Skip to main content

Ronnie O'Sullivan pokonał w finale World Grand Prix Neila Robertsona. Przegrywał z Australijczykiem już 5:7, ale wtedy wygrał cztery frejmy z rzędu i odwrócił losy meczu, który ostatecznie skończył się wynikiem 10:8 dla "Rakiety". To jego 38. tytuł rankingowy w karierze. O'Sullivan jest rekordzistą.

Anglik trochę się na turniejowe zwycięstwo naczekał, bo dokładnie aż 16 miesięcy. W poprzednim sezonie snookerowym aż pięciokrotnie docierał do finałów różnych turniejów, ale za każdym razem przegrywał, choć tylko raz po deciderze. W ostatnim czasie w finałach mu po prostu nie szło. W Tour Championship został wręcz zdeklasowany przez Neila Robertsona, bo przegrał 4:10, to samo było z Higginsem w Players Championsip, a wynik nawet jeszcze gorszy – 3:10. Z Markiem Selbym w Scottish Open było wcale nie lepiej – 3:9. Odkąd latem 2020 roku zdobył swoje szóste mistrzostwo świata po morderczym i wykańczającym boju z Markiem Selbym w półfinale, który zakończył się wynikiem 17:16, a później w samym finale już dużo spokojniej – 18:8 – pokonał Kyrena Wilsona, to wszystkie kolejne finały przegrywał. W sumie było ich pięć, więc wreszcie Ronnie się przełamał.

World Grand Prix to dobry turniej, żeby dosłownie sprawdzić się wśród samych najlepszych, gra tam bowiem czołowa 32 zawodników, którzy w są najwyżej w rankingu, ale tylko w danym roku. Różnice w ogólnym rankingu dobrze widać na przykładzie Marka Selby'ego, który poprzedni sezon miał rewelacyjny – wygrał trzy turnieje, w tym najbardziej prestiżowe i punktowane mistrzostwo świata, był w finale Shoot-Outa i w trzech półfinałach – nabił więc tak mocny ranking, że nawet ten słabiutki sezon nie zepchnął go jeszcze z pozycji lidera. Selby, lider światowego rankigu, na podstawie tylko rocznych wyników – był "rozstawiony" z odległym numerem 21, a najwyżej był zwycięzca UK Championship Zhao Xintong oraz szalejący ostatnio Luca Brecel. Ten pierwszy przegrał jednak w pierwszym meczu, a drugi w drugim.

W przypadku takiej paki nie może być mowy o łatwej drabince, ale O'Sullivan na przestrzeni całego turnieju radził sobie całkiem nieźle, pewnie pokonywał kolejne szczeble, wygrywał różnicą kilku frejmów we wszystkich spotkaniach, oprócz tego finałowego. Tam spotkał się z Neilem Robertsonem i musiał już odrabiać straty. W zasadzie to od początku właśnie "The Rocket" gonił przeciwnika i dopadł go dopiero pod koniec spotkania w najbardziej kluczowym momencie, wygrywając cztery frejmy z rzędu. Zakończył spotkanie całkiem efektownie, bo brejkiem 77-punktowym. Nadal więc nie mamy zawodnika, który w tym sezonie zgarnął dwa tytuły, a Robertson mógł być tym pierwszym. Warto też dodać, że pierwszy udany turniej zaliczył Mark Selby, bo prezentując się tak bezbarwnie od początku sezonu, to za duży sukces może uznać półfinał.

Ronnie O'Sullivan wygrał w półfinale 6:2 ze Stuartem Binghamem, ale publicznie przepraszał za żenujący występ. Powiedział też, że będzie musiał "coś znaleźć", inaczej Robertson po prostu odpali rakietę ze stołu (nawiązanie do swojej ksywki). Miało to też odzwierciedlenie po finale, w którym chwalił Australijczyka, że jest w kwiecie wieku, a on ma go już za sobą, więc chce po prostu cieszyć sie dobrą grą. – Wolałbym grać dobrze, być zaangażowanym i przegrywać, niż wygrywać, grając fatalnie – podsumował. Ronnie sam był zaskoczony tym, że udało mu się wzbić na lepszy poziom i odwrócić losy meczu. Po przerwie zaczął grać jak odmieniony – cztery razy wbił brejki ponad 50-punktowe (90, 77, 77 i 77) i po raz drugi w karierze wygrał World Grand Prix. Do swojego konta dopisał dodatkowe 100 000 funtów rankingowych i już coraz mniej brakuje mu do wyprzedzenia Judda Trumpa.

Related Articles