19 maja 2004 roku Minnesota Timberwolves pokonali Sacramento Kings 83:80 w siódmym meczu drugiej rundy play-offs i wówczas po raz pierwszy w swojej historii awansowali do finałów konferencji zachodniej. Dwadzieścia lat później, 19 maja 2024 roku ci sami Timberwolves, rzecz jasna kilka koszykarskich pokoleń później, po dwóch dekadach przerwy, wracają do finałów zachodu. W niedzielną noc Wolves wygrali na wyjeździe z Denver Nuggets, obrońcami mistrzowskiego tytułu, 98:90 i to oni zmierzą się z Dallas Mavericks w serii, której wygrany przystąpi do walki o mistrzowski tytuł.
Minnesota Nuggets, Denver Timberwolves.
Tim Connelly, obecny prezydent do spraw koszykarskich operacji w Timberwolves, był głównym architektem trzonu mistrzowskiej ekipy Nuggets. Niestety dla samego siebie, gdy drużyna z Kolorado sięgała po tytuł, ten już pracował w Minnesocie. To on stał za wyborem Nikoli Jokica z 41. numerem draftu 2014 roku (pick wyżej Wolves wybrali Glenna Robinsona III). To on stał za wyborem Jamala Murraya z siódmym numerem draftu 2016 roku (dwa numery wyżej Wolves zdecydowali się na Krisa Dunna). To on podjął ryzyko i wybrał Michaela Portera Jr. z czternastym numerem draftu 2018 roku, mimo wielu czerwonych flag odnośnie stanu jego pleców. Oprócz tych trzech zawodników wybranych w drafcie, Connelly sprowadził do Denver Aarona Gordona z Orlando Magic w 2021 roku, podobno wcześniej pytając Jokica o opinię w tej sprawie.
Zatem czterech z pięciu starterów mistrzowskiego, jak i obecnego składu Nuggets, wybrał lub sprowadził do Denver Tim Connelly.
Calvin Booth, obecny GM Denver Nuggets, który przejął obowiązki po Connellyu, w latach 2013-2017 pracował dla Timberwolves. Zaczynał jako skaut, skończył jako dyrektor do spraw zawodników. Booth miał nawet epizod jako zawodnik Leśnych Wilków. W sezonie 2008-2009 zagrał minutę (!) w meczu z Sacramento Kings. Latem 2017 roku Tim Connelly namówił Bootha do dołączenia do jego ekipy w Denver. Ale na tym nie koniec przenikania się obu klubów.
Ryan Saunders, obecnie jeden z asystentów trenera Michaela Malone’a w Denver, całe życie związany był z Minnesotą. Jego ojciec Flip Saunders w latach 1995-2005 (oraz 2014-15) był głównym trenerem Wolves. Urodzony w Minnesocie 38-letni dziś Ryan, w latach 2014-2019 był jednym z asystentów w sztabach Ricka Adelmana, swojego ojca, Sama Mitchella oraz Toma Thibodeau. Jako główny trener Leśnych Wilków, jeden z najmłodszych w historii, pracował przez sezon z kawałkiem. Gdy został zwolniony, na jego miejsce zatrudniono Chrisa Fincha, obecnego coacha Wolves. Do sztabu trenerskiego Nuggets dołączył latem 2022 roku.
Skąd się tu wzięliście, czyli jak to się stało, że Wolves pokonali Nuggets?
NBA, to liga trendów. Gdy ktoś coś zaczyna i odnosi przy tym sukces, inni próbują to najpierw kopiować, a potem udoskonalać. Następnie pojawia się ktoś, kto wyznacza kolejny, zgoła inny trend. Historia choćby ostatnich 15-16 lat dobrze to pokazuje. Wielka trójka Miami Heat była odpowiedzią na wielką trójkę Bostonu. Potem przyszli Spurs i koncept skupiania gwiazd zneutralizowali skrajnie drużynowym sposobem grania. Warriors to wzięli i wynieśli na kolejny poziom, bo dodali do tego rzucanie za trzy punkty na skalę niespotykaną wcześniej w NBA. Z kolei Houston Rockets byli dosłownie o jedną-dwie z tych niechlubnych 27 kolejnych (!) przestrzelonych trójek, by skutecznie się temu przeciwstawić.
Później pojawił się trend, który umarł niemal tak szybko, jak się zrodził. Wydawało się, że Toronto Raptors, „wynajmujący” sobie na rok Kawhi Leonarda, zdobywający z nim mistrzowski tytuł, wyznaczają trend, w którym kluby będą chętnie sięgać po gwiazdy, by dać sobie, choćby roczne okno na zdobycie mistrzostwa. Sam Kawhi i jego obóz byli przekonani, że są prekursorami czegoś nowego w lidze. Wydawało im się, że da się przechodzić od klubu do klubu, instalować tam swoje „know-how” i wygrywać, ot tak. Amerykańskie media dość szybko kupiły ten nośny trend. Historia pokazała jednak, że była to raczej ślepa uliczka trendów, choć pomysł, sam w sobie, pozostawił w lidze pewne ślady, albo raczej otworzył nowe obszary myślenia o handlowaniu graczami i przesuwaniu ich kontraktów.
Wraz z tym, jak broniący tytułu z 2022 roku Warriors upadali w drugiej rundzie pod ciężarem większych i silniejszych od siebie Lakers w postseason 2023, wraz z tym, jak ci sami Lakers, rundę później, upadali pod ciężarem Nikoli Jokica i jego Denver, późniejszych mistrzów, w NBA musiał, bo nie było innego wyjścia, zacząć kiełkować pomysł jak pokonać wielkiego Serba. I wtedy pojawili się oni, cali w wilki. Leśne wilki…
Tim Connelly zaczął pracę w Minnesocie w maju 2022 roku. Dosłownie dwa tygodnie później zdecydował się sprowadzić Rudy’ego Goberta z Utah Jazz. Owszem, cena za Francuza była duża. Duża też była fala krytyki, a nawet szyderstw, że Wolves padają ofiarą negocjacyjnych socjotechnik Danny’ego Ainge’a, menadżera Jazz, że są klasycznym przykładem przeszarżowania pod nowymi właścicielami, którzy chcą wygrywać już, od dziś, a najlepiej od wczoraj. Poza ludźmi wyrównującymi kontrakt Goberta, Wolves oddali też cztery wybory w drafcie (2023, 2025, 2027 oraz 2029), a w zasadzie pięć, bo w wymianie wziął też udział Walker Kessler (22. pick draftu 2022). Dużo za 30-letniego wówczas centra z ofensywnymi ograniczeniami. Jeszcze więcej, gdy wziąć pod uwagę, że Gobert dołączył do drużyny, w której 21-letni wtedy Edwards miał potrzebować jeszcze kilka lat na rozwój, których to z kolei mógł nie mieć Francuz.
Pojawiało się też dość naturalne pytanie jak grać nim i Townsem razem? A przecież trzeba było to robić, bo gracze z maksymalnymi kontraktami nie mogą być dla siebie zmiennikami. Pierwszy sezon razem nie był rewelacyjny. Tylko 42 wygrane mecze i ósme miejsce na zachodzie. Play-offy dopiero po play-inie. W pierwszej rundzie, na dzień dobry, Nuggets, późniejsi mistrzowie NBA. Wolves przegrali w pięciu meczach, ale obie organizacje wyszły z tej serii z poczuciem, że w przyszłości będzie trzeba na siebie uważać. Nuggets, że „coś” tam się dzieje w tej Minnesocie, że nie gra się z nimi łatwo. Wolves, że wbrew pozorom, wcale tak daleko nie jest, że w tym pozornym szaleństwie, może być metoda. Trzeba też dodać, że wynik z tamtego sezonu mocno zniekształciły kontuzje KATa (tylko 29 rozegranych meczów w rundzie zasadniczej) i Goberta, który wprawdzie zagrał w 70 spotkaniach, ale jak sam przyznał po zakończeniu rozgrywek, borykał się z pewnym urazem niemal przez całe rozgrywki.
Historia lubi się powtarzać.
Dokładnie dwie dekady wcześniej Timberwolves Kevina Garnetta walczyli też w siódmym meczu, też w drugiej rundzie. Ich rywalami byli Sacramento Kings prowadzeni przez Chrisa Webbera. Wolves wygrali 83:80. W dniu swoich 28. urodzin, K.G. poprowadził Leśne Wilki do wygranej i awansu do finałów zachodu z Lakers. Garnett zaliczył w tamtym starciu 32 punkty, 21 zbiórek, 5 bloków, 4 przechwyty i 2 asysty.
W dniu 48. urodzin Garnetta, którego ostatni sezon kariery (w Wolves) zbiegł się z pierwszym sezonem Townsa w NBA, Edwards, Gobert i Towns właśnie wywalczyli sobie awans do finałów zachodu.
Trzeba też pamiętać, że po tamtym sukcesie z 2004 roku, Timberwolves pożegnali się z play-offami na długich 13 (!) lat. Kolejny raz do postseason weszli dopiero w 2018 roku. Tak się ułożył kalendarz rozgrywek 2017-18, że stawką ostatniego meczu sezonu regularnego, dla obu ekip, był awans do ósemki. Timberwolves starli się wtedy z… oczywiście, Denver Nuggets! Wygrały Wilki 112:106, po dogrywce. Kto wie, może właśnie taki, a nie inny scenariusz na końcówkę tamtego sezonu regularnego i walkę o ósme miejsce, zainspirował Adama Silvera i jego ludzi do wprowadzenia play-inu.
Historia naprawdę lubi się powtarzać.
Nigdy nie lekceważ serca mistrza, głosi stare koszykarskie porzekadło. Ale czasem pojawia się ktoś, kto bezczelnie bije mistrza. Idzie nowe, idzie młode, w mieście pojawia się nowy szeryf. Podobieństw między Anthony’m Edwardsem, a Michaelem Jordanem zbyt mocno doszukiwać się nie trzeba. One wręcz wylewają się z ekranu, gdy ogląda się grę 22-latka. Nie mówiąc już o tym, że zdjęcia młodego MJ’a, to niemal dosłownie kopiuj/wklej obecnych zdjęć ANTa. To, co poza nadludzką fizycznością przypomina u niego Jordana, to czasem wręcz arogancki brak strachu. Udawany? Wątpię. Jeśliby szukać podobieństw do innych wielkich gwiazd tej ligi, które przebojem, w młodym wieku zaczęły bez pardonu iść po swoje, to młody lider Minnesoty jest zaledwie jednym z trzech zawodników w historii ligi, którzy w wieku 22 lat, lub mniej, potrafili zdobywać po przynajmniej 25 punktów, 5 zbiórek i 5 asyst i wejść ze swoją drużyną do finałów konferencji. Kim są pozostali dwaj gracze? To Kobe Bryant i LeBron James.
Po zakończeniu szóstego meczu w Minnesocie (115:70) Edwards uniósł w górę dwie dłonie, na których wyprostowanych miał siedem palców. Jedziemy do Denver na game 7. Na konferencji prasowej powiedział, że to właśnie obiecał pracownikom klubu z Kolorado po meczu piątym, który Wolves przegrali i byli o jedną porażkę od odpadnięcia. Mówić potrafiło wielu przed nim. ANT mówi, ale przy tym jego słowa mają pokrycie w czynach.
To nie było powierzchowne ugryzienie teriera szkockiego. To było zagryzienie przez watahę wilków.
Nuggets podjęli biznesowo-sportową decyzję, że jeśli ktoś ma ich pokonać w meczu kończącym tę serię, to nie będzie to Anthony Edwards. Podopieczni coacha Malone’a podwajali młodego lidera Woves niemal za każdym razem, gdy ten dostawał piłkę. I ostatecznie, to nie ANT był tym, który ich pokonał. Choć nie do końca, ale o tym później.
Nuggets, jak przystało na mistrzów broniących tytułu, grających u siebie, uderzyli jako pierwsi. 24:19 po pierwszej kwarcie, które po trzech minutach drugiej kwarty zamieniło się na 32:19. Nie wyglądało to dobrze dla Wolves. Goście z Minnesoty na moment się otrząsnęli, ale nadal pudłowali swoje rzuty. Do przerwy udało im się zdobyć zaledwie 38 punktów, najmniej w tym sezonie po 24 minutach gry. Edwards miał na tym etapie meczu tylko jedno trafienie z gry. Nuggets z kolei mieli 53 punkty. -15 do przerwy w game 7 oznaczało dla Wolves walkę nie tylko z rywalem, ale także z historią NBA. Do tego meczu największy powrót w game 7 wynosił 11 punktów, jeśli chodzi o deficyt po dwóch kwartach. Zrobili to Golden State Warriors w roku 1975 oraz w 2018.
Po rzucie spod kosza oraz trójce Murraya, po dwóch minutach trzeciej kwarty, wynik brzmiał 58:38 dla mistrzów. Edwards, cały czas podwajany, momentami nawet „trapowany”, przez obronę Nuggets, cały czas miał tylko jedno trafienie z gry.
To, co wydarzyło się w dalszej części tego meczu, przejdzie, już przeszło, do historii play-offów NBA. W ciągu ostatnich 22 minut tego spotkania, goście z Minnesoty zdobyli 60 punktów, a stracili tylko 32! Bez zauważalnego pośpiechu, posiadanie po posiadaniu, Wolves zaczęli odrabiać straty w ataku i dusić w obronie. Z 20 punktów straty zrobiło się już tylko 59:53 dla Nuggets, potem 61:59. 21:3 run w wykonaniu gości, to było coś, czego ciężko było oczekiwać po pierwszej połowie. To po prostu było coś!
Edwards w trzeciej kwarcie jak profesor, jak stary weteran z dekadą doświadczenia w play-offach. Niczego nie forsował, czytał grę i cierpliwie, metodycznie brał z niej tyle, ile Nuggets chcieli mu dać. 9 ze swoich 16 punktów zdobył właśnie w tej części gry. Do tego dołożył 5 zbiórek, 3 asysty, 1 przechwyt i tylko jedną stratę. Jego trójka na zakończenie kwarty była jak ostre wilcze zęby zatapiające się w ciele proszącej o litość ofiary. Rzut ten zbliżył Wolves na punkt straty (66:67). Niecałą minutę po rozpoczęciu ostatniej dla Nuggets kwarty tego sezonu, Gobert zdobył dwa punkty na 68:67 dla Wolves. Było to ich pierwsze prowadzenie od 19:18 z pierwszej kwarty. Prowadzenie, którego nie oddali już do końca.
Edwards był ostatecznie 6/24 z gry, ale żeby zrozumieć jego wartość w tym spotkaniu, trzeba po prostu zobaczyć ten mecz. W zasadzie ciężko wskazać jakieś rażące błędy w jego selekcji rzutowej tego wieczoru. A fakt, że mimo „zimnej nocy” potrafił znaleźć swoją niszę i pozytywnie zaznaczyć swoją obecność, świadczy bardzo dobrze o jego dojrzałości, jak i poczuciu własnej wartości. Nie miał nikomu niczego do udowodnienia. Miał pomóc Wolves wygrać mecz i to zrobił. I to jak! Obrona na Murrayu, ruch piłki, decyzje, zasłony, czytanie gry. W wieku 22 lat. Kłaniam się nisko! Do 16 punktów w całym spotkaniu dodał 8 zbiórek, 7 asyst, 2 przechwyty i tylko jedna stratę.
Szukając sufitu możliwości Edwardsa, którego jeszcze nie widać, szukając odniesień do wielkich graczy przed nim, warto zwrócić uwagę, że w game 7 finałów 2010 roku Kobe Bryant też był 6/24 z gry. I tak jak ANT teraz, tak Kobe wtedy, mimo nieskuteczności w rzutach, obaj znaleźli sposoby na to, żeby być przydatnym meczu. Kobe miał wtedy 15 zbiórek i 15 razy dostał się na linię (trafił 11). Lakers wygrali z Celtics 83:79.
Czy to był najlepszy w karierze mecz Townsa? Być może. Na pewno jeden z. 23 punkty, 12 zbiórek, 2 asysty, 2 przechwyty i 1 blok. KAT kryjący poprawnie Jokica, będący jednocześnie zagrożeniem w ataku. Nie dostaniesz od niego nic więcej, nie oczekuj nawet. To nie krytyka, to komplement za ten występ. Nadal miał kilka swoich firmowych „zwieszek”, ale w tym meczu, na szczęście dla niego samego, dla jego „legacy”, a co najważniejsze, dla Wolves, tych „zawieszek” było mało. Zwracam jednak uwagę, że gdy się działy, to nie były za ładne i od razu na myśl przychodziły mi dwie rzeczy – w jakiej pupie byli kiedyś i nadal byliby Wolves, gdyby mieli KATa za lidera oraz jak to dobrze, że już tym liderem być nie musi. Na 65 sekund do końca meczu (93:86 dla Wolves) KAT zapomniał jak po koszu wprowadzić piłkę do gry. Dwie sekundy później, po stracie, Nuggets trafili na 93:88. Za niedługo nikt tego pamiętać nie będzie, ale gdyby Wolves przegrali, byłby to kolejny wpis do pamiętnika Townsa z meczów, w których go zabrakło, z których sam się wyautował.
W pełni odkupił się Jaden McDaniels, który rok temu, w play-inie z Pelicans, w przypływie złości, złamał sobie kość prawej dłoni, i serię z Nuggets obejrzał z ławki. 23 punkty w meczu siódmym, 21 we wcześniejszym. Łącznie 6/9 zza łuku w obu starciach i tona potężnej defensywy.
Wśród pokonanych Jamal Murray zdobył 35 punktów, a Nikola Jokic dodał od siebie 34 punkty, 19 zbiórek, 7 asyst i 1 blok. Niestety dla nich, zabrakło wsparcie reszty kolegów. Żaden inny zawodnik Nuggets nie zdobył dwucyfrowej liczby punktów.