Skip to main content

Zapraszam na trzecią i ostatnią część mojego przeglądu sytuacji w drużynach, które swoją przygodę w bańce zakończyły na drugiej rundzie play-offs. W części pierwszej zająłem się Raptors i Rockets. W drugiej pod lupę wziąłem Milwaukee Bucks. Dziś na warsztat wrzucam Los Angeles Clippers.

Być może jestem koszykarskim romantykiem, niepoprawnym idealistą, ale wierzę, że na mistrzowski tytuł trzeba zasłużyć, zapracować na niego. Śledzę sport nie tylko po to, żeby dostarczyć sobie rozrywki. Ba, powiedziałbym nawet, że aspekt rozrywkowy, jest dla mnie gdzieś na końcu tego wszystkiego. Ja w sporcie szukam inspiracji, odniesień do życia codziennego. Lubię śledzić historie graczy i drużyn w drodze na szczyt. Lubię patrzeć, jak na końcu ciężkiej pracy jest nagroda. A nawet jeśli ostatecznie jej braknie, to i tak nie uważam całego tego procesu za zmarnowany czas. Porażki mogą budować osobowość, dodawać doświadczenia i uszlachetniać charakter. A w dalszej perspektywie, sprawiają, że sukces smakuje jeszcze lepiej. Wierzę też w skromność i pokorę w dążeniu do celu oraz nienawidzę dróg na skróty. Być może się mylę, ale moim zdaniem tego wszystkiego, po tej stronie Los Angeles, zabrakło w minionych rozgrywkach. Los Angeles Clippers sezonu 2019-20 na tytuł nie zasłużyli. Choć oczywiście, mimo wszystko, i tak mogli go wygrać i mieć gdzieś, co ja o tym sądzę.
Wierzę w takie małe, symboliczne rzeczy. Jak to, że Alex Caruso nie pojechał na wesele swojej siostry, został w bańce, żeby nie ryzykować zachwiania chemii w drużynie choćby o milimetr, żeby nie zaburzać swojego własnego przygotowania do gry. A taki Lou Williams pojechał sobie do Atlanty, bo zapragnął… skrzydełek w cytrynowym pieprzu?!
To chyba nie mogło się udać w tym roku. A nawet jeśli się mylę, nawet jeśli za dużo interpretuję i za bardzo czytam między wierszami, to tak na chłodno, oglądając Clippers w trakcie rozgrywek, odnieść można było wrażenie, że chcą przejść przez sezon jak najmniejszym nakładem sił. Clippers, na papierze, mieli być drużyną wręcz elitarną na obu końcach parkietu. I byli. Ale tylko momentami. Patrząc retrospektywnie na rozgrywki 2019-20 w wykonaniu Clippers, organizacja ta, moim zdaniem, popełniła dwa duże błędy.
Po pierwsze i najważniejsze uwierzono w pompowaną przez media tezę, że zeszłoroczny marsz po mistrzowski tytuł w Toronto, odbył się w przytłaczającej mierze dzięki samej obecności Kawhi Leonarda w Raptors. Uznano więc, że jeśli do gracza, w pewnym momencie postrzeganego jako najlepszego w lidze, dołączy się gracza (przynajmniej) top 10 NBA, to będzie to prosta recepta na tytuł. Teraz wydaje się to historią starożytną, ale Paul George naprawdę skończył wcześniejszy sezon w top 3 w głosowaniu na MVP, więc były podstawy w obozie Clippers, żeby wierzyć, że ta teoria ma sens. W końcu, w drużynie Raptors nie było nikogo z pułapu P.G. Na pewno nie tego P.G. z sezonu 2018-19.
Raptors pokazali jednak, że taki sposób rozumowania był błędny. Kawhi mógł błyszczeć rok temu, bo miał wokół siebie wartościowych kolegów i świetny sztab trenerski. Blask jego natchnionych występów, nieco przyćmił niemal wszystko inne, co doskonale działało wtedy w Toronto. Podopieczni Nicka Nurse'a, za rozgrywki regularne 2019-20, czyli po odejściu Leonarda (oraz Danny'ego Greena) osiągnęli bilans 53:19. Odsetek zwycięstw na poziomie 73.6% był najlepszy w historii klubu. W play-offach, w bańce, byli o ciut lepszą formę Pascala Siakama oraz/lub o dosłownie dwa-trzy posiadania w meczu siódmym serii z Celtics od awansu do Finału Konferencji. Raptors potrzebowali całego sezonu, całego roku, żeby udowodnić światu, że nie byli tylko przystawką do dania głównego.

Drugi błąd Clippers wynikał trochę z pierwszego. Pojawienie się Kawhi Leonarda w tej drugiej, brzydszej organizacji w L.A. wzięto za swego rodzaju promień łaski bożej. I tak też traktowany był przez cały sezon MVP Finałów 2019 (oraz 2014) roku. Wśród równych i równiejszych, Kawhi był najrówniejszy. To nie medycy Clippers, a on sam, informował klub, które mecze będzie opuszczał. Coś, co w Toronto było przemyślanym planem na przywracanie 100% sprawności w jego problematycznym prawym udzie, w Clippers stało się brzydką tego karykaturą. To z kolei frustrowało jego kolegów, którzy w szatni byli tylko równi, ale nie równiejsi.
Przy okazji ujawniania szczegółów kontraktowych negocjacji, światło dzienne ujrzała nieco mroczna strona Leonarda i jego otoczenia. Podczas rozmów z Toronto, Kawhi wysunął ponoć zaporowe żądanie. By ewentualnie zostać w Raptors, miał poprosić Masai'a Ujiri'ego o transfery po pakiet Paul George i Russell Westbrook. Menadżer Raptors się nie zgodził. Według ludzi blisko z nim związanych, żądanie Leonarda odebrał jak pokerowy blef. Leonard chciał sprawdzić jak daleko może się posunąć w swoich żądaniach, choć na koniec dnia, i tak nie miał zamiaru zostawać w Kanadzie. Podczas rozmów z Clippers zażądał drugiej gwiazdy, a konkretnie Paula Georga. Negocjując z Clippers, puszczał jednocześnie oko do Lakers. Jego (nie)sławny wujek Dennis, według ludzi z wewnątrz organizacji Lakers, za cenę podpisania kontraktu Leonarda z Lakers, miał żądać…domu, stałego dostępu do samolot, udziałów w klubie, gwarantowanych pieniędzy od sponsorów. Wszystko to oczywiście miało odbyć się "pod stołem" za samą umową na linii zawodnik-klub. Chyba nie muszę tłumaczyć, że są to praktyki zabronione w NBA.
Informacje te, w kontrolowany sposób, wyciekły do mediów, ponieważ Lakers, po pierwsze poczuli się zwodzeni przez obóz Leonarda. W ich odczuciu, ten celowo grał z nimi w mętną grę, żeby zabrać im cenny czas na ewentualne pozyskiwanie innych/kolejnych wolnych agentów, choć nigdy nie miał zamiaru łączyć swoich talentów z talentami LeBrona i AD. Po drugie, w obozie Jeziorowców zaczęto głośno zastanawiać się nad tym, jakie benefity Clippers obiecali wujkowi Dennisowi za podpis Kawhi'ego. Liga wszczęła swoje prywatne śledztwo, ale niczego nikomu nie udowodniono.
Trzeci błąd popełnił sam Kawhi. Oczywiście oceniam tylko aspekt sportowy, bo być może potrzeba powrotu do rodzinnej Kalifornii miała dla niego znaczenie nadrzędne. Kawhi nie docenił faktu, jak dobrych miał wokół siebie kolegów, oraz tego, jak dobrym trenerem jest Nurse. Dał się ponieść nurtowi zachwytu amerykańskich dziennikarzy, nad marszem po mistrzowski tytuł. Marsz, owszem, był imponujący, ale w tym wszystkim mocno spłycono role Lowry'ego, Siakama, VanVleeta i Gasola. Kawhi uwierzył, że jest na tyle dobry, na tyle silny, że może modelować bieg historii i krajobraz układu sił w NBA. Uwierzył, że gdzie by się nie pojawił, jego obecność, automatycznie, czyni drużynę mistrzowską. Na temat Leonarda, w trakcie jego ostatniego sezonu w Spurs, napisałem coś takiego:

"[…]Pragnę jedynie zwrócić uwagę na fakt, że o ludziach, których na co dzień widujemy w telewizji, wiemy tyle, ile telewizja chce nam opowiedzieć. To samo tyczy się Leonarda. Jest cichy i skromny, a może raczej mało inteligentny i mało rozgarnięty? Tego nie wiemy. Raz miałem okazję być w jego bezpośrednim otoczeniu. Nadal nie wiem czy jest nieśmiały czy zwyczajnie głupi. Poważnie. Bez żadnego hejtu, bo jak mógłbym hejtować tego typu postać? Nie wiem co o tym myśleć. Ale wiem, że NBA to jest, to znaczy to bywa, brudny biznes. Im bliżej miałem okazję go poznać, tym bardziej się o tym przekonywałem. Kawhi ma zielone światło na grę. Tak mówią lekarze Spurs. Ale lekarze Spurs mogą mieć interes w tym, żeby Kawhi wrócił w tym sezonie. Kawhi z kolei sam najlepiej wie czy go udo boli czy nie. Pomińmy na moment to, co wiemy o nim, to jak na niego patrzymy. Może pod płaszczem skromnego chłopaka, kryje się zimny, kalkulujący sk…syn, który wie, że za rok będzie wolnym agentem. A tam będę czekać Lakers z hajsem. Może i jest w stanie grać – już dziś, ale na chłodno kalkuje sobie, że mu się nie opyla. Udo jest, powiedzmy OK, ale pobolewa. Mistrzostwa ze Spurs nie zdobędę w tym sezonie, bo Warriors, bo Rockets, bo ktoś tam. Więc przesiedzi sobie do końca sezonu i zobaczy co się wydarzy. Może tak jest? Powtarzam to z uporem maniaka – o wydarzeniach w NBA, wiemy tyle, ile ktoś chce nam o nich opowiedzieć. Nie wiemy co dzieje się za zamkniętymi drzwiami. Nie wiemy co mówią do siebie Pop i Kawhi, gdy nie ma kamer. Nie wiemy co mówią lekarze. Interesuję się NBA od ćwierćwiecza z kawałkiem. Widziałem dużo g..na. Chyba nic mnie nie zdziwi […].”  

Niby nadal mogło się to udać w tym sezonie. Lakers, zapewne mieliby trudniej w starciu z Clippers, niż mieli z młodymi Nuggets. Sami Clippers w końcu pewnie weszliby na maksymalny poziom skupienia i być może zbudowaliby się w tej serii. Przecież od ponad roku ostrzyliśmy sobie zęby na ten match up. Oni sami też.
Czymś, co dość mocno przeszkadzało mi w śledzeniu Clippers, była ich, zupełnie niczym nieuzasadniona, arogancja. A to docinki w stronę Damiana Lillarda, ze strony m.in. Beverleya i Georga'a. A to boiskowa pseudo twardość młodszego z braci Morrisów. Clippers pęki w bańce, bo w swoich własnych świadomościach napompowali nieistniejący balon własnej wartości. A użyli do tego mocno przeszacowanych argumentów. Zdawało im się, że mając Leonarda w składzie "jakoś to będzie" w play-offach, że nikt nie pokona ich cztery razy w serii.
Mecze pięć, sześć oraz siedem serii z Denver Nugget, wysłały Clipps na wakacje z potężnym bólem głowy. George spudłował 12 z 16 rzutów z gry w starciu kończącym ich sezon. Kawhi nie trafił 16 z 22 rzutów. Dla pierwszego był to kolejny rozdział do książki pod tytułem "znikam w play-offach". Dla drugiego kubeł zimnej wody na wielkie, choć oficjalnie ciche i skromne ego.
Co dalej? Świat się nie skończył. Kawhi i P.G. są nadal pod kontraktami, nadal chcą grać razem i nadal chcą zdobyć tytuł. I nadal są jednymi z najlepszych koszykarzy w NBA. A to, mimo wszystko, nie jest nic. Wolnymi agentami staną się Marcus Morris, Reggie Jackson, Patrick Patterson. Opcję w kontrakcie będzie miał do wykorzystania JaMychal Green ($5 mln). Po pieniądze zgłosi się Montrezl Harrell. I Clipps będą mieć tu twardy orzech do zgryzienia. Najlepszy rezerwowy minionego sezonu, po pięciu latach w NBA, będzie chciał spieniężyć swoją grę. Clippers nie będą mogli, lub raczej nie powinni, przesadzić z oferowaną mu sumą. Z jego energią można śmiało iść przez sezon, ale w play-offach, czyli tam, gdzie Clippers za rok nie będą chcieli przegrać, kolejny raz może się okazać, że jego nadal ubogi pakiet umiejętności, będzie tylko ciężarem w kluczowych meczach, w kluczowych posiadaniach. 
Coach Tyronn Lue, na dzień dobry, siada na gorącym krześle. Cel na nadchodzący sezon jest jeden – zdobyć tytuł. Wszystko, co poniżej, będzie brane za porażkę. Okno Clippers na zdobycie mistrzostwa w tym składzie, nie jest otwarte aż tak szeroko, jak mogłoby się wydawać. Latem przyszłego roku, zarówno George, jak i Leonard, mogą wejść na rynek wolnych agentów. To też może być coś, co będzie spędzać sen z powiek Steve'a Ballmera, właściciela klubu. Clippers zapłacili zbyt wiele za George'a, żeby ryzykować jego odejście. Z drugiej jednak strony, jeśli ten duet nie jest gwarancją na walkę o tytuł, jaki jest sportowy i biznesowy sens trzymania go? Agenci obu liderów Clipps, mogą już niedługo zapukać do drzwi biura Ballmera i zapytać o możliwość dołożenia lat do schodzących umów swoich klientów (obaj mają opcje graczy na rozgrywki 2021-22). Sytuacja w drużynie nie jest prosta i dość daleka od idealnej, ale nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że Clippers są w odwrocie i już teraz nie trzeba się ich bać. To nadal jest Los Angeles, gdzie gracze chcą podpisywać kontrakty. To nadal jest profesjonalnie prowadzona drużyna, która w ostatnich latach zdobyła sobie tony szacunku wśród zawodników.

Related Articles