Po dwóch konkursach Turnieju Czterech Skoczni rozegranych w Bischofshofen, ta austriacka miejscowość gościła w weekend dwa kolejne konkursy – indywidualny i drużynowy. Z perspektywy polskiego kibica, trudno było o przesadny optymizm. Dlatego też wyniki, osiągnięte przez biało-czerwonych, choć dalekie od ideału, cieszą, bo dają nadzieję.
W sobotę błysnął Piotr Żyła. W Turnieju Czterech Skoczni miewał przebłyski, choć rzadko kiedy w konkursach. Tymczasem w sobotę najpierw dobrze spisywał się w treningach, a potem swoją zwyżkującą formę potwierdził skokiem na 137 metrów w konkursie. Była to druga odległość tej serii, dająca mu 5. miejsce. Prowadził Philipp Aschenwald, przed zwycięzcą 70. TCS – Ryoyu Kobayashim. Za nimi byli Marius Lindvik i Halvor Egner Granerud, a potem już Żyła. Pozostali Polacy? No tutaj jakby kontynuacja niemocy – Dawid Kubacki 29., reszta poza drugą serią. Paweł Wąsek zdyskwalifikowany.
Koniec końców w czołówce doszło do przetasowań. Konkurs zakończył się sukcesem Norwegów. Lindvik wygrał, cztery punkty przed Granerudem. Podium uzupełnił Jan Hoerl, który stracił 6 pkt do zwycięzcy. Dalej Kobayashi, Aschenwald i Huber. Żyła skończył siódmy. Niby spadł o dwie pozycje, ale to i tak jego najlepszy występ w tym sezonie. Występ, po którym można z umiarkowanym optymizmem patrzeć w przyszłość. A przecież przyszłość ta niesie Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Tokio. Kubacki poprawił nieznacznie.
Ciekawy przebieg miał niedzielny konkurs drużynowy. Nie liczyliśmy na wiele, bo trudno się łudzić, gdy w jako takiej formie jest Żyła, Kubacki spisuje się słabo, a Stocha w ogóle nie ma… Tymczasem dość sensacyjnie podopieczni Michala Dolezala po pierwszej serii byli tuż za podium. Wyprzedzali Słowenię i Niemcy! Do trzeciej Japonii tracili bardzo niewiele, podobnie jak do drugich Norwegów. Oglądając to, dało się wyczuć, że nasi robią wynik ponad stan. Co ważne – żaden z naszych nie zepsuł skoku. To były więcej niż solidne próby.
W drugiej serii było już gorzej. Po trosze przez słabsze próby Polaków, po trosze przez to, że rywale nie psuli już skoków, tak jak miało to miejsce w pierwszej serii. U Japończyków lepiej skoczył Junshiro Kobayashi. U Słoweńców dużo dalej szybowali Kos Lovro i Timi Zajc. W naszej drużynie słabiej skoczył przede wszystkim Kubacki, a także Andrzej Stękała.
Czym to wszystkim się zakończyło? Austriacy wygrali dość pewnie. Między drugą Japonią a trzecią Norwegią było raptem 0.2 pkt! Czwarta Słowenia straciła do podium ledwie 1.2 pkt. Polacy zajęli 5. miejsce, zupełnie niespodziewanie dość wyraźnie wyprzedzając Niemców. Podopieczni Stefana Horngachera stracili do biało-czerwonych ponad 30 pkt. Słabo skakali Karl Geiger, Constantin Schmid i Andreas Wellinger. Jako tako fason trzymał tylko Markus Eisenbichler, który co ciekawe dzień wcześniej w konkursie indywidualnym został zdyskwalifikowany.
Gdyby niedzielne skoki drużynowe przełożyć na wyniki indywidualne, to w czubie wielkiej niespodzianki by nie było – Lindvik przed Kobayashim i Granerudem. Polacy? Tu na spory plus. Żyła 10., Kubacki 12., Wąsek 17., i Stękała 22. Liczymy, że jest to sygnał powrotu naszych na szczyt. Mozolnego, ale powrotu, którego apogeum przyjdzie w Pekinie. Cóż nam zostało, jeśli nie marzenia?