Tegoroczne finały WTA to przykład, jak nie należy organizować wielkich imprez. Impreza jest katastrofą na niemal każdej płaszczyźnie i już wiadomo, że nie uda jej się ukończyć zgodnie z planem dziś w nocy. Kilka zawodniczek pozostaje w Cancun przynajmniej do jutra.
Wśród nich może być Iga Świątek. Polka przeszła przez rywalizację w grupie suchą stopą – wygrała wszystkie trzy mecze bez straty seta i wczoraj w nocy czekała na półfinałową rywalizację z Aryną Sabalenką. Białorusinka dzień wcześniej dokończyła przerywany kilka razy mecz Eleną Rybakiną. Udało jej się wygrać w trzech setach, dzięki czemu wyszła ze swojej grupy z 2. miejsca, trafiając na Polkę w półfinale. Zapowiadany jako jeden z najważniejszych meczów sezonu pojedynek Sabalenki ze Świątek może mieć kluczowe znaczenie dla losów pozycji nr 1 w światowym rankingu. Jeśli wygra Sabalenka, na pewno utrzyma się na szczycie. Jeśli przegra, Świątek będzie potrzebowała wygranej w finale, by powrócić na prowadzenie.
No i mecz dwóch najwyżej notowanych zawodniczek na świecie nawet się rozpoczął. Rozegrano trzy gemy i… koniec. Po raz kolejny w Meksyku spadł deszcz i finalnie zawodniczki nie wznowiły już gry. Dokończenie tego hitu dziś w nocy, prawdopodobnie gdzieś koło północy. O ile oczywiście pozwolą na to warunki.
W Cancun od samego początku imprezy kapryśna pogoda torpeduje turniej. O tej porze w Meksyku deszcz i mocne podmuchy wiatru są codziennością. Czy tak ciężko było to sprawdzić, przyznając akurat tej lokalizacji organizację najważniejszego turnieju WTA w sezonie? Organizację na korcie, który nie jest nawet zadaszony. Pomijając już fakt, że został zbudowany na dzień przed pierwszymi meczami…
Niedługo rozpocznie się ATP Finals. Z góry wiadomo, że w Turynie, bo podpisano tam kilkuletnią umowę. Na pięknym obiekcie, pod dachem i przy pełnych trybunach. Pogoda nie będzie miała żadnego znaczenia. Tymczasem WTA Finals przerzucane jest z roku na rok w dziwniejsze miejsce, tak jakby ktoś po omacku jeździł palcem po mapie. Rok temu Fort Worth w USA i mecze przy świecących pustkami trybunach. W tym roku meksykańskie Cancun, znów puste trybuny, a na dodatek ciągłe problemy z pogodą i przekładanie meczów. Jeśli ktoś bukował sobie bilet powrotny do domu na niedzielę, to nie obejrzy najważniejszego meczu – finału singla, bo już teraz wiadomo, że to spotkanie przełożone jest na poniedziałek 22:30 czasu polskiego.
Równolegle do rywalizacji singlowej, toczy się walka w deblu. I może dojść do sytuacji, że para Cori Gauff / Jessica Pegula rozegra dziś… trzy mecze. Jeśli panie wygrają 2:0 przerwany mecz grupowy z parą Laura Siegemund / Wiera Zwonariowa, wówczas awansują do rozgrywanego później półfinału. A jeśli wygrają również ten półfinał, to czeka ich mecz finałowy. To wszystko przy założeniu, że nie przeszkodzi pogoda. No i w tym miejscu trzeba dodać, że Pegula w poniedziałek zagra na pewno jeszcze w finale singla, bo wczoraj zdążyła zagrać swój półfinał i pokonała… koleżankę z deblowej pary, czyli „Coco” Gauff. Pegula idzie jak burza – wszystkie grupowe mecze wygrała bardzo pewnie i tak samo było w pojedynku półfinałowym z zagubioną Gauff. Peguli najwyraźniej odpowiadają trudne warunki, panujące w Cancun (m.in. silny wiatr). Wszyscy podkreślają znakomity return Amerykanki. Jeśli nawet Iga wygra z Sabalenką, w finale czeka ją ciężka batalia.
Niestety, sportowa rywalizacja w Cancun schodzi trochę na plan dalszy. Dookoła trwa ogólna debata na temat nieudolności władz WTA i potencjalnych zmian na szczytach tej organizacji. Teoretycznie najważniejszy turniej, który mają pod swoimi skrzydłami, został karykaturą. Zamiast promocji kobiecego tenisa, jest całkowita antyreklama. Porównanie z ATP Finals to trochę jak zestawianie meczu okręgówki ze spotkaniem Ekstraklasy.