Skip to main content

W nocy z czwartku na piątek czasu polskiego odbędzie się najważniejsze wydarzenie w kalendarzu NBA, następujące zaraz po zakończonych finałach – draft, czyli nabór nowej krwi do najlepszej koszykarskiej ligi świata. W tym roku z numerem 1 wybierają San Antonio Spurs Jeremiego Sochana. To może być jedna z najlepszych klas w historii draftów z drobnym, polskim akcentem.

Czym jest draft? W najprostszych słowach to proces pozyskiwania przez kluby NBA praw do nowych graczy. Zwykle są to zawodnicy, którzy występowali w akademickiej lidze szkół wyższych (NCAA) w USA, ale coraz częściej na draftowych listach pojawiają się koszykarze spoza amerykańskiego kontynentu. Prowadzony od 1947 roku draft składa się z 2 rund, w których wybieranych jest po 30 zawodników. Cały proces jest dość skomplikowany, bowiem w teorii każda drużyna powinna mieć po jednym wyborze w każdej z rund. Praktyka pozwala jednak „handlować” wyborami w drafcie i jest to częsty zabieg przy transferach zawodników pomiędzy klubami NBA. Stąd Charlotte Hornets i Indiana Pacers mają w tym drafcie aż 5 wyborów (w tym Hornets wybór nr 2), a Houston Rockets cztery (w tym wybór nr 4). Na drugim biegunie są Dallas Mavericks, którzy dysponują tylko jednym, acz wysokim, 10. wyborem.

Całe zamieszanie z draftem zaczyna się tak naprawdę wraz z początkiem sezonu NBA. Polityka poszczególnych zespołów w danych rozgrywkach jest zwykle dość jasna – albo wysokie aspiracje, walka o udział w play-off i marzenia o mistrzowskich pierścieniach, albo tzw. „tankowanie”, czyli uzyskanie jak najgorszego stosunku zwycięstw do porażek. Trzy zespoły z najsłabszym bilansem mają największe szanse na wylosowanie w loterii wyboru nr 1, czyli teoretycznie najlepszego zawodnika draftu. Loteria obejmuje 14 najsłabszych drużyn. Mimo, że cel jakim jest przegrywanie meczów brzmi zupełnie absurdalnie, jest w tym głębszy sens, ale ryzyko nadal pozostaje olbrzymie. Najlepszym przykładem są Detroit Pistons, którzy zakończyli poprzednie rozgrywki z najgorszym bilansem w całej NBA, ale nie mieli szczęścia w loterii, losując dopiero piąty wybór w drafcie.

Jak zatem wygląda czołówka graczy typowanych w drafcie przez ekspertów? Z numerem pierwszym San Antonio Spurs wybiorą Victora Wembanyamę – koszykarskiego kosmitę rodem z filmu Space Jam. Najwyżej ocenianego zawodnika od czasu wyboru LeBrona Jamesa. Dziewiętnastoletni Francuz to absolutny fenomen basketu. Szczupły olbrzym w wzroście 225 cm i prawie dwuipółmetrowym zasięgu ramion wygląda przy innych koszykarzach jak senior przy dzieciakach. Jest przy tym niezwykle sprawny fizycznie oraz nieprawdopodobnie wszechstronny. Składając się do rzutu z wyskoku wypuszcza piłkę z rąk na wysokości 320 cm, czyli o 15 centymetrów wyżej niż znajduje się obręcz kosza! Grając we francuskim Metropolitans 92 doprowadził swój zespół do finału rozgrywek, w których musiał uznać wyższość uczestników Final Four Euroligi, Monako. Nastolatek, o którym już mówi się, że będzie potencjalnym członkiem Galerii Sław NBA, w minionym sezonie w mocnej lidze francuskiej notował średnie na poziomie 20,6 punktu, 10,1 zbióre, 2,5 asysty i 3 bloków na mecz. Amerykanie kochają draftowe porównania, a te przy nazwisku Wembanyamy są wprost nieprawdopodobne – większy Kristaps Porzingis, większy i lepszy Kevin Durant czy nawet Kareem Abdul-Jabbar pokolenia Z. Where wady? Krytycy zarzucają „Wemby’emu” zbyt szczupłą posturę, która może wymusić na Spurs postawienie obok niego silnego zawodnika podkoszowego, który będzie walczył fizycznie zamiast Francuza. Ubiegłoroczny przykład nr 2 draftu, Cheta Holmgrena, który w preseason nabawił się kontuzji wykluczającej go z całego sezonu, każe uważnie patrzeć na zdrowie Wembanyamy. W NBA nikt nie będzie miał dla niego litości, choć pewnie podziw będzie budził od pierwszego meczu. Sky is the limit jeśli chodzi o potencjał Wemabnyamy – ten chłopak może zostać najlepszym koszykarzem w historii dyscypliny!

Z numerem drugim wybierają Charlotte Hornets i już tutaj zaczynają się schody. Drużyna, której właścicielem jest sam legendarny Michael Jordan ciągle zastanawia się, którego z dwóch zawodników wybrać – Scoota Hendersona czy Brandona Millera? Gdyby nie obecność Wembanyamy obaj mieliby ogromne szanse na wybór z numerem 1. Henderson to nieprawdopodobnie utalentowany point guard, którego w drafcie nie widziano od lat. Potencjalny All Star, wokół którego można budować drużynę. Eksplozywny atleta, niezwykle wszechstronny i kreatywny, dysponujący dużą dynamiką w pierwszym kroku z piłką. Świetny w bezpośrednim ataku obręczy, jak również z półdystansu. Ze znakomitej strony pokazał się podczas All Star Weekend NBA, gdzie wziął udział w Rising Stars Challenge grając w drużynie prowadzonej przez Jasona Terry’ego. Atutem Scoota jest także świetny charakter i mentalność lidera, czyli aspekty nie czysto koszykarskie, ale w ostatnich latach coraz bardziej pożądane przez kluby. Eksperci porównują go do Collina Sextona, prime Russella Westbrooka, prime Derricka Rose’a czy superatletycznego Chrisa Paula. Największy mankament? Póki co słaba „trojka”. Podczas występów w zespole zaplecza NBA G League Ignite zanotował jedynie 17% skuteczność zza łuku. Spekuluje się, że wybór Hendersona przez Hornets może być przedmiotem wymiany z New Orleans Pelicans – Scoot trafiłby do Nowego Orleanu w transakcji za Brandona Ingrama lub, co bardziej sensacyjne, Ziona Williamsona, którzy przywdziewając koszulkę Charlotte wróciłby niemal do rodzinnego domu (obaj pochodzą z Karoliny Północnej).

Jeśli Henderson pójdzie z „2” eksperci typują, że do Portland Trail Blazers, którzy wybierają jako trzeci, trafi właśnie Brandon Miller. O wysokim skrzydłowym z Uniwersytetu Alabama koszykarscy fachowcy rozpisują się w samych superlatywach. Jest zawodnikiem trudnym do bronienia, ponieważ jest w stanie zaskoczyć przeciwnika rzutem sprzed nosa, jak również świetnym dryblingiem w kierunku obręczy. Zabójczo skuteczny zza łuku – w ubiegłym sezonie w NCAA zanotował aż 38% skuteczność za trzy. Zdolności manualne i duża wizja gry otwierają przed nim duże możliwości nie tylko do rzutu, ale także rozgrywania piłki i szukania partnerów. Jego parametry pozwalają mu kryć w obronie przeciwników na kilku pozycjach. Rzadki typ zawodnika, który jest pożądany przez kluby NBA. Porównania – Paul George, Rudy Gay i Danny Granger. Minusy? Niska skuteczność z gry (zaledwie 43%) i problem z wykończeniem akcji w kontakcie z rywalem. Ponadto March Madness w NCAA obnażyło jego niedostatki przy agresywnej obronie rywala. Wydaje się, że aspekty pozasportowe – Miller, podobno nieświadomie, dostarczył broń klubowemu koledze, Dariusowi Milesowi, który w styczniu zastrzelił młodą amerykankę – są już poza nim, bowiem Hornets przeprowadzili szczegółowe śledztwo wykluczające możliwość popełnienia przestępstwa przez zawodnika (Miller jest w sprawie jedynie świadkiem). Wydaje się, że powyższa trójka zawodników to pewniacy jeśli chodzi o wybór na konkretnych miejscach. Po stronie „Szerszeni” pozostaje decyzja co do ostatecznych rozstrzygnięć.

Im dalej w las, tym więcej niewiadomych jeśli chodzi o konkretne drużyny, natomiast na draftowych listach przewijają się w zasadzie te same nazwiska. W czołówce wyborów znajdują się bliźniacy Amen i Ausar Thompsonowie. Eksperci wyżej stawiają Amena, porównując go jako wyższego Ja Moranta i Ziona Williamsona lub Johna Walla na sterydach. Dwumetrowy rozgrywający jest wymarzonym wyborem dla innych koszykarzy na parkiecie. Świetnie czuje grę, znakomicie podaje i po prostu uwielbia znajdować kolegów z drużyny, czasem aż do przesady. Długie ramiona pozwalają mu bez wysiłku atakować obręcz. Mankamentem wydaje się być rzut z wyskoku. Jego brat bliźniak, Ausar, to z kolei nieco inny typ rozgrywającego. Nieco mniej utalentowany jako podający, świetnie wykorzystuje swoją szybkość i skoczność, co pozwala mu prezentować widowiskowe wsady. Ma także wiele zalet jako obrońca, szczególnie w odczytywaniu podań przeciwnika. Jest porównywany z Terrencem Rossem, Jasonem Richardsonem, czy Shaunem Livingstonem z elitarnym atletyzmem.

Wysoko w rankingach stoją notowania Cama Withmore’a, niezwykle atletycznego skrzydłowego z całkiem niezłym rzutem z dystansu. Przy swoich parametrach doskonale broni na całym boisku, a także skutecznie walczy o piłkę na obu tablicach. Trudny do zatrzymania w ataku, trudny do przejścia w obronie. Porównania z Jerrym Stackhousem, Milesem Bridgesem czy Jaylenem Brownem nie są na wyrost, choć niedostatkiem Withmore’a jest pewien egoizm w grze, a co za tym idzie konieczność nauki kultury gry zespołowej. Kolejny na liście to Jarace Walker, potężny podkoszowy lub smallballowy center. Niezwykle wszechstronny, a przy swoim wzroście i posturze dodatkowo szybki i zwinny. Świetnie radzi sobie w defensywie, potrafi zagrać przeciwko „prawdziwym” środkowym. W ataku prawdziwy czołg w drodze pod kosz i bardzo przydatny na zasłonach. Do poprawy skuteczność z linii rzutów wolnych oraz lepsza selekcja oddawanych rzutów. Eksperci porównują go z Carlem Landrym, Larrym Johnsonem i nową wersją Paula Millsapa skrzyżowanego z Draymondem Greenem.

W drugiej połowie pierwszej dziesiątki „pickowani” są także Anthony Black i Taylor Hendricks. Pierwszy z nich to kolejny rozgrywający w stawce, który może również zagrać na skrzydle. Sportowy fenomen, który zaczynał od futbolu amerykańskiego, co widać w poczynaniach na parkiecie. Atletyczny zawodnik, który w pierwszej kolejności woli podać niż rzucać. Wszechstronność oferowana przez Blacka sprawia, że fachowcy widzą w nim bardziej „sprężystego” Josha Giddeya lub silniejszego Lonzo Balla. Z kolei Hendricks wydaje się być zawodnikiem nieco niedocenionym. Uniwersalny żołnierz do bronienia obręczy lub całego boiska, który dzięki sporemu zasięgowi ramion i dużej mobilności może robić różnicę także pod tablicą przeciwnika. Wysoki podkoszowy z niemal 40% skutecznością rzutu za trzy idealnie pasuje do dzisiejszej NBA, w której powinien zagościć na długie lata. Porównuje się go z Cliffordem Robinsonem, Antwanem Jamisonem i Jeramim Grantem.

Pod koniec loterii przewija się Gradey Dick – jeden z najlepszych „trójkowiczów” w całej akademickiej koszykówce w USA z przyzwoitym podaniem i przytomną defensywą, porównywany do Bojana Bogdanovicia czy nazywany białym Reggie’m Millerem. Regularnie w draftowych mockach pojawia się również Cason Wallace, zapowiadany jako najlepszy obrońca tego draftu, ze średnią 2 przechwytów na mecz oraz całkiem niezły strzelec pokroju Jrue Holidaya czy De’Anthony’ego Meltona. Mamy również klubowego kolegę Wembanyamy, czyli Bilala Coulibaly’ego. Francuz to ponoć nieoszlifowany talent z bardzo wysoko zawieszonym sufitem potencjału, który bardzo szybko się rozwija. Bardzo duże ryzyko, ale te porównania – wyższy Gerald Green, nowy OG Anunoby czy „baby” Giannis – to całkiem niezła rekomendacja. W loterii przewija się także nazwisko Derecka Lively’ego, jedynego obok Wembanyamy centra w stawce. Bardzo wysoki obrońca z uniwersytetu Duke pokazał w NCAA swoją siłę defensywną, czucie gry i pewną smykałkę do podań. Porównuje się go choćby do Mitchella Robinsona, Tysona Chandlera czy nawet Rudy’ego Goberta. Ciekawie wygląda Kobe Bufkin z uniwersytetu Michigan, który mimo niedostatków swojej postury wygląda na zawodnika kompletnego. Dobrze broni, nieźle podaje, trafia „trójki” na niezłym procencie i dynamicznie atakuje obręcz, choć w żadnej z tych umiejętności nie jest wybitny. Wersja demo Shaia Gilgeousa-Alexandra lub połączenie Tyrese’a Maxeya i Immanuela Quickleya to dość intrygujące porównania.

W dalszej części pierwszej rundy znajdujemy trzy nazwiska, które mogą stać się potencjalnym „stealem” całego draftu. Nick Smith jr. jeszcze nie cały rok temu był numerem 1 na draftowej liście ESPN. Za nim jednak słaby sezon w drużynie uniwersytetu Arkansas, na który wpłynęła kontuzja kolana. Jeśli zdrowy Smith jr. potwierdzi swój potencjał na parkiecie, może być niespodzianką z dalszego miejsca. Podobnie rzecz ma się z Bricem Sensabaugh, ale w jego przypadku mówimy o zaskoczeniu in plus. Combo-forward z Ohio State zanotował ogromny progres i mimo pewnych braków w obronie jego 40% skuteczność za trzy robi wrażenie. Franczyza, która go wybierze powinna go jednak nieco odchudzić. I wreszcie GG Jackson, teoretyczny numer 1 draftu klasy 2024, najmłodszy w całym zestawieniu. Duży talent, za którym rozczarowujący sezon w koszykówce akademickiej. Niewykluczone, że ktoś w pierwszej rundzie zaryzykuje jego wybór na podstawie samego, czystego talentu do oszlifowania.

Wspomniałem we wstępie o polskim akcencie draftu. Jest nim Brandin Podziemski z uniwerystetu Santa Clara, za którym świetny sezon na parkietach NCAA, a co najważniejsze dobry występ podczas Draft Combine, gdzie kluby NBA z bliska przyglądają się nowym graczom. Ojciec Brandina, John sam skontaktował się z Polskim Związkiem Koszykówki, który potwierdził, że sprawa nadania polskiego obywatelstwa Podziemskiemu „jest w toku”. Dwudziestoletni skrzydłowy notował w barwach swojej drużyny średnio 19,9 punktu, 8,8 zbiórki, 3,7 asysty i 1,8 przechwytu na mecz przy skuteczności 43,8% za trzy. Dla reprezentacji byłby zbawieniem i wypełnieniem luki po coraz starszym A.J. Slaughterze. To, że Podziemski zostanie wybrany w drafcie jest pewne, natomiast rozstrzał pomiędzy przewidywanymi miejscami jest ogromny. Eksperci wskazują na końcówkę pierwszej lub początek drugiej rundy, choć w mock drafcie The Ringer plasuje go z 19. wyborem dla Golden State Warriors.

Oprócz typów ekspertów nie należy zapominać o długofalowych planach poszczególnych drużyn. Stąd wspomniana wcześniej potencjalna wymiana 2. wyboru Hornets z Pelicans. Niewykluczone, że 4. pickiem będą handlować także Houston Rockets, jednak pod warunkiem powrotu Jamesa Hardena, a to ponoć coraz bardziej mglista perspektywa. Również wybór numer 6. dla Orlando Magic może stać się przedmiotem wymiany. Niepewny jest także 10. pick Dallas Mavericks, który z dużą dozą prawdopodobieństwa może być w ruchu już podczas draftowej nocy. Bardziej konkretni będą Washington Wizards, którzy po wymianie Bradleya Beala będą ze swoim 8. wyborem szukali jakościowego rozgrywającego. Trudno bowiem wierzyć w pozostanie otrzymanego w wymianie Chrisa Paula w Waszyngtonie.

Przewidywania fachowców i przecieki insiderów nigdy nie dają nam stuprocentowej pewności podczas draftu. Często niemal w ostatniej chwili dochodzi do przetasowań i zaskakujących wyborów. Same predykcje zweryfikuje w dalszej kolejności nadchodzący sezon NBA. Poprzedni draft dość jasno ustalił hierarchię „rookies”, choć nie brakowało zaskoczeń pokroju Walkera Kesslera z Utah Jazz (22. wybór) czy Andrew Nembharda z Indiana Pacers (31. wybór). Z resztą świeżo upieczony mistrz NBA i jej dwukrotny MVP – Nikola Jokić – został wybrany w 2014 roku z 41. numerem. Draft to niepowtarzalna szansa, reszta w rękach i nogach zawodników.

Related Articles