Narciarstwo alpejskie w Polsce stoi na takim poziomie, że przypuszczalnie Andrzej Duda mógłby powalczyć w Mistrzostwach Polski. Polska nigdy nie była hegemonem dyscyplin zimowych, ale o ile w narciarstwie klasycznym dzięki skoczkom i Justynie Kowalczyk medale stały się chlebem powszednim, o tyle w alpejskim Polska przez ostatnie lata praktycznie nie istniała. Zapytać na ulicy przypadkowo spotkanych 1000 osób o polskiego zawodnika lub zawodniczkę w tej specjalności? Prawdopodobnie w odpowiedzi otrzymalibyśmy 1000 rozdziawionych w bezradności buzi. Do wczoraj…
Maryna Gąsienica-Daniel zajęła 6. miejsce w slalomie gigancie podczas alpejskich Mistrzostw Świata w Cortinie d’Ampezzo! Tak, to prawda! Mało tego, na 19. miejscu uplasowała się druga Polka – Magdalena Łuczak. Choć do podium trochę zabrakło, to mówimy o wyniku historycznym.
Od ponad 30 lat żaden reprezentant Polski nie był w pierwszej „10” mistrzostw swiata. W latach 80. dobrze radziły sobie siostry Dorota i Małgorzata Tlałka. Medalu żadna z nich nie zdobyła, ale w czołówce meldowały się dość często. Jedynym polskim medalistą mistrzostw świata jest Andrzej Bachleda-Curuś II, który w latach 70. był drugi i trzeci w kombinacji. Jego syn Andrzej Bachleda-Curuś III uchodzi za ostatniego przedstawiciela Polski na poważnym poziomie. Podczas Igrzysk Olimpijskich w Nagano w 1998 roku po dwóch przejazdach slalomu do superkombinacji był trzeci. Ostatecznie skończył na piątym miejscu. W Salt Lake City był 10.
Generalnie Polska przez lata była białą plamą na alpejskiej mapie świata. Powodów takiego stanu rzeczy jest wiele i pewnie jest to temat na oddzielną dysertację naukową. Lata zaniedbań, problemy finansowe, brak odpowiednich tras, brak systemu szkolenia itd. itd…
Wczorajszy dzień to jednak jutrzenka nadziei. Maryna Gąsienica-Daniel w tym sezonie sygnalizowała już przynależność do światowej czołówki. Może nie ścisłej, ale szerokiej. 27-letnia zawodniczka z Zakopanego jest w życiowej formie. Do tej pory w zawodach tej rangi pałętała się na ogół w trzeciej lub czwartej dziesiątce. W Cortinie była 27. w supergigancie, 12. w superkombinacji, 8. w gigancie równoległym i wreszcie 6. wczoraj w gigancie. Po pierwszym przejeździe zajmowała 7. miejsce z niewielką stratą do podium. Pojawiła się szansa na nomen omen gigantyczny sukces. W trakcie drugiego przejazdu w pewnym momencie popełniła spory błąd – cudem utrzymała się na nartach. Metę przecięła z 2. czasem. Potem jednak dwie zawodniczki zaliczyły gorsze wyniki i Polka awansowała ostatecznie o jedno miejsce. Gdyby nie ten błąd, podium było na wyciągnięcie ręki.
Bardzo pozytywnym zaskoczeniem okazała się Magdalena Łuczak. 19-letnia zawodniczka zaliczyła wspaniały drugi przejazd i awansowała na wysokie 19. miejsce. W tym sezonie imprezą docelową dla Łuczak miały być mistrzostwa świata juniorek w marcu. Tymczasem pokazała się już nawet wśród seniorek. Utalentowana Łuczak jest wielką nadzieją polskiego narciarstwa alpejskiego. Podczas niedawno rozegranych Mistrzostw Polski drugą Polkę w gigancie wyprzedziła o ponad 3.5 sekundy. To przepaść. Maryna Gąsienica-Daniel w Szczawnicy nie startowała, bowiem przygotowywała się do Cortiny.
To nie koniec sezonu. Łuczak skupia się na wspomnianych zawodach juniorek, gdzie może być jedną z kandydatek do medalu. Gąsienica-Daniel startować będzie w Pucharze Świata. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Skoro na mistrzostwach udało się zaliczyć życiowy sukces, to teraz pora na pierwsze w karierze podium. Patrząc na formę Polki – nie jest to scenariusz science-fiction. Choć patrząc na stan polskiego narciarstwa alpejskiego mówienie przed sezonem o takich wynikach rzeczywiście byłoby traktowane jak baśnie z mchu i paproci.