Niestety, 2 lipca okazał się bardzo smutnym dniem dla fanów polskiego tenisa. Nie dość, że Iga Świątek zakończyła swoją wspaniałą serię zwycięstw i pożegnała się z Wimbledonem, to w turnieju nie została już żadna Polka. Singlowy drugi tydzień w Londynie bez udziału biało-czerwonych…
O ile porażkę Magdaleny Fręch można traktować w kategoriach wkalkulowanej, o tyle przegrana Świątek bardzo boli. Zacznijmy jednak od kilka lat starszej Magdaleny, która rywalizowała z Simoną Halep, której fanom tenisa raczej przedstawiać nie trzeba. Rumunka pokazała dużą klasę. Wprawdzie Fręch nie przeszła obok meczu i postawiła opór, to jednak różnicę umiejętności było widać. Pierwszy set do czterech, drugi do jednego. Na początku drugiej partii można było mieć nadzieję, bo na przegrany serwis Fręch odpowiedziała błyskawicznym przełamaniem i zrobiło się 1:1. Cóż jednak z tego, skoro wszystkie kolejne gemy wygrała Halep… Fręch i tak osiągnęła swój największy sukces w karierze i oby był to dobry prognostyk.
Dużo większe nadzieje – co oczywiste – pokładaliśmy w Idze Świątek. Liderka światowego rankingu była faworytką nr 1 Wimbledonu i choć od pierwszego meczu nie grała swojego najlepszego tenisa, to jednak w miarę pewnie do III rundy awansowała. Tu jednak czar prysł. Po drugiej stronie siatki stanęła świetnie dysponowana tego dnia Alize Cornet.
32-letnia Francuzka to ewenement w światowym tenisie. Gra właśnie swój 65. z rzędu turniej wielkoszlemowy, a jej najlepsze osiągnięcie to… ćwierćfinał z tego roku z Australian Open! Mówimy więc o zawodniczce nader solidnej, ale na pewno nie wybitnej. Niestety, dziś solidność Cornet wystarczyła.
Świątek fatalnie weszła w mecz. Przegrała pierwsze trzy gemy, popełniając w nich horrendalną liczbę niewymuszonych błędów. Cornet nawet nie musiała wznosić na wyżyny, a spokojnie wyszła na wysokie prowadzenie. Mogło być nawet 4:0, ale Iga trochę opanowała nerwy. Weszła na wyższy poziom i do końca seta kąsała rywalkę. Odrobiła jedno przełamanie, ale drugiego nie potrafiła. Bezskuteczne próby doprowadziły do porażki 4:6. Jednak były symptomy dobrej gry, więc można było żywić nadzieję, że Iga dopiero się rozkręca.
Początek drugiego seta jakby potwierdzał takie myśli. Świątek wygrała dwa pierwsze gemy, a w międzyczasie oglądaliśmy obrazek, gdy sędzia meczu wzywała pomoc fizjoterapeuty do Cornet. Polka miała dwie piłki na 3:0, ale zmarnowała je. Cornet wygrała tego gema, a po chwili okazało się, że przerwa medyczna ograniczy się do poprawienia bandaży i Francuzce nic poważnego nie dolega. Niestety, całkowicie stanęła Świątek, która z gema na gem grała coraz gorzej, powoli wracając do swojej dyspozycji (a raczej niedyspozycji) z początku meczu. Mnożyły się błędy, w tym banalnie proste, takie jak przestrzelony smecz. Aż strach zerkać w statystykę niewymuszonych błędów…
Ale zróbmy to. Polka popełniła ich 33, a Cornet 7. Wiele mówiące. W statystyce „winnerów” nasza zawodniczka zwykle ma gigantyczną przewagę nad przeciwniczkami. Dziś tylko 21-16. Naprawdę ciężko przy takich liczbach myśleć o końcowym sukcesie. I niestety Świątek w końcówce meczu wyglądała na zupełnie pogodzoną z losem. Tak jakby ktoś przekłuł pompowany od wielu tygodni balonik. Kiedyś to się musiało stać.
Dla Igi czas na zasłużone wakacje. Pewnie znajdą się krytycy, ale przede wszystkim trzeba docenić niesamowite rzeczy, których dokonywała w ostatnim czasie. Rekordowe w XXI wieku 37 zwycięstw z rzędu, do tego 6 wygranych turniejów z rzędu, a nade wszystko triumf w Paryżu. Nie zawsze się wygrywa. Zresztą, porażka w Wimbledonie nijak nie wpłynie na ranking WTA, bo z wiadomych względów tegoroczne zmagania w Londynie nie są punktowane. A Świątek i tak ma gigantyczną przewagę nad drugą Ons Jabeur, która teraz wyrasta na faworytkę nr 1 Wimbledonu.