Za nami dwa tygodnie święta sportu. Kończymy igrzyska olimpijskie w Tokio z 14 medalami. To najlepszy dorobek Polski w XXI wieku. W ostatni weekend mogliśmy się cieszyć jeszcze z dwóch zdobyczy medalowych – o nich w osobnym tekście. Tutaj podsumujemy występy tych, którzy zamykali w naszej reprezentacji te igrzyska.
Zaczynamy od sobotnich zmagań na Sea Forest Waterway, gdzie oprócz czterech naszych brązowych medalistek, startował także kanadyjkarz – Wiktor Głazunow w połłfinale na 1000 metrów. Dzień wcześniej sprytnie przeszedł przez ćwierćfinał, oszczędzając się w biegu eliminacyjnym, ale w sobotnim półfinale nie miał już szans z konkurencją i w swoim wyścigu dopłynął do mety jako siódmy, tracąc aż pięć sekund do miejsca premiowanego awansem. W finale B zaryzykował i poszedł mocno od początku, jednak trochę opadł z sił i dopłynął jako piąty, co pozwoliło mu zostać sklasyfikowanym na 13. miejscu. Łukasz Gutkowski i Sebastian Stasiak kończyli rozpoczęty dzień wcześniej pięciobój nowoczesny. Najlepiej temu pierwszemu poszło w pływaniu (200 metrów stylem dowolnym), gdzie był 11. Gutkowski został sklasyfikowany ostatecznie na 12. pozycji, a Stasiak na 13. W całym pięcioboju startowało 36 zawodników, więc to całkiem niezły wynik.
W kobiecym maratonie startowało 88 zawodniczek. Został on zdominowany przez dwie Kenijki, które rozdzieliły między sobą złoto i srebro, ale dużo pochwał należy się naszej zawodniczce – Karolinie Nadolskiej, która ukończyła dystans ponad 42 kilometrów na 14. miejscu. Doświadczona, 40-letnia zawodniczka w Londynie była 36. z czasem 2:30:57. Tutaj czas 2:32:04 dał jej o wiele lepszą pozycję, a więc poprawiła swój najlepszy wynik na igrzyskach. Aleksandra Lisowska dobiegła do mety na 35. pozycji, a Angelika Mach była 59. W finale skoku wzwyż wystąpiła Kamila Lićwinko, jednak nie była w stanie skoczyć 1,96 i ukończyła zawody na 11. pozycji. I tak już wynik 1,95 z eliminacji był najlepszym Kamili w tym sezonie, więc nie było szans, żeby tu nawiązać walkę z zawodniczkami skaczącymi ponad dwa metry. Niesamowite tempo było też w męskiej sztafecie 4×400 metrów. Nasza czwórka: Dariusz Kowaluk, Karol Zalewski, Mateusz Rzeźniczak, Kajetan Duszyński zajęła w finale 5. pozycję, ale tempo podyktowane przez Amerykanów było zabójcze, prawie pod rekord świata. Nie da się ukryć, że nieco odstawał w naszej czwórce Mateusz Rzeźniczak, który na swojej zmianie dał się wyprzedzić kilku zawodnikom, a tego już Duszyński nie dał rady nadrobić. Równie mordercze tempo było w finale męskiego biegu na 1500 metrów, gdzie Michał Rozmys pobił swój rekord życiowy o dwie sekundy! Finał zakończył na 8. pozycji, a zachwycił 20-letni Norweg Ingebrigtsen, który pobił rekord olimpijski.
Wczoraj także startowali nasi kolarze. Patryk Rajkowski i Mateusz Rudyk w keirinie, a Szymon Sajnok i Daniel Staniszewski w madisonie. Tu jednak wiadomości są bardzo negatywne. Ani jedni, ani drudzy kompletnie nie zanaczyli swojej obecności w obu konkurencjach. Dwóch pierwszych najpierw przegrało swoje wyścigi kwalifikacyjne do kolejnej rundy (startuje po sześciu). Rudykowi kompletnie nie poszło, a Rajkowskiemu brakło niewiele – wyprzedzenia jednego zawodnika. Obaj jednak później odpadli w repasażach, czyli w drodze po ćwierćfinał, do którego wchodziło 18 kolarzy. Sajnok i Staniszewski nie zanotowali ani jednej punktowej akcji w madisonie, który polega na finiszach co 10 okrążeń i mając 0 punktów zajęli 8. pozycję. Było tutaj też trochę zamieszania z trzecim zawodnikiem – Wojtkiem Pszczolarskim, odsuniętym w ostatniej chwili… kolarz nie krył rozczarowania na… Twitterze. Ważnego wywiadu udzielił Mateusz Rudyk, który jest przecież utytułowanym sprinterem, a na igrzyskach jego występ był po prostu beznadziejny. Kolarz opowiadał w TVP Sport, że nie wytrzymał presji, nie miał nawet z kim porozmawiać, a głowa nie dojechała mu na igrzyska, co też jest tematem do refleksji, że umiejętności to jedno, a głowa to coś zupełnie innego.
Igrzyska w niedzielę kończyli nasi maratończycy Adam Nowicki i Arkadiusz Gardzieiewski. Pierwszy zajął 38. miejsce, drugi 63. Ostatnią startującą Polką była Daria Pikulik w kolarskim omnium, a więc wieloboju, w którym to jest brązową medalistką mistrzostw świata. Pikulik jechała w czołówce w pierwszej konkurencji, czyli scratchu, ale miała ogromnego pecha. Jadąca przed nią Włoszka się przewróciła, a za nią również i Polka. Doszło do wielkiej kraksy i jeszcze jedna czy dwie zawodniczki przejechały rowerami po naszej kolarce. Daria nie kryła rozczarowania w późniejszym wywiadzie, że przyjechała tu w znakomitej formie i celowała w medal. Cóż, kolarstwo torowe jest więc taką dyscypliną, w której nie wszystko zależy od zawodników… Pikulik wyszła jeszcze na wyścig tempowy – drugą konkurencję – jednak w trakcie zrezygnowała. Po pierwsze strata była już zbyt duża, a po drugie doskwierała jej kontuzja po po upadku i nie była w stanie jechać na sto procent. Igrzyska olimpijskie zakończyły się więc dla nas bardzo pechowo i można sobie tylko wyobrazić, jakie musi być rozczarowanie najlepszej z naszych kolarek torowych…