Skip to main content

Ostatnie tygodnie w świecie snookera mają niespodziewanego bohatera. Luca Brecel postanowił wrócić do czołówki po czterech latach i dotarł do finału w drugim turnieju z rzędu. Tym razem Belg jednak wygrał – pokonał 9:5 Johna Higginsa.

To dopiero drugi rankingowy tytuł w karierze Brecela. Wcześniej wygrał China Championship w 2017 roku, raz też został mistrzem Championship League, ale było to jeszcze wtedy, gdy turniej ten nie był brany pod uwagę do rankingu, a jest tak dopiero od dwóch sezonów. Jeszcze dwa tygodnie temu belgijski snookerzysta był na 40. miejscu w światowym rankingu, po prestiżowym UK Championship awansował aż na 18. pozycję, tam za sam finał zgarnął 80 tys. funtów do rankingu. Scottish Open nie jest aż tak renomowanym turniejem i tutaj za samo zwycięstwo zgarnął 70 tysięcy. Dwa lata temu odpadł tu już w pierwszej rundzie, więc poprawił swój ranking o całą tę kwotę i znów awansował, tym razem na 15. miejsce. Niewiele już brakuje mu do najlepszej w karierze – 11. pozycji w rankingu.

Luca Brecel to nie jest najgorętsze nazwisko w świecie snookerowym, ale ostatnio jeden freak z drugim rozmawiają o nim w miejskich autobusach. Trzeba docenić dwa finały z rzędu Belga, który nagle wyskoczył… jak z szafy. A John Higgins dotarł już do czwartego finału w tym sezonie snookerowym i wszystkie przegrał. Czterokrotny mistrz świata uległ Markowi Allenowi w Northern Ireland Open, później Neilowi Robertsonowi w English Open, następnie Juddowi Trumpowi w nierankingowym Champion of Champions, a teraz najmniej znanemu z nich wszystkich – Luce Brecelowi. Szkot miał nadzieję na przełamanie złej passy, a tutaj Belg postawił twarde warunki. Kilka ważnych turniejów za nami, a nadal żaden zawodnik nie wygrał minimum dwóch turniejów. Za każdym razem zwycięzca jest inny.

Brecel wygrał pewnie – 9:5, sam finał był dla niego chyba jedynym poważnym sprawdzianem. Wcześniej miał szczęście w drabince. Pokonał choćby rozstawionego Joe Perry'ego, ale to jednak gracz, który dawno już nie osiągnął niczego istotnego. Dwa razy musiał radzić sobie w deciderach – z młodziutkim Pangiem Junxu oraz Matthew Seltem. Po drodze z drabinki odpadli mu Kyren Wilson i Stephen Maguire. W półfinale zdeklasował Anthony'ego McGilla, wygrywając 6:1, a później czekało go najtrudniejsze zadanie, ale i z nim sobie poradził, udowadniając, że dawno nie był w tak dobrej formie. Oprócz tych dwóch finałów Brecel dotarł też do ćwierćfinału English Open, gdzie pokonał go Ronnie O'Sullivan, a w ostatnich sezonach rzadko docierał i do takiego etapu.

Luca w finale prowadził już nawet 8:2, miażdżąc dużo bardziej doświadczonego przeciwnika. Grał na pełnym luzie, wbijał większe brejki – dwukrotnie przekroczył stówę. Higgins był w stanie odrobić nieco stratę, wygrać trzy frejmy z rzędu, ale Belg potrzebował już tylko jednego i przyklepał go w kolejnej partii, wygrywając 9:5. Ten wynik wygląda już trochę lepiej dla Higginsa. – Zdumiewające… powiedziałem na koniec do Johna, że ​​to zaszczyt po prostu z nim grać, więc pokonanie go w finale to jest po prostu marzenie – wyznał Brecel po tej wygranej. Jego pewność siebie wskoczyła na taki poziom, że już nie będzie się bał, kiedy zobaczy w drabince nazwisko "O'Sullivan", jak w tegorocznym English Open. Brecela wciąż możemy zaliczyć do młodego snookerowego pokolenia, bo ma dopiero 26 lat.

Related Articles