Pewnie gdyby zrobić wielkie referendum wśród kibiców tenisa na całym świecie, na tytułowe pytanie większość odpowiedziałaby po linii sympatii – nie. Novak Djoković od lat ma duży „elektorat negatywny”, zupełnie odwrotnie niż jego wieloletni rywale – uwielbiany Roger Federer i bardzo lubiany Rafael Nadal. W tenisowym światku żartowało się nawet swego czasu, że ulubiony zawodnik to Federer, drugi to Nadal, a trzeci to ten, który danego dnia jest rywalem Djokovicia. Serb niewątpliwie mocno zapracował sobie na antypatię całej rzeszy kibiców. Ale czy patrząc na sprawę przez pryzmat wyłącznie sportowo, zapracował sobie również na tytuł najlepszego zawodnika w historii tenisa?
Zawsze przy zadawaniu takich pytań kwestia oceny jest bardzo trudna i wywołuje całe mnóstwo dyskusji, niemal zawsze bez finalnego konsensusu. Bo czy po złotym medalu Argentyny w grudniu zeszłego roku zakończyła się debata na temat najlepszego piłkarza w historii? Czy nie ma już zwolenników Pele i Maradony? Oczywiście, że są i dyskusje, i tacy, którzy podważają „najlepszość” Messiego.
Nigdy nie wiadomo, jaki kryteriami się kierować i jak porównywać zawodników z przeszłości, z tymi obecnymi. Nie da się ukryć, że dzisiejsi sportowcy to wyżyłowani do granic ludzkich możliwości atleci, stuprocentowi profesjonaliści. Wydają się nieosiągalnymi wzorcami. Choć pewnie za 100 lat kolejne pokolenia będą patrzeć na nich jak na zwykłe lebiegi, bo granice ludzkich organizmów znów zostaną przesunięte, a dzisiejsi herosi będą wyglądali przy idolach przyszłości tak jak dziś wygląda np. Grzegorz Lato przy Robercie Lewandowskim.
Podobnie jest w tenisie. Choć podziwiamy archiwalne zagrania Borisa Beckera, Bjoerna Borga, Ivana Lendla i paru innych, to trudno nie odnieść wrażenia, że w dzisiejszym tenisie nie mieliby czego szukać. Czy można więc w dyskusjach o GOAT-ach brać pod uwagę gwiazdy tamtych lat? A jeśli nawet, to jakie kryteria powinny być kluczowe przy takiej dyskusji? Czy wyłącznie suche wyniki, takie jak liczba wygranych tytułów, liczba tygodni na czele rankingu itp.? A może powinniśmy patrzeć również styl gry, ogólne wrażenia i wpływ na rozwój dyscypliny? Są to jednak rzeczy całkowicie niemierzalne i całkowicie subiektywne…
LICZBA TYTUŁÓW WIELKOSZLEMOWYCH
Przejdźmy więc do konkretów. Novak Djoković wygrał w tym sezonie trzy tytuły wielkoszlemowe. W styczniu zrównał się z Rafaelem Nadalem, wygrywając w Australian Open, następnie wyprzedził Hiszpana, triumfując „na jego terenie”, czyli w Paryżu. Finalnie wypracował sobie w miarę bezpieczną przewagę, wygrywając jeszcze US Open. Mogło być jeszcze lepiej, bo Serb grał też w finale Wimbledonu, ale tam po pięciosetowym, epickim boju uległ Carlosowi Alcarazowi. Wydaje się jednak, że nie ma zbyt dużych szans, by nękany kontuzjami Nadal mógł wygrać jeszcze dwie wielkoszlemowe imprezy. Prawdę powiedziawszy nawet jeszcze jeden triumf Hiszpana w jednym z czterech największych turniejów byłby dużego kalibru niespodzianką. Przypomnijmy, że Nadal stracił prawie cały sezon 2023 z powodów zdrowotnych. Od porażki w II rundzie Australian Open nie pojawił się już na korcie.
A zatem – Djoković 24, Nadal 22, Federer 20. Czwarty w tej klasyfikacji Pete Sampras ma „zaledwie” 14 tytułów wielkoszlemowych. Wielka trójka zdystansowała tutaj konkurencję, ale jeśli ktoś ma tutaj podkręcić jeszcze licznik, to najpewniej będzie to Serb. Skoro w tym roku w każdym z wielkoszlemowych turniejów dotarł do finału, a trzy wygrał, to nie ma powodu sądzić, że w 2024 czy 2025 nie może dorzucić jeszcze kilka triumfów. Nadalowi będzie bardzo ciężko, Federer już zakończył karierę.
Warto dodać, że Nole wygrał każdy z turniejów przynajmniej trzykrotnie. Najrzadziej oczywiście French Open, które zostało zdominowane przez Nadala. Hiszpan każdy z wielkich turniejów wygrał przynajmniej dwukrotnie, a Federer ma tylko jednego „Karierowego Szlema”. To efekt zaledwie jednego sukcesu w Paryżu – w Melbourne, Londynie i Nowym Jorku wygrywał po wielokroć.
Można jeszcze spojrzeć na liczbę finałów wielkoszlemowych – Djoković ma ich 36, a drugi Federer 31. Nadal 30 razy grał w finale.
LICZBA WYGRANYCH W ATP FINALS
Świeża sprawa – w niedzielę Djoković wygrał turniej w Turynie, co było jego siódmym w karierze zwycięstwem w ATP Finals (wcześniej turniej znany też m.in. jako Masters). Siódmy triumf czyni go w tej kategorii najlepszym w historii. Wyprzedził Federera, który wygrywał finały ATP sześć razy. Ciekawostkę stanowi tutaj fakt, że trzeci z Wielkiej Trójki, Rafael Nadal, nie wygrał tego turnieju nigdy! Po pięć tytułów mają Lendl i Sampras, ale oni – podobnie jak Federer – tego dorobku już nie poprawią. Z aktywnie grających zawodników, dwukrotnie w finałach najlepszych był Zverev, ale droga do siedmiu zwycięstw przed Niemcem jeszcze bardzo daleka.
LICZBA TYTUŁÓW W KARIERZE
W tenisowej erze open najlepszy jest Jimmy Connors, który wygrał aż 109 tytułów w singlu. Drugi jest Federer, który również przekroczył setkę – 103 zwycięstwa w turniejach. Djoković do klubu „100” zapewne wejdzie w przyszłym roku, bo niedawno dobił do liczby 98. Na pełne prawo myśleć o przegonieniu Federera i Connorsa. Nadal (92) jest w tej klasyfikacji piąty – wyprzedza go jeszcze Lendl (94). Podobnie jak w przypadku Wielkich Szlemów – jeśli ktoś będzie tutaj podkręcał swoje liczby, to najprawdopodobniej Djoković.
Warto też spojrzeć na szczegółowy rozkład tytułów. Connors ze swoich 109 tytułów, tylko 8 wygrał w Wielkim Szlemie. Trzy kolejne dołożył w turnieju kończącym rok (obecnie ATP Finals). 20 tytułów zdobył w nieistniejącym już cyklu Super Series, który został później wchłonięty przez ATP Tour. Aż 78 trofeów Connorsa to pozostałe turnieje. Inaczej liczby te wyglądają u współczesnych gwiazd, czyli Federera i Djokovicia, którzy mają odpowiednio 20 i 24 tytułu wielkoszlemowe, 6 i 7 zwycięstw w ATP Finals oraz 28 i 40 sukcesów w turniejach rangi Masters Series (najważniejsze turnieje ATP). W tych ostatnich 36-krotnie zwyciężał też Nadal.
MEDALE OLIMPIJSKIE
Dla wielu sportowców to absolutny szczyt marzeń. Igrzyska Olimpijskie odbywają się co cztery lata, dlatego też sukces na nich waży tak dużo. W tenisie medal olimpijski również ma swoją rangę, choć trudno chyba zestawić ją z sukcesem w Australian Open, French Open, Wimbledonie lub US Open. Djoković w przyszłym roku będzie miał prawdopodobnie już ostatnią szansę, by wreszcie zdobyć złoto igrzysk. Do tej pory udało mu się wywalczyć jedynie brąz w Pekinie w 2008 roku. W półfinale przegrał wtedy z Rafaelem Nadalem, który na koniec sięgnął po złoty medal. W 2021 roku w Pekinie Serb również dotarł do półfinału, ale uległ Alexandrowi Zverevowi. Przegrał też mecz o brąz z Pablo Carreno Busto, a następnie… nie wyszedł do meczu o 3. miejsce w mikście, pozbawiając przy okazji swoją partnerkę Ninę Stojanović szans na medal olimpijski.
Złote medale na igrzyskach w 2012 i 2016 roku zdobywał Andy Murray. Złotego medalu w singlu nie ma więc nie tylko Djoković, ale też Federer. Szwajcar przegrał londyński finał w 2012 roku. Poza srebrem w grze pojedynczej, Król Roger ma jednak też złoto w deblu. W 2008 stworzył parę ze Stanem Wawrinką i okazali się najlepszym duetem w stawce. Niewątpliwie więc Nole ma w tej materii zaległości w stosunku do swoich wielkich rywali. I zapewne nie zabraknie mu motywacji, by powalczyć o złoto na kortach Rolanda Garrosa latem przyszłego roku.
Warto jednak wiedzieć, że przez bardzo wiele lat tenisa w ogóle na igrzyskach nie było. Całe plejady znakomitych graczy sprzed lat nie miały szansy powalczyć o medale w latach 1928-1984.
LICZBA TYGODNI NA CZELE RANKINGU
Ranking najlepszych tenisistów powstał w 1973 roku i od tamtej pory miał 28 liderów. Najdłużej na czele znajdował się oczywiście Djoković – obecnie jest liderem już 400 tygodni, a ta liczba będzie rosła, bo Serb po zwycięstwie w Turynie usadowił się na fotelu przodownika jeszcze wygodniej. Drugi w klasyfikacji Federer był liderem przez 310 tygodni, trzeci Sampras przez 286, czwarty Lendl przez 270. Dalej jest Connors (268) i wreszcie Nadal (209). W pierwszej dziesiątce są jeszcze John McEnroe, Borg, Andre Agassi i Lleyton Hewitt. Co ciekawe, Federer był liderem nieprzerwanie przez 237 tygodni, zatem ponad 4,5 roku! W tej oddzielnej statystyce Roger nie ma sobie równych – Nole może pochwalić się „zaledwie” 122 tygodniami prowadzenia w rankingu bez przerwy.
Jednak to Serb aż 8 razy kończył rok na prowadzeniu w rankingu. Sampras dokonał tego 6 razy, a Federer, Connors i Nadal pięciokrotnie. Nie chcemy się już powtarzać, ale naprawdę nie będzie wielką niespodzianką, jeśli i na koniec 2024 roku liderem będzie Novak.
INNE STATYSTYKI
Djoković ma też największy procent zwycięstw w karierze – wygrał 83,7% meczów. Tę statystykę może sobie jeszcze popsuć. Drugi Nadal wygrał 82,9% spotkań. Patrząc zaś wyłącznie na liczbę zwycięstw w karierze, najlepszy jest Connors (1275), a drugi Federer (1245). Trzeci Djoković ma sporą stratę – 1084. Jeśli jednak pogra na topowym poziomie trzy-cztery lata, to i w tej statystyce może być najlepszy.
Niektórzy przy takich okazjach posiłkują się jeszcze statystyką zarobionych na korcie pieniędzy, ale to zestawienie wyjątkowo niesprawiedliwe. Stawki za wygranie turniejów przed laty były znacznie mniejsze niż obecnie, a te obecne są zapewne mniejsze niż te, które będą za kilkanaście lat. Nie jest to zatem miarodajne, ale oczywiście i w tym względzie najlepszy jest obecnie Djoković, który podniósł z kortu ponad 176 mln euro, nie licząc oczywiście wpływów z reklam itp. bonusów.
A ZATEM?
Wniosek? Djokovicia można nie lubić. Można go nazywać pyszałkiem, naukowym ignorantem czy nawet szurem. Ale naprawdę nie można go nie doceniać. Choć nie jest tenisowym artystą, jakim był Federer, to jednak liczby przemawiają za nim. Liczby, które najprawdopodobniej jeszcze wyśrubuje w najbliższych latach. Ma 36 wiosen na karku, ale właśnie wygrał trzy Wielkie Szlemy, w czwartym poległ w finale po pięciosetówce, a sezon zwieńczył sukcesem w ATP Finals. Wiek to tylko liczba, a Djoković trzyma się jak młokos. Wystarczy spojrzeć na jego epickie wymiany z ostatniego półfinału w Turynie, gdzie naprzeciwko siatki stał 16 lat młodszy Alcaraz. Tej różnicy wieku nie było widać – obaj biegali i odgrywali piłki w sytuacjach niemal beznadziejnych i to po kilka razy na wymianę.
W przypadku piłkarskiej dyskusji o GOAT-ach często mówi się, że Messi może żałować, że trafił na epokę Cristiano Ronaldo, a CR7 może narzekać, że miał za rywala wybitnego Argentyńczyka. Podobny wniosek można wysnuć na podstawie rywalizacji tzw. „wielkiej trójki”. Wprawdzie kariery Federera, Nadala i Djokovicia nie rozpoczęły się równocześnie, to jednak przez ponad dekadę ich loty splatały się, a panowie odbierali sobie najważniejsze tytuły, całkowicie dominując w światowym tenisie. Aż 23 razy w finałach turniejów wielkoszlemowych oglądaliśmy pojedynek dwóch zawodników z „Big Three”. To bardzo wymowne. Pytanie, czy nie jest też tak, że wielka rywalizacja z dwoma innymi gigantami, nie napędziła też każdego z panów do sportowego rozwoju i wznoszenia się na wyżyny swoich możliwości.
Nigdy nie rozstrzygniemy dyskusji na temat najlepszego tenisisty w historii, ale na dziś fani Djokovicia, jakkolwiek jest ich mniej niż fanów Federera czy Nadala, mają najwięcej mocnych argumentów za swoim faworytem.