Kojarzycie teledysk do piosenki „Hello” Martina Solveiga i Dragonette? Obserwujemy tam niesamowity tenisowy comeback, kiedy to wcielający się w głównego bohatera Martin odrabia straty i wygrywa mecz, mimo że wcześniej był jedynie tłem dla swojego rywala. Tam kluczem do sukcesu było przybycie na trybuny sympatii Martina, która obudziła w nim dodatkowe pokłady motywacji. Epizodyczną rolę w teledysku zagrał też Novak Djoković – warto zobaczyć. A piszemy o tym wszystkim nie bez powodu. Dziś Serb prowadził w półfinale turnieju olimpijskiego 6:1 i 3:2 z przełamaniem. Jeśli ktoś postawił wtedy na zwycięstwo Alexandra Zvereva choćby 100 złotych, to w weekend może grubo zabalować. Tak, tak – Zverev odrobił straty, wygrał mecz w niesamowitym stylu i w niedzielę zagra w finale Igrzysk Olimpijskich! Szok!
Djoković był od samego początku głównym faworytem turnieju w Tokio. W tym roku Serb przegrał tyle samo meczów, ile wygrał turniejów wielkoszlemowych. Trzy! Na Nole nie było mocnych w Melbourne, Paryżu i Londynie. Dlaczego miałby się znaleźć ktoś w Tokio? Szczególnie gdy borykający się ze swoimi problemami Rafael Nadal i Roger Federer wycofali się z imprezy przed jej startem? Djoković do półfinału awansował bez straty seta i w ogóle bez żadnej dyskusji. Kolejne mecze wygrywał (6:2; 6:2), (6:4; 6:3), (6:3; 6:1) i wreszcie (6:2; 6:0). Ten ostatni wynik to ćwierćfinałowy pokaz siły, w którym Djoković po prostu zdeklasował faworyta gospodarzy, Keia Nishikoriego.
Tym samym Djoković stanął przed szansą na pierwszy złoty olimpijski medal w karierze. Do pokonania został Alexander Zverev i w ewentualnym finale Karen Chaczanow. Serb zna już smak brązu na igrzyskach, ale dla takiego giganta światowych kortów to trochę za mało. W Pekinie w 2008 Djoković przegrał w półfinale z Nadalem i wygrał mecz o 3. miejsce z sensacyjnym pogromcą Federera, Jamesem Blakem. Cztery lata później w Londynie w półfinale lepszy okazał się późniejszy zwycięzca turnieju, Andy Murray. Nole przegrał wówczas także potyczkę o brąz, ulegając Juanowi Martinowi del Potro. Argentyńczyk to zresztą specjalista od występów na olimpiadzie – cztery lata później w Rio dotarł do finału, a Djokovicia za burtę wyrzucił już w I rundzie, wygrywając obydwa sety w tie-breakach.
Dziś lider światowego rankingu już był w ogródku i witał się z gąską… Tymczasem Zverev przy stanie 2:3 w drugim secie przeżył istną przemianę. Uwolnił rękę i zaczął grać na niebotycznym wręcz poziomie. Szybko odrobił przełamanie, a następnie wygrał wszystkie kolejne gemy w tym secie. Mało tego, wygrał także sześć z siedmiu gemów w trzeciej partii. Z każdą kolejną genialną piłką lub asem serwisowym Niemca, spadało też morale Djokovicia, który przecież uchodzi za najmocniejszego psychicznie zawodnika na świecie. Zresztą, udowadniał to dziesiątki razy, choćby w tegorocznych finałach Wielkiego Szlema. Tym razem jednak Zverev po prostu rządził i dzielił na korcie, a Novak widział, że nic z tego nie będzie. 24-latek z Hamburga wygrał 10 z 11 ostatnich gemów tym meczu i to on w niedzielę stanie do walki o olimpijskie złoto. Jeśli zagra choć w połowie tak dobrze, jak dziś po metamorfozie, Chaczanow będzie bezradny.
Djoković za trzy lata podczas Igrzysk w Paryżu będzie miał 37 lat. W tym wieku Federer i Nadal wciąż wygrywali najważniejsze turnieje, ale czy ktokolwiek zaryzykuje dolary przeciwko orzechom, że Nole dopnie swego i skończy karierę z singlowym olimpijskim złotem na koncie? Złoto w mikście może zdobyć jeszcze w Tokio – dziś przed nim drugi półfinał. Trzeba jednak pozbierać się psychicznie po utraconej szansie na „złotego szlema”, czyli wygrane wszystkie cztery najważniejsze turnieje w roku, okraszone złotem IO. Tej sztuki w historii dokonała tylko Steffi Graf w 1988 roku.