Juan Martin del Potro nie jest może najwybitniejszych tenisistą naszych czasów. Przyszło mu grać w epoce gigantów, takich jak Federer, Nadal i Djoković. Ale Argentyńczyk swoje w karierze wygrał i był uwielbiany przez rzesze fanów na całym świecie. Najbardziej oczywiście w ojczyźnie. I właśnie w ojczyźnie rozegrał prawdopodobnie swój ostatni mecz w karierze.
33-letni tenisista to jeszcze nie dinozaur, który musi odwieszać rakietę na kołek. Federer skończył 40 lat i wciąż chce wrócić do gry o najważniejsze tytuły, a dwa lata starszy od del Potro Rafal Nadal właśnie wygrał swój 21. wielkoszlemowy turniej. Jednak nie wiek, a zdrowie, bardzo często determinuje decyzję tenisisty o zejściu ze sceny.
A del Potro problemów z kontuzjami miał całe mnóstwo. Trwały od ponad dekady. W 2010 poddał się operacji nadgarstka. Kilka lat później to samo – tyle że tym razem u lewej ręki. Lewa okazała się pechowa, bo skończyło się na aż trzech zabiegach. Jednak to nie ręka, a noga okazała się gwoździem do trumny. Konkretnie – kolano. Tak częste ognisko problemów dla wielu profesjonalnych graczy. Przecież wspomniany Federer także od kilku lat walczy z urazami kolana. Od 2019 roku del Potro przeszedł już cztery operację prawego stawu kolanowego! Ostatnia prawie rok temu. Miała być kluczem, by Argentyńczyk wrócił na kort.
Już od paru miesięcy jego powrót był zapowiadany, a zainteresowanie fanów rosło. Dość powiedzieć, że losowanie drabinki turnieju w Buenos Aires śledziło kilkuset fanów, co wcześniej nigdy się nie zdarzało. Wszyscy wyczekiwali, by zobaczyć pierwszy od czerwca 2019 roku mecz del Potro. Wtedy w Londynie pokonał 2:0 Denisa Shapovalova, ale do następnej rundy już nie wyszedł, poddając mecz z Feliciano Lopezem. Jednak już przed turniejem na swojej ziemi, del Potro rozwiał wątpliwości. – To bardziej pożegnanie niż powrót. Wysiłek, jaki włożyłem w to, by zagrać tutaj, jest ogromny – powiedział, wyraźnie zapowiadając koniec swojej kariery. – Czuję ból, nawet gdy śpię. Moje życie staje się koszmarem. Chcę po prostu normalnie żyć – powiedział mistrz US Open 2009.
No właśnie – nie sposób nie wspomnieć o tym, że Juan Martin del Potro to triumfator wielkoszlemowej imprezy z Nowego Jorku, a także dwukrotny medalista olimpijski – w 2012 w roku w Londynie sięgnął po brąz, cztery lata później w Rio zdobył srebro. W 2016 roku wygrał też Puchar Davisa z reprezentacją Albicelestes. Swego czasu był 3. rakietą na świecie. Dziś oczywiście pałęta się daleko w tyle rankingu ATP, a do turnieju w Buenos Aires dostał się dzięki dzikiej karcie.
Jego wczorajszy mecz z rodakiem Federico Delbonisem był wzruszający. Było widać, że rywalizacja na korcie kosztuje del Potro cierpienia – fizycznego i mentalnego. Wiedział przecież, że potrafi grać w tenisa dużo lepiej, ale zdrowie mu na to nie pozwala. Przed ostatnim gemem w meczu rozpłakał się. Potrzebował kilku chwil, by opanować emocje. Przegrał tego gema do 30, a cały 1:6; 3:6. Nie kryjąc wzruszenia podziękował Delbonisowi za grę i powiesił swoją bandanę na siatce. Symbolicznie…
Juan Martin del Potro zakończył karierę!
Najtrudniejszą rzeczą do zdobycia nie są tytuły i pozycja rankingowa, ale miłość kibiców i wsparcie. Wydaje mi się, że to osiągnąłem. Teraz chcę po prostu żyć w spokoju i móc zasnąć bez bólu.
Ostatni mecz będę pamiętał do końca życia☹️ pic.twitter.com/5JRJn3i00n
— Maciej Trąbski (@MTrabski) February 9, 2022
Można się łudzić, że Argentyńczyk pójdzie drogą Andy’ego Murray’a, który także był bliski końca kariery, ze względu na problemy z biodrem, a jednak wrócił do rywalizacji na najwyższym poziomie. Tutaj jednak sam zawodnik nie pozostawia złudzeń. Na 99% wczoraj można było obejrzeć jego ostatnie profesjonalne chwile na korcie. A spędził na nim większość życia, niestety ostatnio na zmianę z gabinetami lekarskimi i salami operacyjnymi.