Skip to main content

Kluby Portland Trail Blazers, Milwaukee Bucks i Phoenix Suns porozumiały się wczoraj w sprawie trójstronnej wymiany, na mocy której po 11 latach w Oregonie, Damian Lillard przeniósł swoje talenty do Wisconsin. Do Portland wysłany z Milwaukee został Jrue Holiday oraz niezastrzeżony wybór w drafcie 2029 roku, a także prawo do zamiany picków w roku 2028 i 2030 (oba niezastrzeżone). Z Phoenix do Portland trafili Deandre Ayton i Toumani Camara (52 wybór tegorocznego draftu). Do Phoenix z kolei powędrowali z Blazers Jusuf Nurkic, Nassir Little i Keon Johnson oraz Grayson Allen z Bucks.

Zapraszam na moją analizę tej wymiany z perspektywy wszystkich trzech drużyn…

Portland: Kiedy tylko Damian Lillard oficjalnie zażądał wymiany, klub z Oregonu znalazł się na straconej pozycji. Tak to działa w NBA, szczególnie dla klubów z małego rynku, a deszczowe Portland takim właśnie rynkiem jest. Wielkie gwiazdy zostawiają po swoim odejściu sportową jak i marketingową wyrwę, którą niejednokrotnie trzeba odbudowywać latami. A i tak nigdy nie ma gwarancji na pozyskanie w drafcie na tyle dobrego zawodnika, żeby budować na jego barkach coś większego, niż tylko walka o play-offy. Rzadko zdarza się, żeby za prawdziwą gwiazdę przyszła inna prawdziwa gwiazda. Zazwyczaj oddanie gracza formatu All-Star czy All-NBA łączy się z mocnym zaciągnięciem hamulca ręcznego, czyli mówiąc wprost – tankowaniem. Całe to zjawisko może nam się podobać lub nie, ale w tak, a nie inaczej skonstruowanej NBA, ze swoimi przepisami i regulacjami, przegrywanie przez przez kilka lat i gromadzenie draftowych dóbr, w szerszej skali, ma dużo większy sens sportowy i finansowy, niż maniakalna próba pozostawania średnim. Wyjątek od tej reguły stanowi dosłownie garstka klubów, a to tylko i wyłącznie dlatego, że występują w Los Angeles, Nowym Jorku czy Miami. Nic, absolutnie nic poza geografią nie separuje tych ośrodków od tych wszystkich klubów z m.in. Utah, Memphis, Minnesoty czy Sacramento. Najlepsi wolni agenci nie podpisują z własnej woli kontraktów w klubach z małych rynków. Ale czasem je przedłużają. A to jest ogromny punkt zaczepienia. Kilkuletnie tankowanie oraz wyprzedawanie wartościowych graczy za draftowe dobra jest jak kupowanie losów na loterii i dawanie sobie najlepszej szansy na jej wygranie. Nagrodą jest topowy talent, z którym powrót do wygrywania jest realny i ma sens.

I to jest właśnie miejsce, w którym już za moment znajdą się Blazers. Piszę „już za moment”, bo w teorii pokusa grania „o coś” z Holiday’em, Aytonem, Grantem i Hendersonem może przemknąć przez kilka głów w Portland. Jednakże bardzo w to wątpię i nie spodziewam się, żeby ktokolwiek rozsądny na poważnie zaproponował coś takiego temu klubowi.
33-letni Jrue Holiday wchodzi do Portland „obrotowymi drzwiami”. Kwestią czasu jest, kiedy opuści Blazers. Zdziwię się jeśli zagra choćby jeden mecz w barwach tego klubu. Kto może być zainteresowany byłym już rozgrywającym Bucks? Żartujesz?! Każdy, kto realnie marzy o tytule! Jrue, to elitarny defensor, a napisawszy to wiem, że nawet słowo „elitarny” nie do końca oddaje, jak dobry w jest obronie. Blazers nie dostaną za niego nie wiadomo czego, ale wszystko to, co dostaną, będzie trzeba dodać do listy dóbr za Damiana Lillarda. Pick z roku 2029 oraz prawo zamiany z lat 2028-30 od Bucks muszą rozbudzać wyobraźnię. Za siedem lat, Lillard będzie miał lat 40, a Giannis 35. Siedem lat od teraz, to jest wieczność na standardy NBA. Bucks mogą być wtedy w zupełnie innym miejscu, niż są teraz. A pamiętajmy, że są klubem z małego rynku, a w takich, margines na popełnianie błędów jest naprawdę mały. Blazers zamykają to wszystko w sejfie i czekają. To w połączeniu z ich własnym tankowaniem w najbliższych latach, to może być budowanie potężnego kapitału.

Nie podejrzewam, żeby negocjacje w sprawie transferu Holidaya były długie i twarde. Po pierwsze przez to, co powyżej. Blazers już mają za to trzy bardzo atrakcyjnie wyglądające wybory (tak, technicznie jeden, ale prawo zamiany, szczególnie tak daleko w czasie, traktuję jak osobne picki). Po drugi Holidaya nic nie łączy z Blazers, a Blazers nic nie łączy z nim. Czysty biznes, w którym obie strony maja interes w tym, żeby załatwić sprawę szybko i sprawnie.

Po trzecie, cena za Holidaya nie może być astronomicznie wielka. Pakiet złożony z maksymalnie dwóch wyborów w pierwszej rundzie draftu, schodząca umowa plus młody gracz (lub nawet kombinacja dwóch z tych trzech rzeczy) powinien wystarczyć. Holiday może za rok być wolnym agentem (ma opcję wartą $37,3 mln na sezon 2024-25), a takie „wynajmy” graczy zazwyczaj nie są super kosztowne.

Blazers dostali od Suns 25-letniego DeAndre Aytona, który będzie w drugim roku swojej czteroletniej umowy wartej $132 mln. To nie jest idealny kontrakt w drużynie, która najprawdopodobniej nie będzie chciała być dobra w czasie jego trwania. 25 lat to też nie jest optymalny wiek w takich okolicznościach. Ale za to dla samego Aytona i dla Blazers, to jest idealne środowisko, żeby podbić jego rynkową wartość, a za rok puścić go dalej. Nie ma teraz większego sensu wybieganie zbyt daleko w przyszłość, ale założę się o butelkę soku z mango, że Ayton nie wypełni swojej umowy w Portland. I to wcale nie jest czarny scenariusz ani dla Blazers, ani dla Aytona. Blazers dadzą wszystkie możliwe narzędzia do tego, żeby wyglądał tak dobrze, jak tylko się da. Od niego samego zależeć będzie, jak z tej szansy skorzysta. Będzie to też swego rodzaju miernik tego, jak dobry może być. Ja nie spodziewam się aż tak wiele, ale mogę się mylić.

Blazers mają teraz dwa ciężkie do ruszenia kontrakty (Ayton i Jerami Grant). Ale z drugiej strony znakomitą scenę dla nich obu na produkowanie liczb i podbijanie swojej rynkowej wartości.

Scoot Henderson dostał właśnie kluczyki do prowadzenia tego wozu. Obok niego siedzi Shaedon Sharpe, a z tyłu Anfernee Simons i Ayton. Blazers zapinają pasy i jadą…pewnie w dół, ale z nadzieją, że ten pęd w przyszłości wystrzeli ich w górę.
A już tak całkowicie na koniec – czy Blazers mogli dostać więcej za Lillarda? Cytując klasyka, skoro nie dostali, to znaczy, że nie mogli. A tak poważnie – nie, nie mogli. Transfer po 33-letniego rozgrywającego, który w najbliższych czterech latach zarobi ponad $215 mln nie brzmi zachęcająco dla nikogo. Była dosłownie garstka drużyn, które były chętne w to wchodzić. A tę garstkę trzeba by jeszcze bardziej zawęzić, gdyby wziąć pod uwagę drużyny, które po pozyskaniu Dame’a realnie stawałyby się lepsze. Dlatego kierunek Raptors i Nets dla mnie nigdy nie miał sensu. Lillard z przeciętności w Portland trafiłby do podobnej przeciętności w Toronto lub na Brooklynie. Tylko Heat i Bucks ze swoimi ofertami i gwiazdami obok Lillarda czynili najwięcej sportowego sensu. A zatem patrząc już tylko na oferty tych dwóch konkretnych klubów, to ta od Bucks jest lepsza, niż ta od Heat, bo Holiday odejdzie z „pocałowaniem dłoni”, a umowa Tylera Herro byłaby trudniejsza do ruszenia, a sportowy i finansowy sens zatrzymania go w Oregonie dość wątpliwy.

Phoenix: Słońca po sprowadzeniu Kevina Duranta, a później Bradleya Beala, są w trybie all-in jeśli chodzi o walkę o mistrzowski tytuł. DeAndre Ayton raczej nigdy nie pasował im do koncepcji. Bardziej, niż czekać na jego rozwój, woleli wymienić go na gracza lub graczy zadaniowych. I nie było to żadną tajemnicą w NBA. Jest to zrozumiałe biorąc pod uwagę, że blisko 35-letni Kevin Durant (jutro urodziny!) ani młodszy, ani zdrowszy już nie będzie. Czy 29-letni Nurkic, to będzie dobra zamiana? Z finansowego punktu widzenia na pewno. Bośniak przez najbliższe trzy lata zarobi ok. $55 mln, Ayotn ponad $100 mln. Ale przecież dla drużyny, która po pozyskaniu Bradleya Beala dosłownie zakpiła sobie z drugiego progu podatkowego, czyli nowej regulacji w NBA, która ma (w teorii) powstrzymywać najbogatszych przed tworzeniem „super drużyn”, nie mógł być to cel nadrzędny, prawda? Nie wiem, będę szczery. Jeśli chodzi o atak, to lepszy jest Nurkic, a jeśli chodzi o obronę, to lepszy jest Ayton. Ale trzeba wziąć pod uwagę, że Słońca poszerzyły sobie tym ruchem rotację, co też było ich celem tego lata. Grayson Allen ma za sobą 24 mecze w play-offach, a Nassir Little i Keon Johnson, w najgorszym wypadku, dadzą po parę minut odpoczynku w meczach od 1 do 82 głównym postaciom tego składu. Moim zdaniem Suns nie są ani bliżej, ani dalej z Nurkicem na środku, zamiast Aytona. Ich zdobycie lub nie zdobycie mistrzowskiego tytułu nie będzie przebiegać ani przez Bośnię, ani (przedtem) przez Bahamy.

Dla Milwaukee: Bucks wzięli w banku duży kredyt na zdobycie mistrzowskiego tytułu po pozyskaniu Jrue Holidaya trzy lata temu. Ten ruch się opłacił, bo klub z Milwaukee sięgnął po tytuł w roku 2021. Opłacił się, bo tytuły nie mają swojej ceny, zawsze to powtarzam, ale jeszcze nie do końca się spłacił. Bucks przy tamtej wymianie oddali do Nowego Orleanu następujące wybory: 2024 – prawo do zamiany kolejności wybierania, 2025 – niezastrzeżony wybór w pierwszej rundzie, 2026 – prawo do zamiany kolejności wybierania, 2027 – niezastrzeżony wybór w pierwszej rundzie. Teraz, po pozyskaniu Damiana Lillarda ich draftowa przyszłość od teraz do 2030 roku praktycznie nie istnieje, a ta która istnieje, nie leży do końca w ich rękach. To ogromnie ryzyko dla organizacji z miasta, do którego żadna wolna gwiazda z własnej woli raczej nie przyjdzie. Bucks mogli zagrać bezpiecznie i z niezmienionym składem próbować nadal bić się o tytuły. Ale z drugiej strony, piszę o tym wyżej, małe rynki nie pozyskują wolnych gwiazd, ale mogą próbować je u siebie zatrzymywać, gdy je mają. I to właśnie robią Bucks. Chcą zrobić wszystko, żeby Giannis Antetokounmpo był w Milwaukee zadowolony i miał realną szansę na wygrywanie każdego roku.

I tu pojawia się pytanie nadrzędne – czy elitarny atak Damiana Lillarda i jego gorsza, niż przeciętna defensywa, będzie nadwyżką nad Jrue Holiday’em, który jest z kolei elitarny w obronie, a tylko średni w ataku? Jak dla mnie głównie do tego sprowadza się próba oceny wartości tej wymiany dla Bucks.

Kiedyś się mówiło, że atak wygrywa mecze, ale to obrona zdobywa mistrzostwa. Historia ostatnich paru lat sugeruje, że chyba potrzebujemy zrewidować ten pogląd. A jak to zrobimy, to może się okazać, że to już nie do końca jest rzeczywisty obraz obecnej NBA. Elitarny atak plus dobra dobra, ale już nie koniecznie elitarna, to recepta na zdobywanie mistrzostw. Heat robili w ostatnich finałach defensywne cuda. Nuggets popełniali sporo błędów w kryciu. Ale na koniec dnia, mieli więcej opcji i talentu w ataku, a ich obrona musiała tylko doszlusować do poziomu poprawnego. Zrobiła to i to ekipa z Denver zdobyła mistrzostwo. Pod tym względem ten ruch może przybliżać Bucks do tytułu. Dame daje im tyle spacingu i strzeleckich talentów, ile nigdy nie mieli w erze Giannisa. Tradycją, niemal taką jak „Last Christmas” zespołu Wham w okolicach Bożego Narodzenia, było to, że rozgrywający Bucks niemal znikali w play-offach po atakowanej stronie boiska. Ta tradycja zaczęła się w pierwszym postseason Giannisa, w sezonie 2014-15. Zaczął ją Michael Carter-Williams, a kontynuowali Malcolm Brogdon, Eric Bledsoe a ostatnio Jrue Holiday. Jak dobrzy by nie byli w innych elementach gry, tak atak w ich wykonaniu był zazwyczaj jak zarzynanie świni tępym nożem.

Bucks idą all-in po mistrzostwo, po zatrzymanie Giannisa na kolejne lata. Jeśli w tym nowym składzie zdobędą choćby jeden tytuł, to będzie to ruch, który trzeba będzie uznać za dobry. Tak to działa. Jeśli Giannis nie odejdzie i przez następne lata będzie gwarancją 50+ wygranych i mniej lub bardziej realnej walki o tytuł, to też będzie to scenariusz pozytywny dla Bucks, nawet jeśli tytułu zdobyć się nie uda. To może oczywiście też zakończyć się wielką katastrofą. Ale przecież i z Jrue Holiday’em takie ryzyko zawsze musiało być brane pod uwagę. Holiday po sezonie może być wolnym agentem. Ryzyko nie dogadania się w sprawie nowej umowy zawsze było. Lillard jest pod kontraktem do 2027 roku. Nie jest to tania gwarancja bezpieczeństwa, ale jakaś jest.

Lillard w zasadzie nigdy nie grał w drużynie z elitarnymi obrońcami, teraz ich ma. Może więc okazać się, że jego defensywne mankamenty będą skutecznie niwelowane przez Giannisa, Lopeza oraz Crowdera i Portisa, a jego ofensywne talenty wywindują Bucks no poziom, na jakim jeszcze nie byli.

W idealnym świecie, z perspektywy Bucks, szukałbym młodszej i tańszej gwiazdy, z którą mógłbym odbudowywać zgliszcza po ewentualnym odejściu Giannisa, ale świat idealny nie jest. Podsumowując, choć być może jest to temat na osobne rozważanie, powiedziałbym, że słowa Giannisa, że jego pozostanie w Milwaukee wcale pewne nie jest, dało tej organizacji więcej złego, niż dobrego i nałożyło na zarząd klubu więcej presji, niż na to zasługiwali. Moim zdaniem oczywiście. Bo jakby spojrzeć na historię ostatnich 3-4 lat, to ta drużyna niezmiennie była w gronie faworytów do tytułu, raz go zdobyła, raz była (być może) o kontuzję Middletona od powtórzenia sukcesu. Bucks nie robili spektakularnych ruchów, nie licząc ściągnięcia Holidaya, ale robiła ruchy sensowne, uzasadnione sportowo i finansowo. Giannis mógł powstrzymać się od wrzucania pod walec drogowy ludzi, którzy prowadzą tę organizację całkiem dobrze. Czy gdyby nie te słowa do wymiany po Lillarda by nie doszło? Tego się nigdy nie dowiemy.

Bucks z nowym trenerem, nowym rozgrywającym, będą wyglądać na pewno inaczej, niż w latach wcześniejszych. Ofensywnie aż strach pomyśleć jak dobrzy mogą być. Atakujący kosz Giannis plus Lillard, którego musisz kryć od przejścia linii połowy boiska. To może być zabójczy pick and roll. Czy są bliżej tytułu, niż byliby przed wymianą? Powiedziałbym, że nie. Ale też nie są dalej. Jak dla mnie, ich droga po tytuł będzie równie trudna, tylko usiana wyzwaniami zupełnie innego typu. Jeśli atak Dame’a będzie nadwyżką nad defensywą Jrue, to będzie to ekipa piekielnie trudna do zatrzymania i lepsza, niż była. Jeśli nie będzie, to…zaczną się wyzwania dla tej organizacji.

Related Articles