Skip to main content

Nowy sezon NBA wystartuje już 22 grudnia. Związek zawodników NBA oraz władze ligi, wespół z właścicielami poszczególnych drużyn, doszli do porozumienia w sprawie szczegółów (ale jeszcze nie wszystkich) sezonu 2020-21. A wyglądać będzie to tak:

– Sezon zasadniczy składać się będzie z 72, a nie 82 meczów.

– Po drafcie, zaplanowanym już wcześniej na 18 listopada, otwarte zostanie okno transferowe, a raczej wolna agentura.

– Wzorem zaproponowanym w bańce, zorganizowany zostanie turniej play-in o wejście do play-offs. Przy czym, w bańce tyczył się on tylko drużyn z pozycji 8-9. Teraz zostanie rozszerzony prawdopodobnie także o ekipy z miejsc 7 i 10.

– Weekend Gwiazd w Indianapolis zostanie (najprawdopodobniej) odwołany.

– Będzie dwutygodniowa przerwa w rozgrywkach miej więcej w ich środku. Z jednej strony ma być to ukłon w stronę graczy, szczególnie tych którzy jeszcze całkiem niedawno grali na Florydzie. Z drugiej jednak strony, ma być to bufor bezpieczeństwa, na wypadek gdyby rozgrywki trzeba było chwilowo wstrzymywać.

– Terminarz nie będzie znany w całości. Liga ma wypuścić kalendarz rozgrywek do maksymalnie połowy sezonu. Potem, w zależności od tego, jak łatwo/trudno wszystko będzie przebiegać, liga będzie czynić usprawnienia.

– NBA chce maksymalnie zredukować podróżowanie. Dajmy na to, drużyna ze wschodniego wybrzeża, przyjeżdżająca na przykład do Los Angeles, grałaby po więcej, niż jednym spotkaniu i z Clippers i Lakers, a może także i innymi ekipami, które w tym samym czasie gościłyby w Kalifornii.

Nie jest to ani sensacyjna, ani niespodziewana wiadomość. Oferta w tym, lub bardzo podobnym kształcie leżała na stole już od jakiegoś czasu. Pojawiały się jednak głosy pewnej grupy graczy, żeby start rozgrywek przesunąć na przynajmniej 18 stycznia, czyli na Martin Luther King Day. Do związku zawodników dotarło jednak, że więcej mają do stracenia, niż zyskania, w przypadku naciskania na późniejszy start sezonu.
Data 22 grudnia nie jest bowiem przypadkowa. Mecze grane w ramach nocy otwierającej sezon, każdego roku cieszą ogromną popularnością. Podobnie jak spotkania rozgrywane w Boże Narodzenie. Tym sposobem, w odstępie ledwie trzech dni, stacje telewizyjne dostaną to, czego pragną – wysoce pożądanego produktu, który będą mogły dobrze opakować i jeszcze lepiej sprzedać. Właściciele drużyn i władze ligi przekonały ostatecznie graczy, że także i im powinno na tym zależeć. Każda zarobiona suma pieniędzy w tym sezonie, każda niestracona suma pieniędzy, będzie mieć kolosalne znaczenie dla kondycji ligi w przyszłości.

Tak skonstruowany kalendarz NBA, pozwoli graczom tej ligi bezkolizyjnie wziąć udział w Igrzyskach Olimpijskich w Tokio. A mówiąc wprost, NBA uniknie walki o kibica i jego czas spędzony przed telewizorem. Szacuje się, że jeśli rozpoczęty 22 grudnia sezon, odbędzie się w miarę płynnie, bez jakiejś katastrofy, to do ligowej kasy wpłynie nawet do miliarda dolarów więcej, niż gdyby zaczynać rozgrywki w drugiej połowie stycznia.
Władze ligi wyliczają, że jakieś 40% ich ogólnego dochodu, pochodzi od kibiców, którzy fizycznie pojawiają się w halach NBA i tam wydają swoje pieniądze. Na ten moment, we wszystkich swoich kalkulacjach, NBA przyjmuje wariant najgorszy, to znaczy taki, że przez cały sezon trzeba będzie grać przy pustych halach. Ale po cichu, wszyscy liczą, że sytuacja się poprawi. Obowiązujące obecnie w Stanach Zjednoczonych obostrzenia odnośnie zgromadzeń podczas imprez masowych (do 500 osób), na dzień dzisiejszy dotykałyby 20 z 30 drużyn NBA.

Do dogadania cały czas pozostaje kilka kwestii finansowych, i do tego właśnie tematu strony mają wrócić w najbliższej przyszłości. Liga każdego roku, zostawia w “depozycie” ok. 10% pieniędzy należących do graczy. Później, w zależności od tego, jak od strony finansowej przebiegł dany sezon, pieniądze oddaje zawodnikom, lub zatrzymuje ich część. W związku z poniesionymi stratami za pandemiczne rozgrywki 2019-20, depozyt na ten sezon ma być dużo większy. Jak duży? Jeśli wierzyć doniesieniom z negocjacyjnych rozmów, liga i właściciele drużyn, zaproponowali graczom 18% depozyt. Pojawiła się grupa gwiazd, która powiedziała nie na taką propozycję. Podobno nie było w niej LeBrona Jamesa, który wcześniej optował za styczniową datą startu sezonu, ale ostatecznie zgodził się na grudzień. Jeśli wierzyć władzom ligi i właścicielom drużyn, to stawka 18% jest swego rodzaju "prezentem" dla graczy. Według ich wyliczeń, realnie patrząc na finanse, depozyt mógł sięgnąć nawet 25-30% (wstępnie mówiło się, że może wynieść nawet 40%). Gracze zatem nie mają silnych argumentów po swojej stronie. Mimo (chwilowego) impasu w rozmowach, sezon nie jest raczej zagrożony. Związek zawodników zdaje sobie sprawę z tego, że przegra jeśli pójdzie na totalną wojnę z ligą i władzami ligi. W tym momencie gracze i właściciele dzielą się dochodami "po połowie." (były czasy, kiedy do graczy trafiało nawet 58%). Mówi się, że gdyby usiąść i jeszcze raz spisać umowę zbiorową, to właściciele nie zgodziliby się na taki podział dóbr. Gracze mają tego świadomość i raczej nie spróbują sprawdzać tego scenariusza. Szczególnie w tych niepewnych czasach. O ile wąska grupa gwiazd, która ogromny dochód czerpie spoza NBA, poradziłaby sobie finansowo w sytuacji zawieszenia rozgrywek, o tyle przytłaczająca większość zawodników, chce grać i zarabiać. Dopięcie negocjacji jest zatem „tylko” kwestią czasu i detali. Dla kibiców informacją dnia jest to, że NBA wraca 22 grudnia. 

Related Articles