Skip to main content

Zapraszam na drugą, zarazem przedostatnią część mojego przeglądu sytuacji w drużynach, które swoją przygodę w bańce zakończyły na drugiej rundzie play-offs. W części pierwszej zająłem się Raptors i Rockets. W tej pod lupę wezmę Milwaukee Bucks.

Zaraz po tym, jak Bucks odpadli z tegorocznych play-offs, po pięciu meczach drugiej rundy przeciwko Miami Heat, odnieść można było wrażenie, że dzielą nas tylko godziny, może dni, od tego, żeby cała organizacja Milwaukee Bucks została zaorana, a Giannis zapakowany i wysłany do Raptors/Heat/Mavs/Lakers/Warriors – niepotrzebne skreślić. Wściekłe media natychmiast zaczęły forsować narracje, że 25-letni Grek z Milwaukee musi odejść. Od lat brzydzi mnie ten trend, w którym tworzy się narracje, że młode gwiazdy, po pierwszych kilku latach niepowodzeń w play-offach, muszą odchodzić, szczególnie z małych i średnich rynków, muszą łączyć się w super drużyny, najlepiej w wielkich organizacjach, w wielkich ośrodkach. Tworzy się sztuczną presję czasu, że niby to danemu graczowi powinno zacząć się spieszyć do zdobycia tytułu. To jest szaleństwo. Ale oczywiście wiadomo czym podszyte. Dziś wymiar czysto sportowy NBA, to wymiar niewystarczający, jeśli chodzi o (finansowe) ambicje Adama Silvera. Jest mu więc na rękę, jemu i właścicielom drużyn, że NBA staje się ligą już nie tylko sezonową, ale całoroczną. Bo po zakończeniu rozgrywek zaczyna się mówić o wolnej agenturze. Najpierw o plotkach i możliwych scenariuszach. Potem szeroko komentuje się faktyczne ruchy. Wielu kibiców chce takich treści. Niejednokrotnie nawet bardziej, niż regularnych meczów. Szczególnie tych "bez znaczenia" granych w środku sezonu. To wszystko z kolei jest na rękę mediom. Fani chcą słuchać, rozpalać swoje wyobraźnie, jak ich ulubiona drużyna może wyglądać już za kilka miesięcy, czy za rok. I nawet jeśli z góry wiadomo, że dana konwersacja odbywa się tylko na potrzeby chwili, że omawiane scenariusze, nie mają prawa się wydarzyć, to i tak chętnie się je przeprowadza. Nie są to materiały, które zapiszą się w historii, do których będzie się wracać. Ale przecież oglądalności i klikalności oraz lawin komentarzy, nikt już im nie odbierze.
W to wszystko wplata się wątki historyczne, zgrabnie szuka się odniesień do poprzednich epok w NBA, lub ewentualnie, tworzy się przeświadczenie, że jesteśmy świadkami czegoś, czego ta liga jeszcze nie widziała. Zawodnicy lubią słuchać o budowaniu swojego legacy. Czy tego chcą czy nie, w większym lub mniejszym stopniu dają się wciągać w to, co serwują media.
Wypychanie Giannia z prowincjonalnego, jak na standardy Stanów Zjednoczonych i NBA Milwaukee, już się dzieję, a będzie jeszcze brzydsze, jeszcze bardziej intensywne.
Czy drużyna Bucks, która w sezonie regularnym podchodziła pod 70 wygranych (gdyby sezon się odbył w całości), która w przekroju historii NBA robiła rzeczy na obu końcach parkietu, które robiła dosłownie garstka przed nimi, nagle stała się złą organizacją dla gwiazdy Antetokounmpo, dla maksymalizowania jego talentu i dania jak najlepszej pozycji do zdobycia mistrzowskiego tytułu?
Czy Giannis, w koszulce Heat, Lakers, Raptors, Warriors czy jakiegokolwiek innego klubu, nagle zmieniłby drastycznie swój styl gry? Nagle nauczyłby się rzucać?
Nie znam Giannisa prywatnie, nie wiem o czym marzy, czego pragnie. Jeśli chce zmienić klimat Wisconsin na ciepłą Florydę, czy Kalifornię, jeśli nagle Milwaukee zaczęło być dla niego za małe, to nic mi do tego i jest to ponad moim sportowym poziomem zainteresowania jego postacią.
Ale jeśli chce zmienić Bucks na jakąś inną organizację NBA, bo uważa że w sferze sportowej nie jest w stanie rozwinąć swoich okazałych skrzydeł, to musi zrozumieć, że nie licząc różnic w stanowym prawie i systemach podatkowych, każdy klub NBA działa w oparciu o salary cap. Oznacza to zatem, że bez względu na to gdzie miałoby to się nie odbywać, jego nowa drużyna będzie zbudowana według identycznych struktury, czyli Giannia + drugi All-Star + ewentualnie trzeci + grupa wsparcia. Nadal to on będzie filarem tego wszystkiego. Nadal to od jego gry, drużyna będzie żyć i umierać. Niby oczywista oczywistość, ale widać nie dla wszystkich.
Porażka z Heat w play-offs, w momencie gdy miała miejsce, brzmiała jak wielka katastrofa, zmarnowana szansa na tytuł, zaprzepaszczony sezon, który w liczbach, był historyczny. Później z perspektywy czasu, patrząc na to, że Heat w niepełnym składzie zagrali sześć meczów w Finałach z Lakers, trochę wypłaszczyło to wcześniejszy szok. Tak, Bucks odpadli, ale z nie byle kim. Zdarza się nawet drużynom, które wygrywają wiele meczów w sezonie i mają w swoim składzie MVP (pozdrawia Dirk Nowitzki z sezonu 2006-2007). Profesjonalnie zarządzane organizacje po czymś takim opatrują rany, otrzepują kurz, przegrupowują się i idą dalej. Zobaczymy, jak podziała to na Kozły z Milwaukee.
Giannis ma ważny kontrakt jeszcze przez rok ($27.5 mln), ale już teraz jest uprawniony do podpisania gigantycznego przedłużenia umowy z Bucks. Pięcioletni kontrakt wzbogaciłaby go o $247.3 mln. (zakładając, że w związku z pandemią, nie będzie drastycznych zmian w poziomie salary na przyszłe lata). Byłby to najwyższy kontrakt w historii NBA. Nikt inny nie ma prawa dać mu więcej. Brzmi jak wróbel w garści i swego rodzaju papierek lakmusowy tego, czy Giannis chce w Milwaukee zostać? Tak, ale nie do końca.
Istnieje scenariusz, w którym Antetokounmpo dogrywa sezon 2020-21 i latem 2021 ponownie siada do kontraktowych rozmów. O ile sytuacja z dobrostanem ligi nie jest na dziś do końca pewna, o tyle ze wszystkich stron słychać, że Silver nikomu nie da umrzeć. Nawet jeśli NBA będzie musiała jakoś przełknąć skutki (trwającej) pandemii oraz faktu, że przez (mini) konflikt z Chinami do ligowej kasy nie wpłynęło ok. $400 mln, to NBA może uruchomić mechanizmy, swego rodzaju parasol ochronny dla klubów, które pozwoliłyby łagodnie przejść ekonomiczne turbulencje. Poza tym gwiazdy zawsze zarabiać będą gwiazdorskie stawki. Oferta super max kontraktu będzie czekać na Giannisa również i latem 2021. Może więc spokojnie dograć sezon i wtedy zobaczyć, jak wygląda jego sytuacja. Nie wspominając już o tym, że może związać się z Bucks krótszą umową w stylu 2+1 czy 1+1 czyli czymś, co przed nim praktykowali m.in. LeBron i KD.
Z obozu samego Giannisa jeszcze nigdy nie było choćby pół sugestii, że może chcieć opuścić Wisconsin. Ale przecież Giannis ma w domu internet i chcąc nie chcąc cały ten medialny szlam dochodzi także i do niego. I kto wie? Może któryś z tych, na ten moment, fantastycznych scenariuszy podziała na jego wyobraźnię do tego stopnia, że chwyci za telefon do swojego agenta i powie "zróbmy to." Tak to działa.
Włodarze Bucks już kilkukrotnie podkreślali, że nie sprzedadzą swojego lidera w trakcie najbliższych rozgrywek, w przypadku gdyby ten, już za parę tygodni, odrzucił propozycję nowego kontraktu. I bardo słusznie, moim zdaniem. Dopóki z obozu samego Giannisa nie wyjdzie stanowcze "chcę odejść", dopóty Bucks nie powinni panikować. Mają w składzie 25-letniego MVP sezonu, zawodnika w top 5 ligi, który jeszcze przez ładnych kilka lat będzie dokładał do swojej gry. Bucks mają potężny filar do budowania mistrzowskiego składu i dopiero w przypadku realnego zagrożenia, że ten filar ich opuści, powinni uruchamiać plan B czy C. Nie wcześniej. Milwaukee to nie Miami czy Los Angeles. Samo w sobie nie jest wymarzoną destynacją dla wolnych agentów. Magnes miasta nie przyciąga. Ale wizja dzielenia szatni z greckim wybrykiem natury już tak. I tą kartą klub powinien silnie grać w najbliższych tygodniach. Ludzi jak Giannis jest w lidze dosłownie kilku. Bucks powinni strzec go zatem jak największego skarbu, a przy okazji robić wszystko, żeby ich skarb był zadowolony i miał realną szansę na wygrywanie. Przed organizacją rysuje się arcyważna i bardzo ciekawa przerwa międzysezonowa. Giannis, przed udaniem się na wakacje, spotkał się z właścicielami Bucks. Podobno, podczas spotkania usłyszał, że organizacja dołoży starań, żeby wzmocnić skład i nie zawaha się sięgnąć głębiej do kieszeni, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Related Articles