To już jakaś świecka tradycja, że w pierwszy czwartek US Open na placu boju zostaje nam już tylko Iga Świątek. Małe deja vu sprzed dwóch lat TUTAJ i sprzed roku TUTAJ. W tym roku po raz trzeci w historii naszego bloga moglibyśmy dać tytuł „Już tylko Iga”.
Porażki Magdaleny Fręch i Magdy Linette w II rundzie można uznać za wkalkulowane. Fręch w I rundzie zdołała pokonać Emmę Navarro w trzech setach. Finalistka French Open, Karolina Muchova, była już za mocna i ograła Polkę 2:0. Z kolei Linette poradziła sobie z Aliaksandrą Sasnowicz (2:0), by nie sprostać Jennifer Brady. Amerykanka wygrała w trzech setach.
Bez żadnego problemu swoją robotę wykonała zaś Iga Świątek. W pierwszej rundzie wyrzuciła za burtę turnieju Rebeccę Peterson. Liderka rankingu była dla Szwedki bezlitosna i załatwiła sprawę w mniej niż godzinę, tracąc po drodze raptem gema. Piekarnia Igi Świątek ciągle czynna. Drugi mecz był ciut bardziej wymagający. Tenisistka z Raszyna wygrała z Darią Saville 6:3; 6:4. Mecz z Australijką zajął Świątek nieco ponad półtorej godziny. W piątek obrończyni tytułu sprzed roku zmierzy się z Kają Juvan. Słowenka jest dobrą znajomą naszej mistrzyni, ale na taryfę ulgową tym razem nie ma co liczyć. To oczywiście Iga jest murowaną faworytką. Potencjalną rywalką w 1/8 finału jest Jelena Ostapenko, o ile Łotyszka ogra Bernardę Perę.
Po raz kolejny rozczarował Hubert Hurkacz. Wrocławianin jeszcze nigdy w karierze nie przebrnął II rundy w Nowym Jorku. To wręcz szokujące. Nie mówimy o przeciętniaku i nie mówimy też o młodziutkim tenisiście, który dopiero wchodzi do elity. Hurkacz od ładnych paru lat kręci się wokół pierwszej dziesiątki rankingu, zalicza naprawdę udane mecze, a potem wykłada się w turniejach wielkoszlemowych, bardzo często już podczas pierwszego tygodnia.
Tym razem Hurkacz ograł w I rundzie Szwajcara Marca-Andre Hueslera w pięciu setach. To Helweta prowadził 2:0 i Hurkacz musiał odrabiać straty. Trzecią partię wygrał dopiero po tie-breaku, w którym nie dał rywalowi nawet punktu. To chyba podłamało rodaka Federera, który dość łatwo przegrał kolejne dwie partie. Nadzieje polskich kibiców na dobry turniej Hubiego prysły jednak w czwartkowy wieczór, gdy lepszy okazał się Jack Draper. Okej, nie jest to może totalny anonim w świecie tenisa, ale mówimy jednak o zawodniku nr 123 na liście ATP. Tymczasem Draper wygrał 6:2; 6:4; 7:5. Szybka trzysetówka i Hurkacz może pakować się i opuszczać korty Flushing Meadows. Po raz kolejny z uczuciem niedosytu.
Ten niedosyt jest o tyle większy, że przed US Open Polak grał naprawdę dobrze. Wydawało się, że jego forma po raz pierwszy od wielu miesięcy jest znów topowa. Wspaniałe dwa pojedynki (dwa razy dość pechowo przegrane) z Carlosem Alcarazem były zwiastunem udanego Wielkiego Szlema, kończącego sezon. Nic z tego. Hurkacz odpadł w słabym stylu, uwidaczniając wszystkie braki w swoim rzemiośle, które niestety nie zawsze przykrywa wspaniały serwis. Gdy podania brakuje, efekty są opłakane.
A zatem… Już tylko Iga. I oby tak jak rok temu – do samego końca i szczęśliwego finału.