Jeśli jeszcze nie słyszeliście o Jeremym Sochanie to czas najwyższy nadrobić zaległości w koszykarskiej wiedzy. Przebojowy reprezentant Polski jest „pierwszoroczniakiem” w zespole uniwersytetu Baylor w NCAA. Skauci zaczęli bacznie przyglądać się 18-letniemu zawodnikowi, którego eksperci wskazują jako potencjalny wybór w pierwszej rundzie najbliższego draftu do NBA.
Kim w ogóle jest Jeremy Sochan? Właściwie to Jeremy Juliusz Sochan lub Jeremi, jak zazwyczaj zwracają się do niego najbliżsi. Urodził się w Oklahomie w Stanach Zjednoczonych i jest pół-Polakiem, pół-Amerykaninem. Ma 18 lat, 204 cm wzrostu i pożądaną w obecnej koszykówce wszechstronność. Wychowany w Milton Keynes w Wielkiej Brytanii młody koszykarz pochodzi z bardzo sportowej rodziny. Jego mama, Aneta, również uprawiała basket. Swoje pierwsze koszykarskie kroki stawiała w warszawskiej Polonii. Chwilę po debiucie w pierwszej drużynie „Czarnych Koszul”, zaraz po maturze wyjechała do USA do college’u Missouri. Następnie otrzymała stypendium na uniwersytecie w Oklahomie. Grę w koszykówkę łączyła ze studiami psychologicznymi. Akademicki zespół Oklahoma Panhandle State University, gdzie została kapitanem, występował wówczas w żeńskiej NCAA Division II. Biologiczny ojciec Jeremy’ego, Ryan Keyon Williams również był koszykarzem. Podobnie jak pani Aneta występował w barwach zespołu uniwersytetu Oklahoma, następnie grał w Europie, we francuskim La Rochelle oraz angielskich Reading Rockets i Bristol Flyers.
Sportowe tradycje rodziny Sochanów sięgają jednak jeszcze głębiej. Dziadek Jeremy’ego, Juliusz Sochan był znanym działaczem sportowym koszykarskiej Warszawy. Przez lata pełnił funkcje m.in. kierownika sekcji koszykówki AZS AWF Warszawa czy choćby prezesa Warszawskiego Okręgowego Związku Koszykówki. Z kolei pradziadek, pochodzący z Tomaszowa Lubelskiego Zygmunt Sochan, od 1934 roku był jednym z podstawowych piłkarzy Warszawianki, a później jej kapitanem. Otarł się nawet o występ w reprezentacji Polski. We wrześniu 1935 roku został powołany jako rezerwowy na towarzyski mecz z Łotwą, ale nie pojawił się na boisku. Po wojnie pracował jako trener dzieci i młodzieży oraz był dyrektorem hali sportowo-widowiskowej na Torwarze. Jakby mało było sportowych korzeni ciocia Jeremy’ego, Karolina Sochan trenowała lekkoatletykę. Takie geny to skarb.
„Dżej dżej”, jak o Sochanie mówią koledzy z reprezentacji Polski, w wieku 2 lat razem z rodzicami przeniósł się do Wielkiej Brytanii. Najpierw rodzina mieszkała w Southampton, następnie przeniosła się do Milton Keynes. Mały Jeremy swoją przygodę ze sportem zaczynał w klubie Solent Kestrels. Grał bo chciał, koszykówka sprawiała mu przyjemność. Krok po kroku piął się w góre. Dopiero w wieku 15 lat rodzice uznali, że sprawa jest poważna. Jeremy skorzystał z oferty koszykarskiej akademii Itchen z Southampton, miejsca znanego rodzinie Sochanów. Od tamtej chwili kolejne wydarzenia nabrały szybszego tempa. Dzięki swoim umiejętnościom jako nastolatek zdołał debiutować w drużynie seniorów. Otrzymał również propozycję przyjęcia brytyjskiego obywatelstwa, ale dzięki mamie, która wysłała do PZKosz maila i taśmę z nagraniami, wybrał Polskę. Debiut w reprezentacji do lat 16 zbiegł się z zainteresowaniem skautów. W Anglii od początku mieli świadomość, że nie utrzymają Jeremy’ego długo. Pojawiły się oferty ze szkół średnich w Stanach Zjednoczonych.
W 2019 roku Jeremy wybrał La Lumiere w stanie Indiana, godzinę drogi od Chicago. To wysoko notowana pod względem koszykarskim szkoła. Na amerykańskiej ziemi Sochan spędził zaledwie pół roku. Rozpędzająca się pandemia koronawirusa szczególnie mocno dotknęła USA. Niepewna sytuacja skłoniła Jeremy’ego do powrotu do Europy, gdzie skorzystał z propozycji niemieckiej OrangeAcademy, będącej bezpośrednim zapleczem występującego w Bundeslidze Rathiopharm Ulm. Sprawa była mocno ułatwiona, bowiem skautem niemieckiej drużyny był wówczas Bronisław Wawrzyńczuk, który znał Sochana i jego umiejętności od dobrych kilku lat. W Ulm Jeremy spotkał swojego rodaka, Igora Milicicia juniora, z którym znał się wcześniej z młodzieżowej reprezentacji Polski. Obaj zawodnicy bardzo zaprzyjaźnili się ze sobą. Wtedy pewnie nie spodziewali się, że na koniec eliminacji do Eurobasketu 2022 spotkają się na zgrupowaniu seniorskiej kadry. Otwarcie ówczesnego selekcjonera Mike’a Taylora na powiew świeżości w drużynie narodowej sprawiło, że w pierwszych dniach lutego 2021 roku Jeremy Sochan otrzymał pierwsze powołanie do zespołu Biało-Czerwonych.
To co wydarzyło się w gliwickiej „bańce” przeszło do historii polskiego basketu. 27 lutego 2021 roku w starciu z Rumunią Sochan wybiegł w pierwszej piątce obok A.J.’a Slaughtera, Adama Waczyńskiego, Dominika Olejniczaka i Michała Michalaka. Mając 17 lat, 9 miesięcy i 1 dzień stał się najmłodszym debiutantem w dziejach reprezentacji Polski seniorów. Ale nie to było najbardziej niesamowite tego wieczoru. Wiek to tylko liczba, a Jeremy zagrał jak rutyniarz. W pierwszej akcji dostał „czapę” od potężnego rumuńskiego centra Raresa Uty, ale nie ostudziło to jego zapału. W ciągu 29 minut gry zanotował 18 punktów, 3 zbiórki w obronie, 1 asystę i 2 bloki. Kibice zgromadzeni przed telewizorami (covidowa „bańka” nakazywała rozgrywanie meczów bez publiczności) obejrzeli w wykonaniu polskiego nastolatka m.in. efektowny wsad oraz akcję 3+1, czyli celny rzut za trzy z faulem i wykorzystany rzut osobisty. Kiedy na półtorej minuty przed końcem ważyły się losy meczu Sochan wbił w parkiet wbiegającego pod kosz rywala w stylu, którego nie powstydziłby się sam Dikembe Mutombo. To był jego wieczór.
– Jak się czujesz po debiucie Jeremy?
– Crazy, nie ma słów!
Zgodnie z regulaminem do wywiadów w strefie mieszanej i na konferencję prasową należy oddelegować różnych graczy. FIBA (Światowa Federacja Koszykówki) wyraziła zgodę, aby przebojowy młodzian mógł być w obu miejscach. Sochan „kupił” ekspertów, dziennikarzy i kibiców nie tylko swoją grą, ale także swoją naturalnością. Media nad Wisłą rozpływały się w zachwytach nad rewelacyjnym nastolatkiem. A Jeremy w rozmowie z TVP Sport z rozbrajającą szczerością stwierdził: „Mówili, żeby dawać, dawać, dawać. To zrobiłem i wyszło.”.
Powrót do Stanów Zjednoczonych był kwestią czasu, bowiem Sochan już wcześniej zaakceptował ofertę uczelni uczelni Baylor, której drużyna „Niedźwiedzi” rywalizuje w najwyższej dywizji NCAA. Wybór właśnie tego zespołu nie może dziwić. Baylor jest obrońcą mistrzowskiego tytułu minionego sezonu. Było to pierwsze mistrzostwo ligi uniwersyteckiej w ponad 100-letniej historii uczelni z Waco w Teksasie. Drużyna gra w mocnej konferencji Big 12, a w całej historii z jej szeregów do NBA trafiło 22 zawodników. Spośród wychowanków Baylor do tej pory najlepszej koszykarskiej lidze świata grają m.in. Royce O’Neale w Utah Jazz, Taurean Prince w Minnesota Timberwolves oraz dwaj rookie z ostatniego, lipcowego draftu do NBA – Jared Butler z Utah Jazz oraz Davion Mitchell z Sacramento Kings.
Jeremy jest najmłodszym zawodnikiem w zespole. Obok Kendalla Browna, innego błyskotliwego „pierwszoroczniaka” w Baylor, otrzymuje najwięcej minut na parkiecie, choć to Brown jest zawodnikiem wyjściowej piątki. Sochan jest z kolei najlepszym rezerwowym Teksańczyków. Eksperci wskazują wiele atutów Polaka. Niesamowita odporność psychiczna lub – jak kto woli – „wyłączony” układ nerwowy, imponujące warunki fizyczne, koszykarskie IQ oraz wszechstronność w ataku i obronie. Dzięki przejściu przez cały przekrój rozwoju koszykarza i doświadczeniu zebranemu w Stanach i na Starym Kontynencie „Dżej Dżej” łączy grą i osobowością to co najlepsze z obu światów – europejskie rozumienie gry i zespołowość połączone z amerykańską pewnością siebie i atletyzmem. To właśnie te cechy skupiły uwagę skautów NBA.
Amerykańska koszykówka idzie w kierunku budowania zespołów w oparciu o graczy wszechstronnych. Sprawnych z piłką w ręce, potrafiących rzucać i bronić. Tacy zawodnicy idealnie uzupełniają oparty o gwiazdy zespół pozwalając na grę w różnych ustawieniach i składach osobowych. Sochan wpisuje się w ten schemat niemal perfekcyjnie, choć eksperci wskazują na jeden mankament – musi poprawić regularność rzutu i skuteczność. Postrzegany jest jako tzw. zadaniowiec specjalizujący się w obronie, choć część fachowców widzi w nim „comboforwarda”, czyli zawodnika swobodnie łączącego pozycje niskiego i silnego skrzydłowego. Jeremy całkiem nieźle odnajduje się także na pozycji środkowego podczas gry niską piątką, gdy przeciwnik nie posiada dominującego podkoszowego.
Dzięki dobrym występom na starcie sezonu oraz pod koniec 2021 roku dziennikarze zajmujący się tzw. mock draftami, czyli zestawieniami, który zawodnik i z jakim numerem trafi do jakiego klubu NBA, zaczęli umieszczać nazwisko Sochana na swoich listach. I to nie na końcowych miejscach, ale na całkiem solidnych pozycjach w środku stawki wyborów w pierwszej rundzie draftu. Na tym etapie rozgrywek uniwersyteckich nie ma to aż takiego znaczenia. Swoją obecność na listach Jeremy będzie musiał potwierdzić dobrą grą podczas „March Madness” – marcowego turnieju wyłaniającego mistrza rozgrywek. Decyzja o uczestnictwie w drafcie będzie należała do samego zawodnika. Ewentualne wycofanie się umożliwi mu dalsza grę w lidze akademickiej i walkę o lepszą pozycję w drafcie 2023.
Eksperckie zestawienia to wciąż jednak bardziej medialne giełdy nazwisk niż rzeczywiste zapotrzebowanie klubów NBA na konkretnych zawodników. A sam Jeremy w swoim stylu spokojnie podchodzi do tego tematu. Koncentruje się na życiu studenta, koszykówce, drużynie i kolejnym meczu, choć w ostatnich dniach opuścił trzy spotkania z powodu urazu lewej kostki. Jak sam mówił w wywiadzie NBA to jednocześnie jego „dream i goal” (z ang. marzenie i cel). Wybory, których do tej pory dokonywał w swoim koszykarskim życiu pozwalają wierzyć, że decyzja o przystąpieniu lub nieprzystąpieniu do draftu również będzie przemyślana. Jednego powinniśmy być pewni – jego czas w NBA po prostu nadejdzie.