To najgorszy wynik medalowy reprezentacji Polski w XXI wieku. Igrzyska w Pekinie kończymy bardzo skromnie – z brązem Dawida Kubackiego na skoczni normalnej, ale to też z uwagi na sporego pecha, jakim było zamieszanie z Natalią Maliszewską, czwarte miejsce Stocha, czy dwa razy minimalnie przegrany medal przez Piotra Michalskiego. Oto podsumowanie ostatniego tygodnia.
PONIEDZIAŁEK
Mimo wszystko trudno było liczyć na sukces Polaków w konkursie drużynowym. Pojawiły się pozytywne akcenty, jak medal Kubackiego i nieźle spisujący się Kamil Stoch, ale gołym okiem było widać, że kilka reprezentacji jest po prostu mocniejszych. Bliżej początku sezonu udało się Polakom zająć 4. miejsce w drużynówce w Wiśle, ale już w Bischofshofen było to 5. miejsce, a w Zakopanem 6. Konkurs był w loteryjnych warunkach. Był tylko jeden moment, gdy można było pomyśleć o czymś sensacyjnym. W drugiej serii po skoku Piotra Żyły wskoczyliśmy na czwartą pozycję, ale za chwilę Paweł Wąsek skoczył tylko 120 metrów, czyli o 11,5 metra mniej niż w pierwszej serii i było jasne, że o nic tu nie powalczymy. Polacy spadli jeszcze nawet na 6. miejsce po tym, jak stratę do Stocha odrobił Ryoyu Kobayashi, który indywidualnie był najlepszy, ale zawiedli jego koledzy i brat.
W poniedziałek także swój drugi występ miała nasza para taneczna w łyżwiarstwie figurowym, ośmiokrotni mistrzowie Polski – Maksym Sporydiew i Natalia Kaliszek. Na poprzednich igrzyskach z ogólnym wynikiem 161,35 zajęli 14. miejsce i chcieli ten wynik poprawić albo chociaż wyrównać. Po tzw. tańcu rytmicznym byli na 15. miejscu. W najlepszych występach w karierze zdarzała im się nota powyżej 180 i taka dałaby na tych igrzyskach okolice 12-13. pozycji, ale w drugiej konkurencji, czyli tzw. tańcu dowolnym Natalia Kaliszek upadła na taflę i to nie podczas jakiejś skomplikowanej figury. Ostateczny wynik 167,31 dał Polakom w klasyfikacji ogólnej miejsce 17. Oprócz automatycznie odjętych punktów za upadek były też te w głowach sędziów za tzw. "wrażenie artystyczne". Na pewno stać ich było na lokatę o kilka oczek wyższą, ale mały błąd był w tym przypadku nadzwyczaj kosztowny.
WTOREK
Polskie panczenistki przegrały finał D z Białorusinkami i w składzie Natalia Czerwonka, Karolina Bosiek i Magdalena Czyszczoń zajęły 8. miejsce, czyli najgorsze ze wszystkich drużyn. Polki potrafiły choćby w Tomaszowie Mazowieckim zająć 5. pozycję, podobne miejsce zajęły także na zawodach w Salt Lake City, a w Calgary wyprzedziły tylko Białorusinki. Igrzyska to więc ich najgorszy występ w tym sezonie. Szkoda zwłaszcza biegu eliminacyjnego, gdzie nie udało się pokonać Rosji, bo samo to już gwarantowałoby walkę o TOP4.
We wtorek także startowali nasi kombinatorzy norwescy – Szczepan Kupczak i Andrzej Szczechowicz, ale tu trudno spodziewać się sukcesów, bo to konkurencja zaniedbana i mało popularna w Polsce. Najpierw jeden skok na dużej skoczni, a później bieg na 10 kilometrów. Pierwszy z Polaków zajął 34. pozycję, drugi 35… na 44 olimpijczyków. Choć trzeba powiedzieć, że sam Kupczak był zawiedziony mówiąc, że wynik nie odzwierciedla jego przygotowań, ale przegrał walkę z temperaturą. Trzeba jednak przyznać, że żeby uprawiać ten sport w Polsce, to trzeba być freakiem i zapaleńcem, jak właśnie młody Andrzej Szczechowicz, który nie zraża się kłopotami organizacyjnymi i po prostu spełnił marzenie o występie na igrzyskach. Trochę zawalił skok, ale swój cel i jednocześnie marzenie zrealizował.
ŚRODA
W męskim slalomie Michał Jasiczek zajmował po pierwszym przejeździe naprawdę bardzo dobre 30. miejsce. W slalomie osiągał najlepsze wyniki jeszcze w mistrzostwach świata juniorów, gdzie nawet zajął 10. pozycję w 2014 roku. Wtedy też na igrzyskach w Soczi był w slalomie 23. Cztery lata później konkurencji nie ukończył i podobnie było teraz. Miał wielką szansę na TOP30, ale w drugim przejeździe ominął jedną z tyczek, a to poskutkowało dyskwalifikacją. Paweł Pyjas to 22-letni, młody narciarski talent, który tak naprawdę dopiero zaczyna poważną karierę. Na ostatnich mistrzostwach Polski zdobył złote medale w slalomie, gigancie i slalomie równoległym. Niedługo powinien startować w Pucharze Świata. Igrzysk nie może zaliczyć do udanych, bo w slalomie i gigancie nie ukończył pierwszego przejazdu i na pewno mógł liczyć na więcej.
Startowały też dwie polskie drużyny sprinterskie w biegach narciarskich. Miło było zobaczyć zgodę pomiędzy Izabelą Marcisz i Moniką Skinder. Był nawet moment, że kiedy ta druga upadła wykończona po finiszu, to ta pierwsza odpięła jej narty, podała kurtkę rozgrzewającą, a potem jeszcze obie wspólnie stanęły do wywiadu. Dwie najzdolniejsze polskie sprinterki stanęły razem na starcie i wywalczyły awans do finałowego biegu, gdzie zajęły 9. miejsce, ale do 8. już sporo straciły. Były wyraźnie zadowolone, przede wszystkim z tego awansu, tym bardziej, że Marcisz startowała na IO we wszystkich konkurencjach. To dopiero zawodniczki z roczników 2000 i 2001, w przyszłości powinny być jeszcze lepsze. Mężczyźni w składzie Maciej Staręga i Kamil Bury odpadli w ćwierćfinale, tracąc do miejsca premiowanego awansem 8 sekund i to mimo tego, że na IO każda reprezentacja wystawia tylko jedną parę. W Pucharze Świata zwykle mocne kadry mają po dwie pary sprinterskie. Staręga zaczął mocno, po pierwszej zmianie było na 5. miejscu, ale ostatecznie Polscy skończyli swój półfinał na 8., a ogólnie na 12. miejscu.
Biathlonistki w składzie: Monika Hojnisz-Staręga, Kamila Żuk, Kinga Zbylut i Anna Mąka skończyły sztafetę na 14. pozycji. Znakomicie strzelała, ale gorzej biegła Anna Mąka, która na swojej zmianie trafiła 10/10 i nawet bez ani jednego dobierania! Kamila Żuk za to miała beznadziejne pierwsze strzelanie, gdzie mimo potrójnego dobierania i tak musiała przebiec karną rundę. Ogólnie to średni wynik, biorąc pod uwagę, że nasze zawodniczki potrafiły kończyć zawody Pucharu Świata dwukrotnie w TOP10. Cztery lata temu w Pjongczangu były nawet siódme, a chwilowo można było pomyśleć, że walczą nawet o medal. Weronika Nowakowska wówczas prowadziła na ostatniej zmianie i mocno biła się w pierś po finiszu, choć bardziej zasłynęła niestety głupim cytatem: "w dupie byliście, gówno widzieliście".
Natalia Maliszewska specjalizuje się w 500 metrów, jest całkiem niezła na 1000 metrów, ale 1500 to już nie jej bajka i pokazała to w eliminacjach, gdzie odpadła już w ćwierćfinale i to ze sporą stratą. Zresztą ona nawet nie skupia się na co dzień na tym dystansie, więc jej występ był raczej ciekawostką i pożegnaniem z pechowym Pekinem. Mimo że to nie jej koronny dystans i startowała tylko na dwóch zawodach PŚ z czterech, to i tak miała najwięcej punktów z Polek, zajmując 28. miejsce, nabijając je głównie w Debreczynie, gdzie przeszła najpierw eliminacje, a później ćwierćfinały. Kamila Stormowska częściej startuje na tym dystansie, ale z gorszymi rezultatami. Również i ona nie awansowała do półfinału, mając czas o 8 sekund gorszy niż Maliszewska. Mimo to została sklasyfikowana wyżej, bo w swoim biegu zajęła 4. miejsce, a Maliszewska miała zdecydowanie szybsze tempo w biegu i była 5.