Skip to main content

Przed startem 66. Turnieju Czterech Skoczni pisaliśmy, że lepiej niż w zeszłym roku raczej już być nie może. Poniekąd mieliśmy rację, bo na trójkę Polaków w czołowej czwórce imprezy, w tym dwóch na najwyższym miejscach, tym razem się nie zanosi. Niemal pewny jest już za to triumf Kamila Stocha w klasyfikacji generalnej, oznaczający obronę tytułu „Złotego Orła” sprzed roku. Wiele wskazuje też na to, że Stoch może być drugim w dziejach zawodnikiem, który sięgnie po turniejowy triumf, wygrywając wszystkie cztery konkursy. Czy już w sobotni wieczór Stoch stanie w jednym rzędzie ze Svenem Hannavaldem? Póki co zmierza po to, jak po swoje.

Po Innsbrucku pytanie kto wygra 66.Turniej Czterech Skoczni przestało już być zasadne. O ile do pierwszego austriackiego konkursu Stoch przystępował wprawdzie po dwóch zwycięstwach w Niemczech, o tyle jego przewaga nad drugim w klasyfikacji generalnej Richardem Freitagiem nie była duża – niecałe 12 punktów to dystans, który można odrobić w jednym, góra dwóch skokach, a przed zawodnikami były jeszcze po cztery próby w TCS. Innsbruck zmienił jednak wszystko. W pierwszej serii Freitag skoczył znakomicie jeśli chodzi o odległość – 130 metrów. Narty zaplątały mu się jednak przy lądowaniu i Niemiec upadł, w dodatku mocno nadwyrężając swoje zdrowie. Chwilę potem Stoch także skoczył 130 metrów, ale wylądował bez większego trudu i zajął 1. miejsce po pierwszej serii. Jasne stało się, że tylko kataklizm może odebrać Polakowi triumf w imprezie. To nie był jednak koniec – Freitag wycofał się z drugiej serii i wymazał swoje szanse na podium turnieju. Stoch w drugiej serii dołożył rywalom jeszcze kilka metrów i wygrał z bardzo dużą przewagą.

Turniejowa przewaga najlepszego polskiego skoczka nad drugim w klasyfikacji Andreasem Wellingerem wynosi teraz bagatela 64,5 punkta, czyli sporo ponad 30 metrów w przeliczeniu na długość skoków. Wellinger musiałby więc w obu próbach w Bischofshofen pokonywać Polaka o ponad 15 metrów! Bardziej realne jest chyba lądowanie statku kosmicznego na austriackiej skoczni. Kamil kwalifikując się do konkursu, praktycznie zapewnił sobie drugiego z rzędu Złotego Orła. Teraz pora na kolejne splendory.

Jako się rzekło – tylko Sven Hannavald w przeszłości był w stanie wygrać cztery konkursy podczas jednego Turnieju Czterech Skoczni. Teraz przed niepowtarzalną szansą na powtórzenie tego wyczynu jest Stoch. Kamil już teraz notuje zresztą serię czterech turniejowych zwycięstw z rzędu – Bischofshofen z zeszłego roku, a następnie trzy konkursy trwającego turnieju. Czy w sobotę Stoch wyrówna inne osiągnięcie Hannavalda (a także Helmutha Reckangela) i wygra piąty kolejny konkurs TCS? Jeśli tak, za kilkanaście miesięcy będzie mógł atakować samodzielny rekord sześciu triumfów, w rozpoczynającym 67. TCS konkursie w Oberstdorfie.

To jednak póki co bardzo odległe plany, a sezon 2017/18 dopiero się rozkręca. Stoch ma przed sobą cały szereg ważnych imprez. Jeszcze w styczniu odbędą się Mistrzostwa Świata w lotach narciarskich, a tego jedynego skalpu naszemu mistrzowi wciąż w dorobku brakuje. Po zawodach na „mamucie” w Oberstdorfie Stoch i spółka staną do pucharowych zawodów w Zakopanem i będzie to przedostatni sprawdzian formy przed Igrzyskami Olimpijskim w Pjongczang, czyli główną imprezą sezonu. Tam celem Stocha są medale zarówno indywidualne, jak i w drużynie, która jest bardzo mocna.

Właśnie forma kolegów Stocha będzie w Korei kluczowa. Póki co w „czterech skoczniach” biało-czerwoni niby nie zawodzą, ale daleko do zachwytów sprzed roku, gdy Żyła kończył turniej na 2. miejscu, a Maciej Kot na 4. W trwającym turnieju najbliżej podium jest Dawid Kubacki, który zajmuje ex aequo 4. miejsce i w Bischofshofen zapowiada walkę na medal niemiecko-austriackiej imprezy. Stefan Hula w „generalce” jest 13., Maciej Kot 14., a Piotr Żyła 17. Jeśli potwierdzą się słowa Stefana Horngachera, że szczyt formy naszych skoczków przypadnie właśnie na Igrzyska, to o medal w Pjongczang powinniśmy być spokojni. Póki co trzeba jednak trzymać kciuki za historyczny wynik Stocha w Turnieju Czterech Skoczni, bo o samego „Złotego Orła” naszego białego orzełka, jesteśmy zupełnie spokojni.

Related Articles