam ma nową umowę, J.J. Redick został trenerem Lakers, Alex Caruso zasili szeregi Thunder. Monty Williams dopiął swego, czyli został zwolniony z Pistons. Wszystkie te ruchy omawiam w poniższym tekście, na który serdecznie zapraszam.

– Oklahoma Thunder i Chicago Bulls porozumieli się w sprawie wymiany, na mocy której Alex Caruso przeniesie się do Oklahomy. W przeciwnym kierunku powędruje Josh Giddey.

Komentarz: Jest to świetny ruch dla Thunder, a bardzo dobry i jakże interesujący dla Bulls.
W osobie 30-letniego Caruso ekipa z Oklahomy pozyskuje, być może, brakujące ogniwo by realnie włączyć się do walki o mistrzowski tytuł. Porównując obu tych zawodników, to w wąskiej skali rachunek jest prosty: 21-letnim Australijczykiem nie dało się grać w drugiej rundzie ostatnich play-offs, w serii z Mavs, którą Thunder przegrali. Caruso nie tylko by w niej grał, ale byłby jedną z kluczowych postaci w defensywie, a w ataku zapewniałby jakże potrzebny spacing. To raczej nie powinno podlegać jakiejkolwiek dyskusji. Caruso jest o prawie dekadę starszy, i wiemy już doskonale, że jest „tylko” graczem zadaniowym. Giddey ma jeszcze ładnych parę lat na sięgnięcie swojego potencjału. A ten może być znacznie wyżej, niż potencjał Caruso. Ruchem tym, Sam Presti wysyła sygnał w koszykarski świat, że jego Thunder są gotowi, by już teraz włączyć się do walki o wygranie zachodu, a potem do walki o tytuł. Być może sufit Giddeya to poziom ocierający się o All-Star. Przebłyski takiego talentu pokazywał przecież dość regularnie w Oklahomie, jak i reprezentacji Australii. Thunder nie mają jednak czasu, żeby się przekonać, czy faktycznie tak będzie.

Piszę wyżej, że Caruso jest „tylko” zadaniowcem. Celowo jednak biorę to słowo w cudzysłów. 30-latek jest bowiem elitarnym defensorem i nie wydaje mi się, żebym przesadzał. On, Lu Dort i Jaylen Williams oraz Cason Wallace mogą w obronie stworzyć potwora, z którym każda ofensywa, nawet ta najbardziej przebojowa i najbardziej utalentowana, będzie mieć ciężko. A biorąc pod uwagę to, że strefę podkoszową w Thunder patroluje Chet Holmgren, ten pojedynczy ruch sprawia, że Thunder z bycia drużyną dobrą w obronie, mogą stać się jedną z dwóch-trzech najlepszych w lidze. Gdybym był fanem Oklahomy, to skakałbym z radości. Presti pozyskał właśnie gracza, który swoim stylem gry był bardzo potrzebny tej rotacji. Gracza, który ma na koncie mistrzowski tytuł. W roku 2020, w barwach Los Angles Lakers, w bańce na Florydzie, Caruso był ważnym elementem rotacji, która w finałach pokonała Miami Heat. Cztery lata później jest jeszcze lepszy i bardziej doświadczony. Trzeba też dodać, że Thunder nie dołączyli do wymiany żadnego ze swoich wyborów w drafcie. Świetny ruch Thunder. Bardzo dobrze, że w tej organizacji w miarę szybko zrozumieli, że nierozsądnym byłoby cały czas budować się i marnować prime Shaia Gilgeousa-Alexandra. Ta ekipa jest gotowa wygrywać już teraz. Caruso wchodzi właśnie w ostatni rok swojego kontraktu. Sześć miesięcy od tej wymiany, będzie uprawniony do podpisania czteroletniego kontraktu wartego $80 mln.

Jeśli chodzi o perspektywę Bulls, to ten ruch też bardzo mi się podoba. Pisałem całkiem niedawno, gdy Thunder odpadali z Mavs, po tym, jak Australijczyk prawie w ogóle w niej nie grał, że nie tylko nie sprzedawałbym jeszcze jego akcji, ale nawet bym ich dokupił. Bulls z nim w składzie pewnie nie wejdą do przyszłorocznych play-offów, ale to wcale nie musi być problem dla tej ekipy. Giddey ma ledwie 21 lat. Jesteśmy więc być może jeszcze dobre pół dekady od jego prime’u. Może nawet dalej. W Chicago dostanie piłkę, minuty i rolę, jakiej nie mógł mieć w Oklahomie. Wprawdzie jego debiutancki kontrakt niedługo dobiegnie końca, a wtedy będzie trzeba usiąść i dogadać się w sprawie nowej umowy, ale to też nie powinno być żadne zmartwienie dla Bulls. Giddey był szóstym wyborem draftu 2021. Z takich graczy nie powinno się łatwo rezygnować.

– Indiana Pacers i Pascal Siakam przystali na warunki czteroletniego kontraktu o wartości $189,5 mln. Są to maksymalne pieniądze, jakie Kameruńczyk mógł otrzymać.

Komentarz: To był ruch, którego należało się spodziewać. To był ruch, który Pacers musieli wykonać. Są małym rynkiem, do którego historycznie topowi wolni agenci nie przychodzą. Więc tych, których mają, muszą starać się zatrzymywać. Szczególnie, gdy są oni dobrzy. A tak się składa, że Siakam jest dobry. Nie dalej jak wczoraj, przy okazji mistrzostwa Celtics, pisałem o modelu finansowym, który zapewne stanie się standardem obecnej NBA. Wygląda on w skrócie tak: dwie gwiazdy na mocy maksymalnych umów, 2-3 dobrych i dość drogich graczy oraz reszta składu grająca na mocy umów debiutanckich, minimalnych oraz wyjątków. Pacers mają swoje dwie gwiazdy. Są nimi Tyrese Haliburton i Pascal Siakam. Nawet jeśli nie jest to para, która może powalczyć z Bostonami i innymi Denverami o tytuł, to Pacers jako organizacja, muszą przynajmniej dać sobie szansę pogrania nimi i sprawdzenia jak daleko mogą zajechać. W zasadzie, to nie ma za bardzo o czym więcej rozmawiać przy tym ruchu. Gdyby go nie zatrzymali, to zostaliby w szczerym polu kukurydzy z workiem pieniędzy, których nikt nie chciałbym od nich wziąć.

– Malik Monk i Sacramento Kings dogadali się w sprawie czteroletniego kontraktu o wartości $78 mln. Ostatni rok umowy będzie opcją gracza.

Komentarz: Czuję, że trochę zajmie mi czasu przyzwyczajenie się do nowych stawek, w związku z nowymi umowami między stacjami telewizyjnymi, a NBA. „Na stare pieniądze”, to byłby duży kontrakt. Na nowe, to mniej więcej tyle, ile kluby będą płacić dla ważnych graczy swoich rotacji. 26-letni Monk był drugi w głosowaniu na najlepszego gracza z ławki za ubiegły sezon. Zdobywał średnio po 15,4 punktu, 2,9 zbiórki i 5,1 asysty w każdym z 72 meczów, w jakich wystąpił. Kings chcą i potrzebują stabilizacji. Ten ruch jest jednym z ruchów w takim właśnie kierunku.

– Po ledwie sezonie pracy w Detroit Pistons, ze stanowiskiem głównego trenera żegna się Monty Williams. Klub z Michigan będzie zobowiązany wypłacić mu jeszcze $65 mln w ciągu najbliższych pięciu lat.

Komentarz: Przede wszystkim trzeba tutaj sięgnąć do wydarzeń z minionych wakacji. Monty Williams dostał propozycję pracy od Pistons, którą wstępnie nie był za bardzo zainteresowany. Przekonały go pieniądze. Jak okazało się w niedalekiej przyszłości, nawet i one, nie były w stanie utrzymać u Williamsa odpowiedniego poziomu motywacji i zaangażowania. W trakcie sezonu żartowałem trochę, że 52-latek trochę sabotuje swoją własną drużynę, ale takie właśnie były fakty. Pistons tankowali, co do tego nie było żadnych wątpliwości. Ale nawet i w takich okolicznościach, rzeczy można robić „we właściwy” sposób. Monty tego nie robił. Z uporem maniaka grał duże minuty Killianem Hayesem, któremu z jakiegoś powodu powierzył znaczącą rolę w tym młodym składzie. Decyzja był dziwna, by nie powiedzieć absurdalna, zważywszy, że Francuz był dosłownie jedną nogą poza NBA. Wszyscy to widzieli i o tym wiedzieli, poza Willilamsem. W trakcie sezonu Hayes znalazł się już obiema nogami poza ligą, do której do dziś nie wrócił. Wielką tajemnicą pozostanie dla mnie też jego awersja do grania Ausarem Thompsonem, który gdy tylko pojawiał się na parkiecie, wręcz wyskakiwał z ekranu, a jego atletyzm wylewał mu się uszami. Coach Williams nie był pod wrażeniem. Z kolei moje wrażenie było takie, że w trakcie tamtych rozgrywek, do Monty’ego dotarło, że nie chce być w Detroit. Tak po prostu. Nawet za taaakie pieniądze. No i stało się. No i dopiął swego. Nie jest już szkoleniowcem Pistons. Są drużyny, które szukają trenera. Wśród nich nie ma już Lakers, ale i tak jest dobrze. Na konto Williamsa, czy będzie stał czy leżał, pieniądze z Detroit będą napływać regularnie jeszcze przez pięć lat. Pracę też sobie znajdzie, jeśli będzie chciał. Jeśli nie na pozycję głównego trenera, to z pewnością w jakimś sztabie trenerskim. Jeśli będzie chciał.

– J.J. Redick będzie nowym trenerem Los Angeles Lakers. Strony dogadały się w sprawie czteroletniego kontraktu o wartości $32 mln.

Komentarz: Do prawdy dziwię się, że ludzie krytykują, czy wręcz obśmiewają ten ruch. J.J. jest świetny jako dziennikarz, jako podcaster, jako komentator, jako analityk gry. Z jego własnej perspektywy, ten ruch nie jest obarczony żadnym ryzykiem. Jeśli nie wyjdzie mu w coachingu, do którego ewidentnie go ciągnie, bo w sprawie pracy rozmawiał w przeszłości z m.in. Raptors i Hornets, to beż żadnego problemu, z tak zwanym pocałowaniem dłoni, wróci sobie do mediów. Jeśli masz możliwość usiąść na ławce trenerskiej legendarnego klubu Los Angeles Lakers, jeśli masz możliwość, przynajmniej w teorii, być trenerem jednego z najlepszych koszykarzy w historii ligi, to to bierzesz. Bierzesz i już. Później będziesz się zastanawiał, czy zrobiłeś dobrze. Czy Redick coś ryzykuje? Może trochę, ale naprawdę bardzo minimalnie. Owszem, w drużynach z LeBronem w składzie, gdy idzie dobrze, to pochwały zazwyczaj zbiera LeBron, a gdy nie idzie, to zawsze winny jest albo trener, albo koledzy. Jasne, tak jest. Jestem przekonany, że J.J. zdaje sobie z tego sprawę. Ale jakby się temu bliżej przyjrzeć, to co tak naprawdę jest na szali? Lakers nie będą bić się o tytuł. Fani Lakers być może są innego zdania. Wiem, to są Lakers z LeBronem, więc agresywny ruch po kolejną gwiazdę cały czas musi być brany pod uwagę. Ale tak wyjściowo, na teraz, to jest skład, który tylko powalczy o play-offy. J.J. musi liczyć się z tym, że będzie mógł sobie kreślić jedno, a LeBron, jeśli uzna za stosowne, może zechcieć grać na parkiecie coś zupełnie innego. Jestem jednak przekonany, że to też zostało omówione podczas licznych rozmów, które poprzedziły porozumienie się w sprawie pracy. Redick zaliczy jeden z epizodów swojego życia, o którym być może ktoś kiedyś napisze książkę, albo nakręci film. To naprawdę nie była ani trudna, ani aż tak bardzo ryzykowna decyzja. A jeśli chodzi o samych Lakers, to mówisz, że mogli lepiej, że J.J. nie ma doświadczenia? Dajcie spokój. Nie ma doświadczenia w czym? W braniu time outów? Bądźmy poważni. Redick potrzebuje tylko kompetentnego sztabu obok siebie, żeby gładko wejść w coaching. O iksy i igreki się nie obawiam. Grał w NBA wiele lat, dla różnych trenerów, w różnych rotacjach. Koszykówkę rozumie, jak mało kto. O czym my tu w ogóle rozmawiamy?

Related Articles