Skip to main content

Polscy skoczkowie wrócili z Engelbergu i od razu zameldowali się w Wiśle, gdzie rozgrywano Mistrzostwa Polska. Od razu pojawiło się mnóstwo głosów, że impreza w tym momencie jest niepotrzebna, a wobec marnych prognoz pogody tym bardziej. Jednak PZN za wszelką cenę dążył do tego, by rywalizacja na skoczni im. Adama Małysza się odbyła. Koniec końców medale faktycznie przyznano, ale pozostał duży niesmak…

Mistrzostwa co roku odbywają się w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia. W tym roku z przyczyn pandemicznych Polacy muszą wcześniej wyruszyć do Oberstdorfu na rozpoczynający się Turniej Czterech Skoczni, więc polskiemu czempionatowi trzeba było znaleźć inną datę. Padło na 22 grudnia, czyli tuż przed świętami. Zawodnicy zamiast pomóc bliskim w przygotowaniach do Świąt, musieli jechać do Wisły, w dodatku zwiększając potencjalne ryzyko zakażenia koronawirusem. Od początku budziło to więc spore wątpliwości.
 

Finalnie na starcie imprezy stanęło 6 pań i 38 panów. Dla kobiet była to pierwsza rywalizacja o medale MP na dużej skoczni. Z powodu wiatru seria treningowa rozegrana została z kłopotami, jednak nie zniechęcało to organizatorów. Około 15:00 rozpoczęło się regularne skakanie konkursowe. Dodajmy, że na Mistrzostwach Polski nie ma przeliczników punktów za wiatr, co oczywiście bardzo zwiększa loteryjność konkursu. Uznano jednak chyba, że najlepsi i tak sobie poradzą.

Efekt? Po pierwszej serii na prowadzeniu wśród panów znalazł się Tomasz Pilch, wyprzedzając Dawida Kubackiego i Andrzeja Stękałę. Kamil Stoch i Piotr Żyła zajmowali kolejno 15. i 16. lokatę! Wyżej od nich byli tak anonimowi skoczkowie jak Mateusz Gruszka, Wiktor Pękala czy Krzysztof Leja. Najgorszą notę 1. serii uzyskał Karol Niemczyk, który nie tyle lądował na 64. metrze, co po prostu na tę odległość upadł.

Upadek można zgonić na niskie umiejętności zawodnika, ale już słabe skoki Żyły czy Stocha sugerowały, że wiatr mocno kręci i wyraźnie decyduje o długościach skoków. Tym bardziej, że organizatorzy cały czas manewrowali długością najazdu, odpowiednio ją skracając przed próbami coraz lepszych zawodników.

Dopiero drugi upadek zakończył konkurs. Na początku drugiej serii w rywalizacji pań groźnie wyglądający upadek zaliczyła Kinga Rajda, najlepsza polska skoczkini, która po pierwszej  serii zajmowała 2. miejsce. Rajda długo nie podnosiła się ze śniegu i ostatecznie została zniesiona na noszach i w usztywnieniu.

 

Wtedy jury podjęło decyzję o uznaniu wyników I serii i odesłaniu zawodników do domu. Medale pań zdobyły Kamila Karpiel, Kinga Rajda i Joanna Szwab, a wśród panów wspomniani już Pilch, Kubacki i Stękała.

Oczywiście taki rozwój wypadków na skoczni tylko nasilił krytykę Apoloniusza Tajnera i spółki, którym zarzuca się chęć rozegrania mistrzostw za wszelką cenę, w wątpliwym terminie i przy jeszcze bardziej wątpliwych warunkach pogodowych. Najlepsi mogli odpocząć dwa dni dłużej, pobyć z rodziną, naładować akumulator, a tymczasem przy silnie zawiewającym wietrze stanęli do loteryjnej rywalizacji, która mało kogo obchodzi. Na dodatek dopiero testy na koronawirusa wykażą, czy przypadkiem któryś z naszych liderów nie wypisał się właśnie z "czterech skoczni"… Odpukać.
 

 

 

 

 

 

 

 

 

Related Articles