Skip to main content

Przed igrzyskami olimpijskimi nie znał go prawie nikt. Kto mógł, ten poznał go w środku nocy 6 sierpnia. Wtedy Dawid Tomala wywalczył sensacyjny złoty medal w chodzie na 50 kilometrów. To inspirująca historia, jak przekuć ten jeden moment chwały w szerzenie i niesienie pomocy innym.

Dawid Tomala zajął czwarte miejsce w Plebiscycie na Sportowca Roku "Przeglądu Sportowego", ale nie to było dla niego najważniejsze. Skwitował to oczywiście w swoim, szyderczym stylu – "trochę słabo", ale później przeszedł do rzeczy ważnych, konkretnych, inspirujących i wzmacniających wiarę w drugiego człowieka. Tomala to gość, który o swoim złotym medalu olimpijskim mówił, że to "beka", a przyspieszył w trakcie zawodów, bo zwyczajnie mu się nudziło przez zbyt wolne tempo. No i tak właśnie z nudów został złotym medalistą olimpijskim. Był rozmówcą idealnym, udzielał wywiadów bez żadnego PR-u, chciała z nim rozmawiać każda redakcja, ale pewnie po pół roku od tego gigantycznego sukcesu i tak przeciętny człowiek nie poznałby go na ulicy. Tymczasem teraz udowodnił, że nie jest tylko "jajcarzem".

Wszystkie udzielane wywiady nie miały tak gigantycznej fali przebicia, jak przemówienie wygłoszone przed milionem telewidzów. Przemówienie, do którego swoją cegiełkę, a właściwie gigantyczną cegłę dołożył Robert Lewandowski. Tomala wyznał, że przeznacza złoty medal na licytację, chcąc zebrać pieniądze na leczenie 12-letniego Kacpra z Żor. Wiadomo to było jeszcze przed galą, ale przecież mało kto śledzi social media mistrza olimpijskiego. Nie jest jakimś bohaterem narodowym, a po prostu sportową ciekawostką. Poza tym chód sportowy nie ma wielkiej siły przebicia. Tomala potrzebował bodźca i dostał do ręki mikrofon, stając przed największymi sportowcami, sponsorami sportowców i dziennikarzami. Dzień później jego medal za 280 tysięcy złotych wylicytował Robert Lewandowski, co wywołało i spotęgowało wielką pozytywną medialną burzę. "Lewy" na dodatek oddał ten medal Tomali, uznając, że tak po prostu wypada.

To jeszcze nie wszystko w sprawie złotego medalisty z Tokio. Wspomniał także, że zakłada własną fundację pt. "ToMali zwycięzcy", żeby wspierać dzieci chore i dzieci z domów dziecka. Złoto olimpijskie było dla niego nie celem, a… drogą. Drogą do tego, żeby wykorzystać sukces nie do osiągnięcia wielkich zarobków, błyszczenia w mediach, kreowania swojego wizerunku, wizyt na ściankach, ale do tego, żeby pomóc potrzebującym. Zbiórka miała także swój przekaz, bo 12-letni chłopiec za zebrane środki będzie miał operację, która pozwoli mu chodzić, a to przecież nogi poprowadziły Tomalę do gigantycznej sensacji. Część trafi właśnie do chłopca, a część do nowo założonej fundacji.

Nie złoto olimpijskie, ale ten szlachetny gest sprawi, że teraz już prędzej rozpoznacie Dawida Tomalę na ulicy. Na pewno z czasem w mediach będzie więcej, bo to nie koniec akcji w duecie z Lewandowskim. Tomala przyznał w wywiadzie dla "TVP Sport", że w marcu ma spotkać się z piłkarzem Bayernu i ustalić dalsze warunki współpracy. Takich inspirujących postaci polski sport potrzebuje. Wiedział to Robert Lewandowski, który zapewnił Tomali nagłówki obok swojego nazwiska. "Lewy" pomógł tej historii się toczyć dalej. Obaj pokazali jakimi wartościami w życiu należy się kierować. A Tomala zyskał pewnie tysiące dodatkowych kibiców. Nawet jeżeli nie tych, co oglądali Plebiscyt, to tych, którzy przeczytali artykuły na największych sportowych portalach w Polsce.

Pójść na piwo z Dawidem Tomalą. To powinien być wasz cel.

Related Articles