Wobec udziału Igi Świątek w tegorocznych finałach Billie Jean King Cup, z miejsca szanse Polski na sukces mocno urosły. Biało-czerwone zdaniem wielu miały być czarnym koniem finałów. Awans do meczu półfinałowego niejako potwierdził takie przewidywania. Niestety, w pojedynku z Włoszkami zabrakło trochę szczęścia, a przede wszystkim zimnej krwi i wykorzystywania swoich szans. Polki odpadły i niestety nie wystąpią w środowym finale imprezy.
Zanim przejdziemy do poniedziałkowej batalii z Włoszkami, prześledźmy zawiłą drogę Polek do półfinału. Impreza dla biało-czerwonych miała rozpocząć się w zeszłą środę, ale z powodu intensywnych opadów deszczu i powodzi w Maladze, mecz z Hiszpankami został przełożony na piątek. Zaczął się od najdłuższego singlowego meczu w historii turnieju Billie Jean King Cup (również wliczając w to Federation Cup czy Fed Cup, czyli wcześniejsze nazwy imprezy). Magda Linette grała z Sarą Sorribes Tormo, zawodniczką, z którą nigdy do tej pory nie wygrała. Polka wygrała pierwszą partię po tie-breaku, drugą przegrała wyraźnie 2:6. W trzecim secie potwornie zmęczona Linette zdołała wygrać 6:4, choć w końcówce wyglądała, jakby odbijała piłki ostatkiem sił. Mecz potrwał 3 godziny i 49 minut, co jak na realia kobiecego tenisa jest końską wręcz dawką gry.
Tym samym Polki były o krok od awansu. Iga Świątek wyszła na kort na pojedynek ze swoją dobrą koleżanką, Paulą Badosą. Iga wygrała pierwszego seta 6:3, ale w drugim Badosa wzniosła się na wyżyny i ograła naszą tenisistkę po tie-breaku. Na szczęście widmo porażki nie zajrzało Idze w oczy na poważnie – wiceliderka światowego rankingu trzeciego seta wygrała bardzo wyraźnie, 6:1. Tym samym bez konieczności pojedynku deblowego, Polki pokonały Hiszpanki 2:0 i zameldowały się w ćwierćfinale, już w tym momencie wyrównując nasz najlepszy wynik w wieloletniej historii tego turnieju.
Ćwierćfinał z Czeszkami nasze panie rozgrywały już w sobotę wieczorem. Zaczęło się od starcia Magdaleny Fręch – tym razem to ona dostała szansę gry w singlu od kapitana kadry, Dawida Celta. Jej rywalką była niżej notowana w rankingu Marie Bouzkova. Pierwszy set to popis Czeszki, która wygrała 6:1. W drugim do głosu doszła Fręch i wygrała 6:4. Niestety, ostatecznie szala zwycięstwa w tym meczu przechyliła się na stronę Bouzkovej, która w ostatnim secie zwyciężyła 6:4. Iga Świątek stała więc pod ścianą – tylko zwycięstwo z Lindą Noskovą przedłużało nasze szanse na półfinał. Świątek była oczywistą faworytką tego meczu i wygrała pierwszą partię po tie-breaku. Niestety, w drugiej w kluczowym momencie dała się przełamać i przegrała 4:6. Trzeci set to kolejne duże emocje. Iga prowadziła 4:1, ale Noskova odrobiła straty. Przy stanie 6:5 serwowała Czeszka i wszystko wskazywało na to, że o wygranej w tym meczu zdecyduje tie-break trzeciego seta. Iga wywalczyła sobie jednak dwa break pointy i drugi z nich – z dużą pomocą Noskovej, która przestrzeliła prostą piłkę – zakończył się sukcesem Polki. Ta wygrana oznaczała, że w meczu Polska – Czechy jest remis 1:1, a o wygranej w meczu zdecyduje debel.
Mimo zmęczenia trzysetowym pojedynkiem z Noskovą, do gry podwójnej wyszła Iga Świątek w parze z Katarzyną Kawą. Po drugiej stronie siatki stanęły Marie Bouzkova i Katerina Siniakova. Nasz duet wyglądał w deblu dużo lepiej – doświadczenie Kawy i umiejętności Świątek, która swego czasu również grywała w deblach, zrobiło swoje. 6:2; 6:4 dla Polek i wygrana 2:1 w całym meczu. Tym samym pierwszy w historii półfinał dla naszej żeńskiej reprezentacji stał się faktem.
Półfinał to już historia najnowsza – poniedziałkowe popołudnie i wieczór. Do pierwszego singlowego starcia wyszła Magda Linette, której przeciwniczką była znacznie niżej notowana Lucia Bronzetti. Niestety, Polka popełniała w tym meczu tak dużo rażących, kardynalnych błędów, że ranking nie miał żadnego znaczenia. Pierwszego seta Linette przegrała do czterech, drugiego w tie-breaku do trzech. Gdy tylko wydawało się, że Magda łapie odpowiedni rytm, za chwilę znów nie dawała sobie rady z solidnością przeciwniczki, która sumiennie przebijała piłkę na drugą stronę. Znów zatem dużo zależało od Świątek. Iga zmierzyła się z Jasmine Paolini, czyli jedną z rewelacji mijającego sezonu w kobiecym tenisie i jednocześnie zawodniczką o polskich korzeniach. Wielką klasę zawodniczki poznaje się po tym, że potrafi wrócić do meczu, nawet gdy potwornie jej nie idzie. Iga to zrobiła – rozgrywając wyjątkowo słaby jak na siebie mecz wygrała w trzech setach – 3:6; 6:4; 6:4. To była wielka męczarnia. Wiele razy wydawało się, że jest już po sprawie, ale heroiczna walka i duży pakiet umiejętności pozwoliły Idze przetrwać. I znów dać szansę na sukces w deblu.
Skoro zwycięskiego składu się nie zmienia, Celt znów posłał do gry podwójnej parę Świątek/Kawa. Włoską ekipę reprezentowały Paolini i Sara Errani. To był zdecydowanie mecz niewykorzystanych szans. Przez cały czas wydawało się, że to nasze są bliżej przełamania rywalek. Że grają lepiej. Że łatwiej wygrywają swoje gemy serwisowe niż zawodniczki z Italii. W końcu przy stanie 5:4 nasze panie miały trzy piłki setowe. Włoszki wybroniły się i utrzymały podanie, a potem wygrały dwa kolejne gemy i całego seta. Niestety, w kluczowych momentach zawodziła przede wszystkim Kawa, która chyba nie radziła sobie z presją.
Ale co powiedzieć w tej sytuacji o drugim secie? Polki prowadziły już 5:1 w gemach! 5:1!! Co stało się później? Trudno to wytłumaczyć. Nasze panie przegrały sześć kolejnych gemów. Nie doprowadziły do choćby jednej piłki setowej. Przegrały 5:7, tak jak w pierwszym secie. I to oznaczało koniec marzeń o finale Billie Jean King Cup. Włoszki zagrają w nim ze zwyciężczyniami meczu Wielka Brytania – Słowacja.
Półfinał to i tak historyczne osiągnięcie biało-czerwonych, ale uciekła wielka szansa nawet na wygranie imprezy. Było to w zasięgu ręki. Nie wiemy, czy była to niepowtarzalna szansa, ale na pewno trudno wierzyć, że przemęczona mnogością występów indywidualnych Iga Świątek będzie co roku przyjeżdżała na te rozgrywki. A to głównie na niej „wisiał” wynik Polek w Maladze.