Z polskiej perspektywy najważniejszym tenisowym wydarzeniem czwartku była tyleż niespodziewana, co i bolesna porażka Igi Świątek w półfinale turnieju kobiet w Paryżu. Jednak patrząc globalnie, tenisowym wydarzeniem nr 1 tego dnia był mecz… deblowy. Amerykańska para Taylor Fritz/Tommy Paul pokonała brytyjski duet Daniel Evans/Andy Murray. Dla tego ostatniego, był to właśnie ostatni epizod bogatej, sportowej kariery. Andy Murray żegna się z zawodowym tenisem. Trudno nie uronić łezki.
Na to zanosiło się od dłuższego czasu. Kariera Szkota naznaczona była wieloma sukcesami, ale i wieloma kontuzjami. W 2017 roku zawodnik doznał urazu biodra. Przeszedł później skomplikowane operacje, aż ostatecznie wstawiono mu sztuczne biodro. Wydawało się, że to już koniec. Do gry wrócił dopiero po kilkunastu miesiącach i wszedł na wysoki poziom, ale nie nawiązał już do swoich najlepszych chwil – 11 wielkoszlemowych finałów, w tym trzech wygranych oraz oczywiście dwóch złotych medali olimpijskich. I właśnie na Igrzyskach Olimpijskich w 2024 ta historia napisała swój ostatni werset. Tym razem bez medalu – Brytyjczycy dotarli do ćwierćfinału, więc nie staną nawet do walki o brąz.
Murray wstawił na swoim profilu na portalu X (dawny Twitter) szeroko komentowany wpis. Szkot napisał „Never even liked tennis anyway”, co można przetłumaczyć „Zresztą nawet nigdy nie lubiłem tenisa”. I słodko, a może gorzką tajemnicą Murray’a pozostanie, czy to tylko brytyjski humor, czy smutna konstatacja na temat sportu, który jednocześnie dał mu wiele pięknych chwil, ale i całe mnóstwo wyrzeczeń oraz cierpienia. Ceną za sukcesy, miliony na koncie i sławę na całym świecie, był ból, pot, łzy i godziny ciężkiej pracy – na korcie, siłowni czy w gabinetach lekarzy i fizjoterapeutów.
Wpis wpisem – można sobie dyskutować, co poeta miał na myśli. Niewątpliwie jednak Murray od miesięcy zdawał sobie sprawę, że ten moment nieuchronnie nadchodzi. W tym roku kalendarzowym zagrał 22 mecze singlowe, przegrywając aż 14 z nich. Non stop borykał się z kontuzjami. Z Australian Open i French Open odpadał w pierwszych rundach, w Wimbledonie grał tylko debla.
Znacznie piękniejszą klamrą tej bogatej kariery byłby medal w Paryżu, ale Murray nie ma prawa narzekać na swój olimpijski los – dwa singlowe złota i srebro w mikście. Roger Federer i Novak Djoković nie mają ani jednego złota w singlu – Szwajcar ma chociaż w deblu, a Serb wciąż walczy o pierwsze złoto podczas trwających igrzysk. Rafael Nadal wygrał turniej olimpijski w Pekinie, ale to wciąż tylko jedno złoto przy dwóch, którymi może pochwalić się Szkot. Przez kilka lat tenisowa Wielka Trójka przeistoczyła się w Wielką Czwórkę właśnie ze względu na Murray’a. I gdyby nie problemy z biodrem, taki stan rzeczy potrwałby parę lat dłużej. Przez prawie rok Andy był nawet liderem rankingu ATP, a żyjąc w epoce trzech wymienionych już arcymistrzów, to zadanie z gatunku tych najtrudniejszych.
Za swoją wybitną postawę na korcie oraz poza nim – m.in. angażowanie się w akcje charytatywne – Murray został uhonorowany tytułem szlacheckim. Na wielką tenisową scenę prawie 20 lat temu wchodził młodziutki, nieopierzony Andy. Schodzi z niej Sir Andy Murray.
I trudno oprzeć się wrażeniu, że niedługo przyjdzie nam pisać kolejny ckliwy tekst, o kolejnym gigancie tenisa, który odchodzi na emeryturę. Póki co nadal jednak tego nie ogłosił…