Mistrzostwa Świata w lotach narciarskich Planica 2020 to już historia. Czy historia miła dla Polski? Raczej tak, bo po raz drugi z rzędu biało-czerwoni zdobyli brązowy medal w drużynie. Tamten sprzed dwóch lat został jednak poprzedzony srebrem Kamila Stocha w rywalizacji indywidualnej. Tym razem żaden z Polaków nie pokusił się o podium, choć w pierwszej dziesiątce było aż trzech.
I właśnie brak medalu w dwudniowym konkursie indywidualnym powoduje małe rozczarowanie. Polacy odpuścili zawody w Niżnym Tagile, by możliwie jak najlepiej przygotować się do walki w Planicy. Jednak niestety żaden z nich nie był w stanie nawiązać walki z najlepszymi. Trenerowi Doleżalowi udało się wypracować równą, więcej niż solidną formę drużyny, ale od Kamila Stocha czy Dawida Kubackiego moglibyśmy oczekiwać czegoś więcej. Tego osławionego "błysku".
Kubacki to zresztą największe rozczarowanie. O ile po pierwszym dniu rywalizacji był jeszcze blisko czołówki, bo zajmował 12. miejsce, o tyle sobota i niedziela były już w wykonaniu Dawida znacznie gorsze. Po przeciętnych skokach w sobotę spadł koniec końców na 15. miejsce w konkursie indywidualnym. Jego "metrów" zabrakło też drużynie. Gdyby przełożyć wyniki niedzielnych zawodów na rywalizację solo, Kubacki znów byłby dopiero 15…
W niedzielę zawiódł też Stoch. W pierwszej próbie skoczył tylko 205 metrów. Poprawił się w drugiej serii, ale od naszych liderów oczekujemy sporo więcej. Norwegia i Niemcy nie byli poza zasięgiem. Także mieli swoje słabsze skoki i wystarczyło uniknąć takich prób jak ta Stocha z pierwszej serii, czy dorzucić po parę metrów w lotach Kubackiego. To oczywiście tylko akademicka dyskusja, ale Niemcy wygrali z nami różnicą 43 punktów, co w walce na "mamucie" nie jest przepaścią.
Wracając do Stocha – przepadła jedna z ostatnich w karierze szans na zdobycie złota w lotach. Kamil ma wszystkie inne najważniejsze trofea – większość z nich zdobytą niejednokrotnie. Brakujący skalp to właśnie triumf w Mistrzostwach Świata w lotach narciarskich. W Planicy Kamil zajął 8. miejsce. W piątek pokpił sprawę w pierwszym skoku, lądując na 213. metrze. Później latał już dalej i nie psuł skoków. W żadnej z prób nie zasygnalizował mistrzowskiej formy – najlepsi po prostu latali znacznie dalej. Lepszy pierwszy z czterech skoków mógłby pozwolić Stochowi na przeskoczenie w klasyfikacji końcowej Piotra Żyły i może jeszcze Yukii Sato. Raczej nic więcej.
Żyła był najlepszym z Polaków w Planicy – siódmy w rywalizacji indywidualnej, z siódmym wynikiem w skokach drużynowych. Potwierdziła się forma z Wisły i Ruki. Loty w Planicy były zresztą bardzo równe, wymierne. Nikt nie może narzekać na loteryjne warunki, co pokazują właśnie wyniki – zarówno z piątki i soboty, jak i niedzieli. Ci sami zawodnicy dominowali, ci sami stanowili szeroką czołówkę i ci sami lądowali znacznie krócej.
A wśród najlepszych byli Karl Geiger, Halvor Egner Granerud i Markus Eisenbichler. Geiger wygrał złoto z Granerudem o ledwie pół punktu! Niemiec nieco popsuł swój ostatni skok, ale nie roztrwonił całej zaliczki. Norwegia wzięła rewanż w drużynówce, broniąc złotego medalu sprzed dwóch lat. Po piątku i sobocie można się było spodziewać raczej walki Wikingów maksymalnie o srebro, ale walka o wspólne dobro zmobilizowała chyba Daniela-Andre Tande i Johanna Andre Forfanga – obaj poprawili się w stosunku do konkursu indywidualnego. No i przede wszystkim genialny był Granerud, który był bezdyskusyjnie najlepszym skoczkiem niedzielnego konkursu na Velikance. Norwegia pokonała Niemcy o 19 punktów, a Granerud był w tym dniu lepszy od Geigera o prawie 32 punkty. Od Eisenbichlera o prawie 35! Oto prawdziwy ojciec norweskiego sukcesu w niedzielę.
Polacy mieli zaś swojego cichego bohatera. Był nim Andrzej Stękała. Ale jemu poświęcimy osobny tekst, bo zasłużył jak mało kto!