Skip to main content

Zostało 32 zawodników. Za nami dwie rundy w darterskich mistrzostwach świata. Teraz przerwa świąteczna, więc czas na małe podsumowanie. Główni faworyci grają dalej, choć nie obyło się bez problemów. Były też mniejsze i większe niespodzianki.

Zacznijmy od niespodzianek. Dwie największe – przynajmniej moim zdaniem – to zwycięstwo Floriana Hempela nad Dimim van den Berghiem oraz wygrana Rossa Smitha ze Stephenem Buntingiem. Pozostało już tylko ośmiu graczy nierozstawionych, jest nawet jeden w ogóle nieklasyfikowany i właśnie tam jest największa "dziura" w całej drabince. O beznadziejnym występie Ratajskiego już pisaliśmy… stąd nie ma potrzeby, żeby się powtarzać. Willie Borland zrobił coś wielkiego – przy stanie 2:2 w setach i 2:2 w legach rzucił 9-dartera (!) na koniec meczu i po prostu oszalał. To moment, który już przeszedł do historii. Film z tą akcją zebrał aż ponad 100 tys. polubień na Twitterze. Borland formy nie potwierdził, w drugiej rundzie zagrał już beznadziejnie i odpadł. Inny 9-darter, czyli Darius Labanauskas odpadł nawet w pierwszej, przez co jego wyczyn zszedł na dalszy plan.

Florian Hempel zapowiadał wielkie rzeczy i je zrobił. W tym sezonie potrafił już wyeliminować Petera Wrighta. Tym razem wyrzucił turniejową "szóstkę", a więc Van den Bergha, który w całym sezonie był nierówny. To najwyżej sklasyfikowany zawodnik, który pożegnał się z turniejem. Belg przeplatał finałowe występy z beznadziejnymi, w których odpadał w pierwszej czy drugiej rundzie. Tutaj grał świetnie, bo na średniej prawie 102-punktowej, ale 9/11 Hempela na podwójnych było zabójcze. Niemiec poważnie zgłasza się do światowej czołówki, a ma do tego wielką okazję, czyli wspomnianą "dziurę" w drabince. Beznadziejnego w tym sezonie Devona Petersena pokonał nieklasyfikowany w PDC kwalifikant z Australii – Raymond Smith. Albo on, albo Hempel – ktoś dojdzie do 1/8 finału. A to będzie przeogromna sprawa. Nawet porażka w 1/8 daje zastrzyk 35 000 funtów do rankingu.

Za niespodziankę można też uznać porażkę Stephena Buntinga, bo to półfinalista sprzed roku. Ross Smith jest całkiem wysoko, ale to jego życiowy sukces. Dotychczas najdalej był w drugiej rundzie mistrzostw świata i zwykle to tam właśnie odpadał. Teraz jest w trzeciej. W pierwszym secie Bunting nawet dobrze nie powąchał zerowania licznika, bo tak go Smith trzymał na dystans i szybko zmiażdżył 3:0, później jednak wyżej rozstawiony Anglik doszedł do głosu, wrócił do tego meczu, a sam Smith dawał mu szanse, marnując mnóstwo podwójnych (2/11 w drugim i 1/8 w trzecim secie). Można było już ten mecz "odhaczać", aż tu Smith wrócił w wielkim stylu, kończąc ze 107 puntów i przełamując Buntinga, a potem utrzymując swój licznik. W piątym secie graliśmy "do dwóch przewagi". Przy stanie 2:2 Smith najpierw spektakularnie zamknął 167, a potem 102 i sprawił niespodziankę.

Mieliśmy też ciekawy pojedynek mistrzów świata. Rob Cross pokonał wracającego po roku do darta Raymonda van Barnevelda. Holender w końcówce już nawet nie walczył, podchodził do tarczy bez wiary. Mecz był bardzo pompowany, a nie był jakimś nadzwyczajnym widowiskiem. Jedyne, co mogliśmy podziwiać, to liczbę maksów, bo było ich aż 14. Obaj gracze rzucili ich zgodnie po siedem. Van Barneveld zaczął kapitalnie – od trzech maksów i "big fish", a więc wyzerowania 170 w pierwszym secie, ale tylko na tyle go było stać. Kiedy Cross odpalił, to Van Barneveld przestał grać i tylko statystował. Mistrz świata z 2018 pokonał więc tego z 2007 i gra dalej. To nie był jedyny pojedynek mistrzów świata, bo Gary Anderson pokonał też Adriana Lewisa, który od kilku lat jest już jednak na peryferiach darta, biorąc pod uwagę jego prime time dekadę temu. Przegrał tylko pierwszego seta, a później poradził sobie gładko (3:0, 3:1, 3:0) i wygrał 3:1.

Jeszcze w pierwszej rundzie wielką faworytką i przepompowaną do granic możliwości Fallon Sherrock, a więc jedną z dwóch kobiet obok Lisy Ashton, pokonał legendarny w kręgach darta Steve Beaton. Publiczność zachowywała się kiepsko, gwiżdżąc na uczestnika 31 turniejów mistrzostw świata, niezwykle sympatycznego faceta i Anglika (!), a faworyzując kobietę. W pewnym momencie ten mecz wyglądał jak starcie tytanów i przecierać można było oczy ze zdumienia, ale im bliżej końca, tym poziom spadał. Beaton pokonał Sherrock, a w drugiej rundzie już odpadł. Z innych ciekawych i mocno pompowanych pojedynków, tu z racji głośnych i dynamicznych reakcji obu graczy, Dirk van Duijvenbode pokonał Borisa Kolcowa. 11/45 i 11/41 – obaj ośmieszali się na podwójnych, tylko ironicznie się uśmiechając. Holender przeszedł dalej, ale po marnym pojedynku.

Dalej grają faworyci – Gerwyn Price, Michael van Gerwen, Peter Wright i Jonny Clayton. Pierwszy i drugi stracili po secie, trzeciemu przeciwnik w ogóle się nie postawił, natomiast Jonny Clayton musiał się mocno napocić. To, co tam się wyprawiało przechodziło ludzkie pojęcie – dziesięć kończeń ponad 100-punktowych, a młody Keane Barry prowadził nawet 2:1 w setach i 1:0 w piątym, ale najlepszy gracz 2021 roku zaczął odpalać bombę za bombą i nie dał się młodemu. Według mnie – był to na ten moment najlepszy mecz tych mistrzostw. Swoje pojedynki w mocnym i imponującym stylu wygrali: Michael Smith, Callan Rydz i Ryan Searle, a świetnymi come backami popisali się Mervyn King i Alan Soutar.

Kto mi najbardziej zaimponował? Na pewno pewnością swoich ruchów, niemal idealnymi podwójnymi i błyskawicznym spotkaniem Michael Smith, udźwignięciem ciężaru "mocnego" meczu Jonny Clayton. No i przede wszystkim Florian Hempel.

Related Articles