Jeśli zwykły kibic sprzed telewizora zna Polaków, którzy startują na igrzyskach olimpijskich, to oczywiste, że po pierwsze skoczków, po drugie Zbyszka Bródkę, ewentualnie po trzecie robiącą ostatnio furorę Marynę Gąsienicę-Daniel. Właśnie zajęła 8. miejsce w slalomie gigancie.
Maryna Gąsienica-Daniel błysnęła zwłaszcza w tym sezonie, gdzie już trzykrotnie zajęła 6. miejsce w gigancie. To jej ulubiona alpejska konkurencja, ale takich wysokich miejsc jeszcze w swojej karierze nie zajmowała. W ogólnej klasyfikacji Pucharu Świata samego giganta zajmuje teraz 7. pozycję. Patrząc po tym, jaki jest "hype" na najlepszą polską alpejkę, można mieć wrażenie, że startuje gdzieś dopiero od roku czy dwóch. To już jednak jej trzecie igrzyska olimpijskie. Weźmy na przykład tylko giganta – w 2014 roku miała ponad 8,5 sekund straty do zwyciężczyni, w 2018 było to ponad 5,5 sekundy, a teraz niecałe 1,5 sekundy do Sary Hector. Zwłaszcza drugi przejazd był udany w wykonaniu Polki – pojechała bardziej ryzykownie, zajęła w nim 4. miejsce. Na pewno był potencjał nawet na brąz, brakło 0,7 sekundy i trochę lepszego pierwszego przejazdu, ale 8. pozycja to i tak wynik godny pochwały. Tym bardziej, że Maryna mogła w ogóle nie wystartować, bo miała bardzo poważne problemy z plecami. Magdalena Łuczak zajęła 26. miejsce, a Zuzanna Czapska 30.
Polki startowały także w biegu indywidualnym na 15 km w biathlonie. Na nic specjalnego raczej nie liczyliśmy, bo żadna z naszych nie znalazła się w tym sezonie ani razu w TOP10. Najregularniejsza jest Monika Hojnisz-Staręga i też właśnie jej poszło najlepiej – po dwóch pierwszych strzelaniach, które były bezbłędne – była nawet w pewnym momencie na 5. miejscu. Zaledwie dwie zawodniczki z 86, które dobiegły do mety – zaliczyły bezbłędne strzelania. Hojnisz-Staręga nie trafiła w sumie dwa razy i skończyła zawody na 20. miejscu. Kamila Żuk z trzema pudłami była 36., Kinga Zbylut z trzeba była 55., natomiast Anna Mąka zaliczyła fatalny występ – dziewięć pudeł i… przedostatnie miejsce spośród zawodniczek, które skończyły zawody, a dwa tygodnie temu w Anterselvie miała swoją życiówkę – 12. miejsce właśnie w biegu indywidualnym.
Startowały także nasze panczenistki w wyścigu na 1500 metrów. Magdalena Czyszczoń zajęła ostatnie, 30. miejsce, ale wiele dni spędziła na izolacji. Wynik ten nie ma znaczenia, 1500 nie jest nawet jej dystansem. Chodziło po prostu o to, żeby Czyszczoń mogła wystartować w biegu drużynowym. Natalia Czerwonka miała nieść polską flagę, ale wypadł jej pozytywny test na COVID-19. Zasłynęła tym, że podzieliła się śniadaniem olimpijskim, które wyglądało "smakowicie" niczym w polskim szpitalu… Pisała też, że najchętniej wróciłaby do domu. Później nastąpił zwrot akcji, Polki wypuszczono z izolacji. Czerwonka pokonała w bezpośrednim pojedynku rywalkę z Czech, ale skończyła zawody olimpijskie na 19. pozycji. Klaudia Domaradzka startowała także w saneczkarstwie, po dwóch niemal identycznych ślizgach osiągając 24. miejsce.
Największe jaja były jednak na skoczni w zawodach mieszanych. Pokrótce – zdyskwalifikowanych zostało aż sześć zawodniczek. Jedni na drugich kablowali. Japonka – Sara Takanashi, Austriaczka – Daniela Irashko-Stoltz, Niemka – Katharina Althaus – dostały DSQ w pierwszej serii. Dwie Norweżki – Anna Odine Stroem oraz Silje Opseth – w drugiej. Po kolei dyskwalifikowała je niezwykle surowa… Agnieszka Baczkowska, odpowiedzialna za kontrole sprzętowe u kobiet. W reprezentacji Polski wystąpili: Kamil Stoch, Dawid Kubacki, Nicole Konderla oraz Kinga Rajda. Aż żal, że skoki kobiet stoją u nas na tak niskim poziomie i są tak zaniedbane, bo była wielka szansa na sensacyjny medal. Polski zespół skończył na 6. miejscu, wyprzedziły nas dwie kadry, którym liczył się o skok mniej, a sensacyjny brąz zgarnęli Kanadyjczycy. Brązowy medalista Matthew Soukup w swojej karierze zdobył… punkt w Pucharze Świata. Mackenzie Boyd-Clowes ostatnim skokiem "przyklepał" medal. Niesamowita historia.