Skip to main content

Czy zwycięstwo wicelidera światowego rankingu z liderem można uznawać za sensację? W tym wypadku chyba tak. Danił Miedwiediew ograł w trzech setach Novaka Djokovicia w finale US Open. Nie będzie Klasycznego Wielkiego Szlema i 21. triumfu Nole. Przynajmniej póki co.

Różne scenariusze można było kreślić przed niedzielnym finałem w Nowym Jorku. Djoković po drodze tracił pojedyncze sety, przeważnie pierwsze. W półfinale z „Saszą” Zverevem stoczył pięciosetowy bój, zakończony udanym rewanżem za porażkę w Tokio. Miedwiediew w drodze do finału stracił zaś tylko jednego seta i niespecjalnie namęczył się w swoim półfinale. Z drugiej strony grał przecież 20-krotny triumfator turniejów wielkoszlemowych z pretendentem do pierwszej wygranej w karierze. Wielki zawodnik vs talent bez wielkich sukcesów. Nad wszystkim wisiał też tegoroczny finał z Melbourne, gdzie Miedwiediew ostrzył sobie zęby na pokonanie Djokovicia, a skończyło się gładkim 3:0 dla Serba. I jeśli ktoś wieszczył trzysetówkę w US Open, to raczej znów na korzyść Nole, który walczył o historyczne rzeczy.

Ale rzeczywistość okazała się zgoła odmienna. Już pierwszy gem meczu zakończył się przełamaniem serwisu Serba! Rosjanin skutecznie zaatakował, a potem bardzo dobrze radził sobie w swoich gemach serwisowych. Bombardował asami lub podaniami, po których dobry return jest po prostu niemożliwy. Djoković nie miał nawet jednego break pointa. Ba, przy serwisie Rosjanina ugrał w całym secie raptem trzy punkty! Szybkie przełamanie ustawiło i załatwiło sprawę. 6:4.

Klucz do losów tego meczu leży jednak chyba w drugiej partii. Djoković odważnie szukał swoich szans i w dwóch pierwszych gemach serwisowych Miedwiediewa miał pięć break pointów, ale żadnego z nich nie wykorzystał! Przy stanie 2:2 sam stracił podanie, a dalej przerobiliśmy scenariusz z pierwszego seta. Gemy raczej krótkie, z dużą przewagą tego, który właśnie serwował. Miedwiediew po półtorej godziny gry miał wynik 2:0.

Jeśli ktoś w światowym tenisie może odrobić 0:2 w finale Wielkiego Szlema i wygrać, to jest to właśnie Novak Djoković. Nie można było więc niczego przesądzać. Wprawdzie nic na korcie nie zapowiadało trzęsienia ziemi, ale Nole to Nole. Maszyna do przebijania piłek na drugą stronę. Mistrz defensywy. Nie do zdarcia w aspekcie fizycznym. Jednak w tym dniu zawiódł mentalnie, co przełożyło się po prostu na jego tenis. Był on daleki od tego, do czego Djoković przyzwyczaił. Popełniał dużo, a jak na siebie wręcz mnóstwo niewymuszonych błędów. Oddawał inicjatywę Miedwiediewowi i nijak nie był w stanie przeciwstawić się temu, co po drugiej stronie siatki wyczyniał 25-latek. A Danił grał jak natchniony. Jego forhendy były zabójcze i bardzo regularne.

Moskwianin wygrał cztery pierwsze gemy trzeciego seta, dwukrotnie przełamując Djokovicia. Ten był nie tylko przełamany, ale przede wszystkim załamany. W poprzedniej partii ciskał się jeszcze, a nawet rozwalił swoją rakietę po jednej z nieudanych akcji. Teraz wyglądał już na przybitego i pogodzonego z losem. Ale i tu mecz miał jeszcze swój nagły zwrot akcji. Djoković przy stanie 1:5 wygrał najpierw swoje podanie, a potem obronił piłkę meczową i przełamał – po raz pierwszy w meczu – Miedwiediewa. Rosjanin nie poradził sobie z presją i zachowaniem trybun, które wyraźnie okazywały wsparcie Serbowi. Popełnił aż trzy podwójne błędy serwisowe.

To zresztą temat na osobną rozprawkę, bo przecież Djoković to jeden z najbardziej nielubianych tenisistów na kortach całego świata. Mówi się, że trzech ulubionych zawodników na świecie to Roger Federer, Rafael Nadal i ten, który akurat gra przeciwko Djokoviciowi. Tym razem było jednak inaczej. Celnie skwitowali to komentatorzy meczu, którzy uznali, że publiczność zachowuje się tak, jakby wykupiła bilet na historyczny wyczyn Djokovicia, więc teraz domaga się realizacji tegoż scenariusza. Ale sport to nie teatr czy kino. Tutaj zakończenie nie jest z góry ustalone.

Miedwiediew przy prowadzeniu 5:4 znów serwował, by wygrać swój pierwszy tytuł wielkoszlemowy. Tym razem wypracował sobie dwie piłki mistrzowskie. Przy pierwszej znów dała o sobie znać ogromna presja. Znów popełnił podwójny błąd, a trybuny były nie do opanowania przez sędziego. Miedwiediew w trzecim secie wyraźnie stracił atut pierwszego podania, ale gdy potrzebował go najbardziej na świecie, ten powrócił. Posłał asa i zakończył mecz wynikiem 6:4; 6:4; 6:4. Djoković po chwili gratulował swojemu rywalowi wspaniałego występu, ale wiedział doskonale, że to on sam zawalił, bo nie grał nawet połowy ze swojego najlepszego tenisa.

Czy bariera 20. wygranych turniejów najwyższej rangi jest magiczna? Zatrzymał się na niej Federer, zatrzymał się na niej Nadal, a pierwsza próba przebicia jej nie poszła też po myśli Djokovicia. Znając wielką klasę sportową Serba i mając na uwadze jego wiek (jest młodszy od dwóch pozostałych), pewnie swoje szanse jeszcze będzie miał. Ale być może szansa na wygranie Klasycznego Wielkiego Szlema (wszystkich czterech turniejów w jednym roku) przepadła bezpowrotnie, tak jak wcześniej w Tokio szansa na Złotego Wielkiego Szlema (cztery tytułu + mistrzostwo olimpijskie).

Related Articles