Brawo dla Neila Robertsona. Wreszcie mamy zawodnika, który wygrał drugi turniej w tym sezonie. Australijczyk pokonał zdecydowanie Barry'ego Hawkinsa w finale Mastersa – 10:4 i po raz drugi w karierze wygrał to prestiżowe nierankingowe trofeum.
Ostatnio Masters był przekleństwem dla Neila Robertsona. Chyba tylko w Championship League szło mu gorzej. Zresztą oba turnieje są nierankingowe. W dwóch poprzednich edycjach Mastersa Australijczyk odpadał już w pierwszych rundach, ale w obu przypadkach po deciderze. Tym razem pokonał czterech kolejnych rywali z najwyższej półki i zgarnął trofeum. W 1/8 był lepszy od Anthonego McGilla, w ćwierćfinale rozprawił się z Ronniem O'Sullivanem, w półfinale potrzebował decidera z Markiem Williamsem, a finał był dla niego chyba najłatwiejszy. Hawkins prowadził tylko 1:0, a później Australijczyk tylko mu uciekał, wbijając osiem brejków powyżej 50 punktów. Hawkins miał takie tylko dwa, a jeden nawet nie dał mu wygranej w partii. Ogólnie nie postawił trudnych warunków.
Szczególnie imponująca w wykonaniu Robertsona była sesja wieczorna. Od stanu 4:3 wygrał aż sześć partii, a przegrał tylko jedną. W przedostatniej popisał się brejkiem 114-punktowym, potwierdzając, że jest w tym meczu zdecydowanie lepszy, a ostatnią grę zdominował tak, że Hawkins skończył bez wbicia. W końcówce przegrał tylko jednego frejma, w pozostałych wyraźnie dominując. Dosyć szarpana i nierówna gra była tylko na początku tego meczu, a później szczególnie gra Robertsona uległa ustabilizowaniu. W sumie miał trzy partie, które zakończył tak, że przeciwnik miał na swoim koncie równe 0 punktów, wbił też dwa brejki, które miały ponad 100 punktów. Hawkins swoich partii za to nie wygrywał aż tak wyraźnie, ale to i tak jego najlepszy wynik w rozczarowującym dla niego sezonie. W kilku turniejach zatrzymywał się już na pierwszych rundach, kiedy turniej dopiero się rozkręcał, ale odbił sobie to na najbardziej prestiżowym śpośród nich UK Championship, gdzie dotarł do półfinału.
Masters to zawody z wielką tradycją tylko dla najlepszych. Zaproszenie otrzymuje czołowa 16 rankingu, a pierwszy turniej odbył się dość dawno temu, bo w 1975 roku. Kiedyś grała czołowa 10, później czołowa 12, teraz 16. Siedmiokrotnie Mastersa wygrywał Ronnie O'Sullivan i jest on rekordzistą. Robertson zgarnął drugie takie trofeum w karierze i to mimo tego, że całe Alexandra Palace wspierało swojego rodaka. Hawkins był jednak bezradny. Kluczowym frejmem tego meczu zdaje się być ten numer pięć, gdzie angielski zawodnik miał wszystko w swoich rękach i nie trafił bardzo ważnej czerwonej przy stanie 67-33. Robertson podszedł do dość łatwo ułożonych bil, wbił wszystko i ewidentnie skradł tę partię przeciwnikowi. Mogło być 3:2 dla jednego, było 3:2 dla drugiego. Od tamtego momentu Hawkins wygrał tylko dwa frejmy, a Australijczyk na wiele mu nie pozwolił.
Turniej Masters jest specyficzny. Mimo że nie można za niego dostać żadnych punktów do rankingu, to cieszy się wielkim uznaniem i jest jednym z najważniejszych punktów w snookerowym kalendarzu. Wszystko przez to, że zalicza się go do tzw. Triple Crown, a więc potrójnej korony. Mistrzostwa świata, UK Championship i właśnie Masters tworzą ten popularny zestaw. Wszyscy zawodnicy, którzy wygrają w swojej karierze choć po jednym takim turnieju, mogą się tytułować zdobywcami potrójnej korony. Każdy zawodnik, który wygrał wszystkie trzy może nosić na swojej kamizelce specjalnie haftowaną koronę. Jest tylko 11 graczy, którzy dokonali tej sztuki, a ośmiu z nich gra jeszcze zawodowo: Ronnie O'Sullivan, Stephen Hendry (niedawno wznowił karierę), John Higgins, Mark Selby, Mark Williams, Shaun Murphy, Judd Trump i właśnie Neil Robertson, a z niegrających już: Steve Davis, Alex Higgins i Terry Griffiths.