Gdyby kierować się wyłącznie kursami bukmacherskimi, rozpoczynający się w niedzielę Australian Open powinien paść łupem Novaka Djokovicia i Igi Świątek. Dla Serba byłby to 25. w karierze wielkoszlemowy tytuł, a dla Polki piąty, ale dopiero pierwszy w Melbourne. Ze względu na naszą zawodniczkę, z pewnością nie mielibyśmy nic przeciwko takiemu rozstrzygnięciu.
Świątek w Australian Open najdalej dotarła do półfinału. Było to dwa lata temu. W meczu o finał uległa Danielle Collins, która to z kolei przegrała w finale z Ashleigh Barty. Australijka kilka dni po tym triumfie ogłosiła zakończenie tenisowej kariery, co utorowało Idze Świątek drogę do pierwszego miejsca w rankingu. Resztę tej historii znamy doskonale.
W zeszłym roku Świątek również odpadła z późniejszą finalistą – tym razem z Jeleną Rybakiną. Kazaszka okazała się lepsza w 1/8 finału. Mimo wszystko mieliśmy Polkę w półfinale, bo sensacyjnie do najlepszej czwórki imprezy awansowała Magda Linette. W półfinale poległa jednak z późniejszą zwyciężczynią, Aryną Sabalenką. Linette powalczyła tylko w pierwszym secie, przegranym po tie-breaku.
Tak więc w Melbourne tytułu sprzed roku i 2000 pkt w WTA bronić będzie właśnie Sabalenka. Jeśli Białorusinka nie wygra ponownie, będzie to dobra informacja dla Igi w kontekście rankingu. Gdyby to zawodniczka z Raszyna sięgnęła po główną nagrodę Australian Open 2024, byłoby idealnie z wielu powodów. Pierwszy i podstawowy to piąty w karierze wielkoszlemowy tytuł, ale pierwszy w Australian Open. Do Karierowego Wielkiego Szlema brakowałoby już tylko triumfu w Wimbledonie.
Iga ma jednak trudną drabinkę. Już w I rundzie musi zmierzyć się z Sofią Kenin, która… wygrała Australian Open w 2020 roku! Amerykanka rosyjskiego pochodzenia to obecnie 38. rakieta na świecie. Można było jednak wylosować dużo lepiej. Świątek do występu w Australian Open przygotowywała się poprzez udział w United Cup. Tam reprezentacja Polski oparta w głównej mierze o Świątek i Huberta Hurkacza, dotarła do finału i po zaciętym meczu minimalnie uległa Niemcom. Skończyło się więc 2. miejscem i łzami Igi po porażce. Być może już za 2 tygodnie będą łzy szczęścia w Melbourne. Oby!
W turnieju panów głównym wydarzeniem miał być powrót do wielkoszlemowej rywalizacji Rafaela Nadala. Hiszpan od zeszłorocznego Australian Open, gdy odpadł już w II rundzie, nie występował przez prawie rok. Powrócił niedawno w Brisbane. Zaprezentował się z niezłej strony, ale przegrał w ćwierćfinale. Następnie poinformował, że w Melbourne nie zagra:
„W trakcie mojego ostatniego meczu w Brisbane miałem mały problem z mięśniem, który mnie zaniepokoił. Gdy dotarłem do Melbourne, miałem okazję wykonać rezonans magnetyczny. Okazało się, że mam mikro naderwanie mięśnia. Nie w tym samym miejscu, w którym miałem kontuzję, co jest dobrą wiadomością. Obecnie nie jestem jednak gotów, aby rywalizować na najwyższym poziomie w pięciosetowych pojedynkach. Wracam do Hiszpanii, gdzie spotkam się z moim lekarzem, poddam się leczeniu i odpocznę.
Pracowałem bardzo ciężko, aby wrócić na kort. Jak wspominałem, moim celem jest wejście na mój najwyższy poziom w ciągu trzech miesięcy. To bardzo smutne, że nie będę mógł zagrać przed wspaniałą publicznością w Melbourne, ale jednocześnie nie są to bardzo złe wieści. Zachowujemy pozytywne nastawienie w kontekście dalszej części sezonu. Naprawdę chciałem wystąpić w Australii. Miałem okazję rozegrać tam kilka meczów, co dało mi wiele radości i pozytywnej energii. Dziękuję za całe wsparcie i do zobaczenia wkrótce.”
Ten komunikat podany za pośrednictwem mediów społecznościowych mocno zasmucił wszystkich fanów Rafy. 22-krotny triumfator imprez wielkoszlemowych wyraźnie jednak daje do zrozumienia, że celuje w tym roku w Paryż – najpierw French Open, a potem Igrzyska Olimpijskie. To przecież jego ulubione korty Rolanda Garrosa.
Nadal nie byłby z pewnością głównym faworytem Australian Open. Będzie nim oczywiście Novak Djoković, który wygrał tutaj rok temu, a łącznie już 10 razy! Serb rządził i dzielił w 2023 roku, a do pełni szczęścia zabrakło mu zwycięstwa w Wimbledonie, gdzie po pięciosetowym dreszczowcu uległ Carlosowi Alcarazowi. Wygrał jednak pozostałe trzy Wielkie Szlemy, a do tego triumfował w ATP Finals. W tym roku skończy 37 lat, ale pokazuje, że wciąż może być najlepszy. I on też mierzy w Paryż, bo nigdy w karierze nie zdobył olimpijskiego złota. Brakująca perła w koronie GOAT-a?
Do potencjalnie najgroźniejszych rywali Nole należeć będą oczywiście Alcaraz, Jannik Sinner, Danił Miedwiediew i Alexander Zverev. My po cichu liczymy na dobry występ Huberta Hurkacza, ale dobrze wiemy, że Hubert i turnieje wielkoszlemowe to nie jest dobrana para. Rok temu Hubi dotarł do IV rundy, co było jego najlepszym osiągnięciem w Melbourne. Gdyby udało się przebić ten wynik, moglibyśmy być umiarkowanie zadowoleni z występu wrocławianina. Swoje zmagania Hurkacz zacznie od meczu z kwalifikantem, Omarem Jasiką. To 26-letni Australijczyk, klasyfikowany w czwartej setce rankingu ATP. Problemu być nie powinno.
Pozostali biało-czerwoni? O rywalizacji Igi z Kenin już pisaliśmy. Linette w I rundzie zagra z Caroline Wozniacki. Dunka polskiego pochodzenia w 2018 wygrywała w Melbourne, ale od wielu miesięcy jest na peryferiach wielkiego tenisa. Grywa sporadycznie. Z drugiej strony, w ostatnim US Open dotarła do IV rundy, gdzie urwała seta późniejszej triumfatorce, Coco Gauff. Stawkę biało-czerwonych uzupełnia Magdalena Fręch, która w I rundzie zmierzy się z Darią Saville. To zawodniczka z Australii, klasyfikowana pod koniec drugiej setki rankingu WTA.
Rywalizacja rozpoczyna się w nocy z soboty na niedzielę czasu polskiego. Pierwszego dnia w akcji zobaczymy tylko jedną biało-czerwoną, Magdę Linette. Jej mecz wstępnie zaplanowany jest na 9:00 rano, więc polscy kibice nie będą musieli zarywać nocy. Świątek, Fręch i Hurkacz zagrają drugiego dnia, ale godziny ich meczów nie są jeszcze znane.