Skip to main content

Po raz drugi w karierze Judd Trump wygrał cenionego w świecie snookera Mastersa. W finale przegrywał z Markiem Williamsem 7:8, jednak wygrał trzy partie z rzędu i to on mógł się cieszyć z tego najbardziej prestiżowego trofeum spośród turniejów nierankingowych.

Żeby wygrać Mastersa nie ma mowy o żadnym szczęśliwym losowaniu, łatwiejszej drabince, czy tego typu rzeczach. Tu sprawa ma się jasno – do Alexandra Palace przyjeżdża 16 najwyżej rozstawionych snookerzystów w rankingu (po UK Championship). Chyba, że ktoś nie może albo… toczy się wobec niego postępowanie dyscyplinarne. Tak jest w przypadku Yana Bingtao oraz Zhao Xintonga. Niedawno światem snookera wstrząsnęła wielka afera związana z ustawianiem spotkań. Więcej o tym pisaliśmy tutaj.  W tekście była mowa o  siedmiu zawieszonych snookerzystach. Potem dołączyli kolejni. Napierw w grudniu Chen Zifan, a później, już w styczniu, Zhang Jiankang oraz Zhao Xintong. To ostatnie nazwisko boli najbardziej, bo to przecież jeden z największych młodych talentów, zawodnik z TOP10, zwycięzca UK Championship oraz German Masters, będący w szczytowym momencie nawet na 6. miejscu w rankingu. Ten, o którym sam O’Sullivan mówił per… syn.

Dwóch Chińczyków w turnieju Masters więc zabrakło, a ich miejsce zajęli David Gilbert oraz Hossein Vafaei. Irańczyk to zeszłosezonowa sensacja turnieju Shoot-Out, czyli najbardziej efektownego i błyskawicznego turnieju w kalendarzu, gdzie na uderzenie zawodnicy mają po 10 lub 15 sekund. Trzeba zatem myśleć i wbijać błyskawicznie. Dzięki tamtej wygranej Irańczyk zgarnął 100 tys. funtów rankingowych i przesunął się aż o 19 pozycji w rankingu – na miejsce 23. I to on był jedynym debiutantem w całym turnieju, ale od razu na dzień dobry wyeliminował drugiego w światowym rankingu i świeżo upieczonego zwycięzcę English Open Marka Selby’ego. Oprócz tego nie zabrakło całej śmietanki snookerowej, czyli Ronniego O’Sullivana, Johna Higginsa, Neila Robertsona, Marka Selby’ego, Marka Williamsa. Najbardziej niezawodolony może czuć się Australijczyk Robertson, bo przecież to on bronił tutaj tytułu sprzed roku, a potknął się już na pierwszej przeszkodzie – Shaunie Murphym.

W Mastersie nie chodzi jednak o to, by podbić swoją pozycję w rankingu, bo wygrana nic w tym przypadku nie daje. Nie zmienia to faktu, że jest to trzeci najważniejszy turniej w kalendarzu oprócz mistrzostw świata i UK Championship. Składa się na tzw. “Potrójną Koronę”. Judd Trump jest oczywiście beneficjentem takiego trypleciku (jako jeden z 11 zawodników w historii), bo został mistrzem świata w 2019 roku, a w UK Championship to w ogóle zabłysnął w światowym snookerze w 2011 roku, zostając tam niespodziewanym tryumfatorem. Zdobył drugiego Mastersa w swojej karierze i wygrał 250 tysięcy funtów. Nie miał łatwej przeprawy, bo musiał się w dwóch pierwszych rundach pojedynkować w deciderach. Dopiero w półfinale łatwo poradził sobie ze Stuartem Binghamem i był to dla niego spacerek. Finał ma już większy format, bo gra się nie do sześciu wygranych frejmów, a do dziesięciu. Tam po bardzo wyrównanym spotkaniu pokonał Marka Williamsa 10:8.

Trumpa tak naprawdę nie powinno być w turnieju już po pierwszej rundzie. Doskonałą okazję do wyeliminowania go zmarnował Ryan Day. Walijczyk w deciderze nieczysto trafił w czerwoną bilę, ale później uratował się fantastycznym rozbiciem. Naprawił swój błąd doskonałym cięciem oraz rozbiciem całej puli czerwonych. Ale… miał pecha. Bo przy tym świetnym rozbiciu do uzdy wpadła mu jedna z czerwonych i do stołu podszedł Trump. To on zatem skorzystał z otwartego stołu, a jedną z czerwonych wbił efektownie dla publiczności – od bandy. Wcześniej, jeszcze przy stanie 5:3 dla Daya, było 51:51 i sprawa frejma rozstrzygała się w dogrywce, grając na samej czarnej. Day miał trudną, ale możliwą do wbicia czarną do narożnej kieszeni, ale zmarnował okazję, a Trump podszedł i uratował się już dużo łatwiejszym wbiciem do przeciwnej narożnej. To były dla niego trudne momenty w tym turnieju, a Ryan Day zmarnował za dużo takich szans i przegrał trzy kolejne frejmy z rzędu. Trump odrobił z 3:5 na 6:5.

Ogólnie Trump grał średnio, czego efektem było późniejsze wymęczone zwycięstwo z Barrym Hawkinsem. Znów 6:5, znów decider i znów to przeciwnik prowadził. Półfinał to najłatwiejsze zadanie, ale poziom zaprezentowany przez Binghama i Trumpa był niski i pozwalał sądzić, że Mark Williams przejedzie się po młodszym Angliku w finale i wygra dość pewnie. A tymczasem los spłatał figla i Trump, jak przyzwyczaił w tym turnieju, znów zrobił come back. – Powinienem był odpaść w pierwszej rundzie, powinienem był odpaść w drugiej rundzie, powinienem był przegrać tę. Jestem jak kot – podsumował swoje zwycięstwo 33-latek. Pokonany Mark Williams w dobrze sobie znanym żartobliwym tonie przyznał z kolei, że daje po prostu młodszym ludziom szanse na pieniądze. Kiedy Williams wygrywał swojego pierwszego Mastersa, to Trump był jeszcze w podstawówce. W finale był kolejnym, który powinien pokonać Judda, zwłaszcza po deklasacji 136:0 w partii numer 15. Tam Walijczyk popisał się brejkiem 107-punktowym. Trump jest jednak jak kot i także to przetrwał, kończąc finał swoim najwyższym brejkiem 126-punktowym.

Related Articles