Nie brakowało opinii, że bez Novaka Djokovicia tegoroczny Australian Open będzie nudny. To jednak bardzo przestrzelone przewidywania, bo impreza w Melbourne jest znakomita. Popis wspaniałego tenisa przyniosły szczególnie ćwierćfinały singla mężczyzn.
Wprawdzie polscy kibice powodów do radości w rywalizacji panów nie mają, bo Hubert Hurkacz odpadł bardzo wcześnie, to jednak obserwowanie innych zawodników jest w tym roku źródłem ogromnej satysfakcji. Z czterech ćwierćfinałów aż trzy zakończyły się pięciosetowymi dreszczowcami.
No to po kolei. Jako pierwsi o półfinał walczyli Denis Shapovalov i Rafael Nadal. Kanadyjczyk, który wcześniej wyeliminował złotego medalistę z Tokio, Alexandra Zvereva, przegrał dwa pierwsze sety. Potem Nadal miał spore problemy fizyczne. Bolał go brzuch, był wyraźnie nieswój. Przegrał dwie kolejne partie i wyglądało na to, że straci szansę na 21. w karierze wielkoszlemowy triumf. Nic takiego się jednak nie stało. Nadal to gigant, który wychodził już z niejednej opresji. W piątym secie zmobilizował się należycie, zagrał na najwyższym poziomie i wygrał 6:3. Tym samym awansował do 36. wielkoszlemowego półfinału. Więcej mają tylko Roger Federer i Novak Djokovic. Nadal w Melbourne wygrał tylko raz – w 2009 roku. Od tamtej pory w turnieju wygrywali niemal wyłącznie wielki Szwajcar i wieki Serb. Z jednym wyjątkiem, notabene także szwajcarskim – w 2014 turniej wygrał Stan Wawrinka. Nadal w tym czasie przegrał cztery finały – dwa z Djokoviciem, jeden z Federerem i jeden ze wspomnianym Wawrinką.
Rywalem Nadala w walce o finał będzie Matteo Berrettini. Włoch przeszedł taką samą drogę jak Hiszpan. Prowadził w swoim meczu 2:0, ale potem oddał pole Gaelowi Monfilsowi. Francuz wyrównał i miał przewagę psychologiczną. Przynajmniej tak się wydawało. Berrettini w ostatniej partii już na dzień dobry dwa razy przełamał jednak rywala, a potem spokojnie utrzymał prowadzenie do końca. Dla Berrettiniego to dopiero trzeci w karierze półfinał Wielkiego Szlema. Jest jednak o 10 lat młodszy od Nadala, więc sporo jeszcze przed nim.
Większych emocji nie doświadczyliśmy w pierwszym środowym ćwierćfinale. Stefanos Tsitsipas przejechał się po Janniku Sinnerze 6:3; 6:4; 6:2. Mecz nie trwał nawet dwóch godzin. Sinner po meczu sam przyznał, że Grek grał na takim poziomie, do jakiego on nie miał podjazdu. To o tyle zaskakujące, że przed turniejem Tsitsipas miał problemy zdrowotne. Walczył z czasem. W ATP Cup nie był jeszcze w pełni formy. Pamiętamy to zresztą doskonale, bo odpuścił mecz z Hubertem Hurkaczem. W Melbourne najbliżej porażki był w 1/8 finału. Taylor Fritz urwał mu dwa sety, ale finalnie Amerykanin musiał przełknąć gorycz porażki.
Ze świetnej strony w 1/8 finału pokazał się także inny Amerykanin, Maxime Cressy. On z kolei postraszył Daniła Miedwiediewa. Rosjanin wściekał się na korcie, bo nie spodziewał się takiej przeprawy. Cressy grał tenis archaiczny, ale przy tym niezwykle efektowny. Niemal w każdej akcji wędrował pod siatkę i grał wolejem. W końcu urwał jednak zwycięzcy US Open 2021 tylko jednego seta. To była jednak tylko zapowiedź wielkich emocji w ćwierćfinale. Tym razem rywalem Miedwiediewa był inny gracz z Ameryki Północnej, konkretnie reprezentujący Kanadę Felix Auger-Aliassime. Ten niesamowicie utalentowany młokos w poprzedniej rundzie ograł Marina Cilicia. Doświadczony Chorwat na pewno mógł się czuć rozczarowany, bo po pokonaniu Andrieja Rublowa wyglądał na mocnego kandydata do gry w półfinale.
Przejdźmy jednak do starcia, które okrasiło ćwierćfinały. Miedwiediew napotkał się z wielkim oporem Aliassime’a. Przegrywał już 0:2, choć trudno powiedzieć, by grał źle. Po prostu po drugiej stronie siatki stał znakomity rywal. Rosjanin mógł mieć jedynie pretensje do siebie o podwójne błędy serwisowe, które przytrafiały mu się na ogół w bardzo ważnych momentach.
Trzeci set przeszedł bez przełamań i z raptem jednym break pointem. Rozstrzygał więc tie-break, tak jak w partii pierwszej. Tym razem jednak Miedwiediew zachował więcej zimnej krwi. Wygrał i utrzymał się w grze. Żelazne nerwy wicelider światowego rankingu musiał pokazać także w czwartym secie, bo trochę niespodziewanie przy stanie 5:4 dla Kanadyjczyka, doczekaliśmy się pierwszej piłki meczowej. Wcześniej większość gemów kończyła się pewnym zwycięstwem serwującego, a tym razem Rosjanin miał pistolet przy skroni. Wyszedł z opresji, a za moment przełamał rywala. Tego seta wygrał 7:5 i stał się faworytem ostatniej partii.
I rzeczywiście, młody Auger-Aliassime wyraźnie słabł. Wciąż atakował, wciąż szukał przewagi na korcie, ale po drugiej stronie była maszyna. Miedwiediew dochodził do niemal wszystkich piłek i przebijał się. Można było odnieść wrażenie, że to Djoković. W trzecim gemie Rosjanin przełamał rywala i tej przewagi nie oddał już do końca. Ale to nie tak, że nie było emocji. W ostatnim gemie Kanadyjczyk miał dwa break-pointy, które pozwoliłyby wyrównać. Zmarnował je, a Miedwiediew więcej szans swojego przeciwnikowi już nie dał. Po ponad 4,5-godzinnej wojnie wyżej notowany Danił sięgnął po zwycięstwo i może szykować formę na półfinał z Tsitsipasem. Pewne jest to, że Grek będzie bardziej wypoczęty. Ale bilans bezpośrednich pojedynków obu panów jest korzystniejszy dla Rosjanina.
Półfinały singla mężczyzn rozegrane zostaną w piątek. W czwartek na korcie królować będą panie, a my ściskać będziemy kciuki za Igę Świątek.