Świat powoli próbuje się wydźwignąć z koronakryzysu, ale do pełnej normalności jeszcze bardzo daleko. Jutro rusza kolarski wyścig Giro d’Italia, a restrykcje sanitarne są dokładnie takie same, jak przed rokiem. Czyli ścisłe i surowe. Wyścig wyrusza z Turynu, a trzy tygodnie później zamelduje się w Mediolanie. Wtedy poznamy zwycięzcę – na pewno nie będzie nim ubiegłoroczny triumfator, czyli Tao Geoghegan Hart.
Brytyjczyk z INEOS w tegorocznym Giro po prostu nie startuje. Z jedynką pojedzie lider jego grupy, Egan Bernal. Kolumbijczyk nigdy nie jechał w wyścigu dookoła Włoch. Do tej pory skupiał się na Tour de France, co zaowocowało triumfem już za drugim podejściem – w 2019 roku. Teraz Bernal jest jednym z głównych faworytów Giro i trudno żeby było inaczej – INEOS jak zwykle wystawia silną ekipę, a lider takiej drużyny musi walczyć o końcowy sukces. Bernal jest dobrej myśli, choć podkreśla, że nie zaleczył jeszcze do końca kontuzji pleców, a trudy trzytygodniowej, morderczej walki na górskich etapach, mogą dać się we znaki. – Nie sądzę, że jestem już w takiej formie, w jakiej byłem, gdy wygrałem Tour de France, ale mam zamiar do niej wrócić – powiedział Kolumbijczyk.
Kto będzie najpoważniejszym rywalem zawodnika INEOS? Kandydatów jest co najmniej kilku. Liderem grupy Team Bikeexchange jest Simon Yates. To już bardzo doświadczony kolarz, który startował w każdym z wieloetapowych tourów. W Giro jak na razie bez sukcesów, bo za taki trudny uznać 8. miejsce w 2019 roku. Rok wcześniej długo prowadził i jechał w różowej koszulce po końcowe zwycięstwo – kryzys na 19. etapie pozbawił go jednak szans. Yates niedawno wygrał Tour of the Alps, ale sam podkreśla, że Giro to zupełnie inny wyścig, w którym kluczowe będzie umiejętne rozkładanie sił.
Do grona faworytów zaliczyć trzeba także Remco Evenepoela. Belg rok temu wygrywał praktycznie wszystkie etapowe wyścigi, w których brał udział (m.in. Tour de Pologne), jednak przytrafiła mu potworna kontuzja. Podczas wyścigu Il Lombardia uczestniczył w kraksie i złamał sobie miednicę. Sezon 2020 został stracony, podobnie jak początek 2021. Evenepoel, który jest byłym dobrze zapowiadającym się piłkarzem, powraca do ścigania na „Corsa Rosa”, jak nazywane jest Giro. Sam nie widzi się w gronie faworytów, a udział w tym klasyku traktuje jako element przygotowań – przede wszystkim do Igrzysk Olimpijskich. 21-latek jest uważany za największy talent w światowym peletonie. Trudno uwierzyć, że w już w swoim debiucie w „trzytygodniówce” będzie w stanie wygrać, ale nie bez przyczyny został liderem swojej grupy – Deceuninck Quick Step. To o tyle ciekawe, że w zespole tym znajduje się też czwarty kolarz ubiegłorocznego Giro – Portugalczyk Joao Almeida.
Na pewno sympatię miejscowych fanów będzie miał po swojej stronie Vincenzo Nibali. Włoch ma już 37 lat na karku i wygrywał każdy z trzech wieloetapowych klasyków. W Giro triumfował w 2013 i 2016 roku. Podobnie jak Evenepoel, Nibali wraca do ścigania po kontuzji i raczej nie jest traktowany jako faworyt do zwycięstwa.
Lista startowa wyścigu jest bardzo mocna. Poza wymienionymi gwiazdami, warto wspomnieć o takich kolarzach jak Mikel Landa, Emanuel Buchman, Romain Bardet, Pavel Sivakov czy Peter Sagan. Mamy także trzech Polaków – Macieja Bodnara z BORA-hansgrohe, Łukasza Wiśniowskiego z Team Qhubeka Assos oraz Tomasza Marczyńskiego z Lotto-Soudal.
Trasa tegorocznego Giro obejmuje tylko dwie jazdy indywidualne na czas – na pierwszym i ostatnim etapie. Łączna ich długość to raptem 38 kilometrów. Kluczowy będzie ostatni tydzień ścigania, naszpikowany górskimi trudnościami. Wcześniej głównie etapy płaskie lub pagórkowate. Z ośmiu ostatnich etapów aż pięć to wysokie góry. Zwycięzcę poznamy 30 maja w Mediolanie.
Podczas każdego z dwóch dni przerwy zawodników czekają oczywiście testy na koronawirusa, które są tylko wierzchołkiem góry lodowej różnego rodzaju obostrzeń. Wypada mieć tylko nadzieję, że covid nie będzie wpływał na wyniki w klasyfikacji generalnej.